Właśnie się zastanawiam, czy wszyscy wy możecie odetchnąć z ulgą i czy o tej pandemii, która odcisnęła piętno
pewnie i cały czas to robi na naszym zdrowiu publicznym, za chwilę pomówimy, ale zastanawiam się, czy ona odciska piętno na waszym zdrowiu,
na zdrowiu lekarzy? Mam taki bardzo wstrząsający, dramatyczny tekst w magazynie Wirtualnej Polski, w którym wyraźnie
można przeczytać o tym, że wielu medyków nie wytrzymuje napięcia, wpada w depresję,
bliscy nie poznają tych ludzi. No po prostu przeżyliście kilkanaście niezwykle ciężkich miesięcy.
Zachęca wszystkich państwa do zapoznania się z artykułem tutaj w magazynie Wirtualnej Polski. Ja też jeszcze przed rozmową
poproszono mnie, żebym zapoznał się z tym artykułem i rzeczywiście wstrząsające,
ale jakże bliskie relacje tych medyków, którzy służyli w czasie COVID-19. Jakie
to jest ludzkie, jakie to jest takie naturalne
poczucie, które chyba towarzyszyło każdemu lekarzowi. Bo nie zawsze sobie zdajemy sprawę,
jak różna jest to praca od innej, którą wykonujemy. Równie ważnej oczywiście - czy ktoś jest architektem, prawnikiem,
czy pracuje w sklepie, prowadzi tramwaj, czy jakikolwiek zawód wykonuje - że tutaj ta
różnica polega na tym, że codziennie ważyło się czyjeś życie ludzkie. I nie
było dnia, w którym nie mieliśmy zgonu. Może jakieś pojedyncze, ale te, w których pracowałem
i miałem zaszczyt i odpowiedzialność pracować, to niestety prawie zawsze czyjeś
życie się kończyło, a niekiedy było to kilka osób - zwłaszcza gdy to było na
początku i otwieraliśmy oddział.
To myślę, dla wielu osób taki kurs przyspieszonej lekarskiej
dojrzałości, prawda. Wiadomo, że się z taką ewentualnością śmierci pewnie trzeba liczyć, ale pewnie wielu z was młodych medyków lata musi czekać,
i słusznie, i dobrze, na taki pierwszy przypadek śmierci w swojej karierze. A tutaj bardzo wielu młodych medyków zobaczyło
to szybko, na początku swej kariery i to w jakiej liczbie.
O tak, tak. Byli lekarze, którzy zaczynali dopiero swoje rezydentury, czyli przyszli prosto
ze studiów i nagle widzą ludzi umierających codziennie. To jest niezwykle trudne, bo nawet
przy rodzinnym stole później, gdy już się siedzi i czasami są takie momenty, gdy człowiek rzeczywiście się wyłącza i
jest pytanie, co się dzieje, Tomeczku. Wszyscy się śmieją, haha, co się w pracy wydarzyło, tam ktoś narzeka
na pandemię, coś tam. A ty czemu milczysz? I nie
da się oddać emocji, którą czuję, gdy ginie ktoś,
o kogo się walczyło. Gdy ta walka trwa jeszcze do tego czasami kilka tygodni i
człowiek siłą rzeczy zapoznaje się z daną osobą, z jego pragnieniami, z jego obawami, z jego oczami
pełnymi nadziei, że tym razem, gdy przychodzę, niosę dobrą wiadomość. I czy ona się rzeczywiście
spełni, czy nie. Nie ma też takiej opieki psychologicznej.
O właśnie, o to chciałem zapytać. Czy wy się czujecie zaopiekowani,
czy możecie liczyć na taką wyciągniętą dłonią, na rozmowę nawet z jakim specjalistą? Wydaje mi się, że takie rutynowe nawet dyżury psychologów,
którzy pomagają medykom, powinny być zagwarantowane - czy jest coś takiego?
Nie, nie. To znaczy są takie instytucje, które działają pro bono. Po kilku rozmowach miałem
takie wiadomości, które ktoś powiedział: słuchaj, doktorze kochany nasz, jakbyś chciał pogadać
kiedyś, to zawsze możesz się odezwać. Ja mam kochaną rodzinę, tata jest pastorem i to
mnie niesamowicie wzmacnia, ja mam do kogo się odezwać. Ale nie ma jakby takiej instytucji - chyba,
że ktoś ma znajomych wśród psychiatrów, psychoterapeutów, to czasem się odezwie i jest to pewnym wsparciem.
To może, panie doktorze, taka sugestia, czy może taka propozycja w stronę decydentów, może
ministra zdrowia, pana Adama Niedzielskiego, może kogoś, kto mógłby to jakoś trochę zmienić, naprawić. Może coś podpowiedzieć, by taką
instytucje stworzyć, taką pomoc dla medyków. Dla tych, którzy innym pomagają, by coś takiego zorganizować.
To byłoby nieocenionym wsparciem. Może nie chcę tutaj jakiejś kryptoreklamy uprawiać, ale jest taki serial
medyczny, który na Netflixie można obejrzeć, "New Amsterdam". To świetnie pokazuje, co
to znaczy mieć wsparcie psychologiczne. Jest tam pokazany właśnie psychoterapeuta, który jest wsparciem nie
tylko dla pacjentów, ale również dla medyków. I na zachodzie jest to pewnym standardem. U nas jeszcze sądzę,
że całe lata to potrwa. Chociaż warto byłoby o tym pomyśleć. W jednym ze szpitali, w którym pracowałem, miałem
okazję widzieć psychoterapeutów zatrudnionych w oddziałach paliatywnych bądź w oddziałach
neurochirurgicznych, tam z kolei był taki profil. I rzeczywiście oni mieli
pewne wsparcie i rodziny ich, i ci pacjenci - to zupełnie inaczej się przekłada,
kiedy mamy możliwość komuś wyrazić nasze lęki, nasze obawy, nasze nawet pytania, czy
jesteśmy dobrymi lekarzami, skoro tyle ludzi tracimy. Takie zwykłe ludzkie wysłuchanie, wyrzucenie
z siebie emocji. To jest niezwykle ważne i potrzebne, a nie ma tego spustu,
w którym to wyrzucić z siebie. Część ludzi sport uprawia, część ludzi gdzieś tam ucieka do
pacjentów, którzy nie mają związku z COVID-19. Ale niektórzy, wiem, że uciekają w alkohol, używki.
I trudno się o tym mówi, bo jest to taka czarna strefa naszego
zawodu, o której się nie mówi, bo w pracy człowiek musi być zmobilizowany, pewny siebie. Ale potem zamyka za sobą drzwi szpitalne
i trawi. I to go gniecie w środku, i czasami nie mogą zasnąć,
czasami męczą się. Sporo też takich rozmów sam miałem okazję przeprowadzać z kolegami, z koleżankami.