Koronawirus. Kierowca wrócił z Włoch i musiał zdjąć szwy. "Proponowano konsultację telefoniczną"
Damian nie chciał kłamać medykowi. Wrócił z Włoch i musiał zdjąć szwy, ale odbijał się od telefonu do telefonu. W przychodniach nikt nie chciał go przyjąć, zaproponowano mu za to konsultację telefoniczną. - Musiałem poprosić koleżankę, żeby zdjęła mi te szwy - opowiada.
15.04.2020 | aktual.: 15.04.2020 16:34
Damian Janiak pracuje jako zawodowy kierowca. Kursy do Włoch wykonuje regularnie. Jeździć musi nawet teraz, gdy szaleje koronawirus. - Jak wracam do domu, to nie latam po sklepach, nikogo nie odwiedzam. Zamykam się w domu, nigdzie nie wychodzę - mówi.
W trasie stara się zachować wszelkie zasady higieny. - Zawsze dmucham na zimne - zaznacza. Jednak ostatnio, gdy wrócił do domu, musiał z niego wyjść przynajmniej raz. Po to, żeby zdjąć założone wcześniej szwy.
- Gdyby to były szwy na ręku, to nie jest problem, żeby zdjąć je nawet samemu. Kiedyś mi się to zdarzyło - opowiada. - Ale u mnie były to okolice ciemieniowe głowy. Ciężko byłoby to zrobić samodzielnie.
Dlatego po powrocie zaczął szukać lekarza, który szwy mu zdejmie. I tu zaczęły się kłopoty.
Nikt nie chciał go przyjąć
Najpierw, zgodnie z instrukcjami, zadzwonił do sanepidu. Na numer podany na stronie internetowej. - Odebrała pani, która powiedziała, że rozumie moją sytuację, ale nie wie, jak może pomóc. Podała pięć kolejnych numerów - opowiada Damian.
Ale pod pięcioma kolejnymi numerami była cisza. Odbijał się od telefonu do telefonu. - Jeden numer melodyjka, drugi melodyjka, trzeci nie odbiera, czwarty melodyjka, piąty nie odbierał… - mówi.
- Zadzwoniłem do swojej prywatnej przychodni - opowiada dalej. - Jak powiedziałem prawdę, to usłyszałem, że mogą co najwyżej umówić mnie na konsultację telefoniczną. Ręce mi opadły. Jak można telefonicznie szwy zdjąć?
Gdy w końcu ktoś odebrał pod jednym z podanych przez sanepid numerów, Dawid usłyszał, że powinien pójść do szpitala zakaźnego. - Ale tam się dowiedziałem, że przyjęć nie mają, przychodnia jest zamknięta - załamuje ręce.
Dzwonił więc do kolejnych prywatnych przychodni. - Znów taka sama sytuacja, jak w pierwszej - mówi. - Wyszło na to, że miałem dwa wyjścia. Czyli albo zachowam się nieodpowiedzialnie, będę udawał, że cały czas byłem w Polsce i pójdę po prostu do przychodni, albo zdejmę te szwy samemu.
Nie chciał kłamać medykom
Dawid zawsze mówił wprost, że wrócił z Włoch. - Moja mama jest z wykształcenia pielęgniarką, dlatego od dziecka byłem uczony odpowiedzialności. Nie można kłamać medykom, wiem, jakie to może nieść konsekwencje - podkreśla.
Przed terminem zdjęcia szwów wracał z Malty, po drodze przejeżdżał przez Włochy, gdzie też ładował towar. - Nie chciałem zarazić lekarzy, którzy by nie wiedzieli, skąd wracam. Nie miałem wtedy pewności, czy jestem chory, czy nie. Mimo że w trasie cały czas się pilnowałem - mówi.
Ostatecznie Damiana nie przyjęła ani żadna przychodnia, ani szpital. Musiał więc załatwić zdjęcie szwów we własnym zakresie. Jedna z jego znajomych zgodziła się, żeby to zrobić.
- Wszystko skończyło się dobrze. Ja nie byłem chory, ona też nie, a szwy zdjęte - opowiada. - Tylko co jeżeli taka osoba jak ja nie miałaby możliwości, żeby skorzystać z pomocy swojej znajomej? - pyta.
Oddziały zamknięte przez koronawirusa
Wielu innych pacjentów również ma problem, aby otrzymać pomoc. Sytuacja placówek medycznych jest trudna. Kolejne szpitale zawieszają działalność poradni, ograniczają pracę niektórych oddziałów szpitalnych. Pacjentów przyjmują tylko w sytuacjach pilnych, odwoływane są też zaplanowane przyjęcia, zabiegi i badania.
Główny Inspektorat Sanitarny ostrzegał zaś, że prawie 30 proc. przypadków zakażeń pochodzi z kontaktu z chorym w szpitalu lub przychodni. Dotyczy to zarówno pacjentów, jak i personelu medycznego placówek ochrony zdrowia. I apelował, aby bezwzględnie przestrzegać procedur.
Koronawirus z Polsce i na świecie. Zobacz mapę. Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.