Korekta systemu dowodzenia Wojskami Specjalnymi. Powrotu do sprawdzonego modelu nie będzie
MON bez rozgłosu wdraża zmiany w krytykowanym przez ekspertów systemie dowodzenia Wojskami Specjalnymi, który powstał po reformie na początku ubiegłego roku. Nie będzie jednak powrotu do modelu, który jeszcze niedawno był wskazywany przez naszych sojuszników za wzór do naśladowania. Tymczasem "konkurencja" nie śpi i Niemcy czy Rumunia chętnie przejęliby od nas rolę środkowoeuropejskiego lidera w operacjach specjalnych NATO.
29.05.2015 | aktual.: 29.05.2015 11:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niemal półtora roku po reformie systemu dowodzenia Wojskami Specjalnymi (WS), na której niezależni eksperci (oraz nieoficjalnie - wielu wojskowych) nie zostawili suchej nitki, resort obrony zdecydował się na zasadnicze zmiany. O decyzji MON-u poinformował wiceminister obrony Maciej Jankowski na niedawnym posiedzeniu Senackiej Komisji Obrony Narodowej. Co warte podkreślenia, Jankowski najprawdopodobniej przypadkowo wyjawił zamierzenia resortu, bo dwa dni później wojsko musiało precyzować, a wręcz prostować podane przez niego informacje.
Tak czy inaczej, ta swoista korekta reformy jest pokłosiem chaosu organizacyjnego, jaki zapanował w WS na początku ubiegłego roku, co przypominaliśmy kilka miesięcy temu w obszernej analizie. Wszystko zaczęło się na przełomie 2013 i 2014 roku, gdy rozformowano dowództwa poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, w tym Dowództwo Wojsk Specjalnych (DWS). W ich miejsce powołano jedno Dowództwo Generalne (DG RSZ), które na co dzień miało zająć się przygotowaniem i utrzymaniem wszystkich sił, oraz Dowództwo Operacyjne (DO RSZ), któremu za cel postawiono planowanie ćwiczeń i dowodzenie wojskami w czasie kryzysów, wojen i misji zagranicznych.
Zrodziło to słuszne - jak się później okazało - obawy, że Wojska Specjalne utracą swoją autonomiczność, która jest konieczna ze względu na ich odmienny charakter i specyfikę prowadzonych przez nie operacji. Tym niemniej początkowo wydawało się, że formacja ta wyjdzie z reformy obronną ręką. W ramach DG RSZ utworzono Dowództwo Sił Specjalnych (DSSpec.), które zasadniczo przejmowało obowiązki DWS, wspierając przy tym nowo utworzony w tej samej strukturze Inspektorat Wojsk Specjalnych (ISW).
Niestety, w tym kształcie reforma przetrwała zaledwie kilka dni. Zupełnie nieoczekiwanie DSSpec. zostało zlikwidowane, a w jego miejsce powołano Centrum Operacji Specjalnych (do nazwy którego zaraz dodano Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych - COS-DKWS), przyporządkowane Dowództwu Operacyjnemu.
Następstwem niezapowiedzianych i wprowadzanych w pośpiechu zmian był kompletny chaos organizacyjny. Zaskoczeni byli nawet sami ludzie z DSSpec., bo tak naprawdę zrobiono to za ich plecami. Ale nie to było największym problemem przeprowadzonej w naprędce reformie. Okazało się, że na barki małego Inspektoratu Wojsk Specjalnych spadły liczne zadania, za które wcześniej odpowiadało ponad sześciokrotnie większe DSSpec.
W rezultacie Inspektorat zupełnie nie radził sobie z natłokiem obowiązków i sytuację ratowano doraźnym oddelegowywaniem do niego części kadry COS-DKWS. Było to jednak rozwiązanie prowizoryczne i utrudniające sprawne funkcjonowanie Wojsk Specjalnych jako całości. Co gorsza, nie był wykorzystywany w pełni potencjał specjalistów pozostających w ramach COS-DKWS. Zwłaszcza, gdy nie były prowadzone żadne znaczące operacje specjalne lub dyżury, była to struktura w sporej części martwa, bo zbyt rozbudowana jak na bieżące potrzeby.
Cicha korekta
Przed tym, że reforma w takim kształcie okaże się niewypałem, od początku ostrzegali eksperci, publicyści i środowiska skupione wokół Wojsk Specjalnych. Ale MON unikał tematu jak ognia i nie chciał przyznać się do błędu. Choć sytuacja wymagała pilnej interwencji, dopiero pod koniec ubiegłego roku w kuluarach zaczęto spekulować o szykowanej korekcie systemu dowodzenia WS. Lecz musiały upłynąć kolejne długie miesiące, by resort obrony zaczął po cichu wdrażać ją w życie.
Nie powinno dziwić, że MON unika rozgłosu, bo jeszcze półtora roku temu przedstawiciele resortu stanowczo zapewniali, że wprowadzone niespodziewanie w styczniu zmiany w Wojskach Specjalnych są strukturą docelową. Jednak było jasne, że taki stan rzeczy nie może się utrzymać, bo każdy, kto choć trochę zna się na wojsku, mógł na pierwszy rzut oka stwierdzić, że wprowadzona struktura jest niewydolna i niespójna. Korekta wcześniej czy później musiała nastąpić - i właśnie teraz jest ona wdrażana.
W dużym uproszczeniu wygląda to tak, że z podziału COS-DKWS utworzone zostanie samodzielne Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych, podporządkowane Dowódcy Generalnemu, które będzie dowodzić wszystkimi pięcioma jednostkami Wojsk Specjalnych. Jednocześnie Inspektorat Wojsk Specjalnych nadal będzie odpowiedzialny za merytoryczny nadzór nad funkcjonowaniem całości tej formacji. W praktyce oznacza to w dużej mierze powrót do rozwiązań istniejących krótko przed nagłym rozformowaniem wspomnianego Dowództwa Sił Specjalnych. Słuszne wydaje się zatem pytanie, po co było całe zamieszanie, skoro teraz wracamy do punktu wyjścia.
- Naprawdę dobrze się stało, że to zrobiono. Szkoda, że dopiero po roku, ale jednak - komentuje dla WP ostatnią decyzję MON-u publicysta Defence24.pl Maksymilian Dura. Jednak w jego ocenie najlepszym rozwiązaniem byłoby przebudowanie obecnej struktury i powrót do sprawdzonych rozwiązań, istniejących przed feralną reformą.
Równie ważne jest, że teraz elementy DKWS będą wraz z jednostkami WS przekazywane w podległość Dowództwu Operacyjnemu, gdy zajdzie potrzeba ich użycia. Nie zmienia to jednak faktu, że w ramach DO RSZ pozostanie niewielkie Centrum Operacji Specjalnych, które - zgodnie z oficjalnym komunikatem - w czasie pokoju i kryzysów będzie koordynować działania wydzielonych sił.
Dura uważa, że jest to "marnotrawstwo specjalistów i próba zachowania pozorów trzymania się koncepcji rozdzielenia DO RSZ i DG RSZ". Istnieje bowiem ryzyko, że w momencie, gdy nie będą prowadzone żadne operacje, część specjalistów może pozostawać praktycznie bezczynna. Z kolei według branżowego portalu DziennikZbrojny.pl w samodzielnej gestii COS prawdopodobnie pozostanie jedynie "certyfikacja i sprawdzanie gotowości Wojsk Specjalnych oraz kierowanie elementami Wojsk Specjalnych, które prowadzą działania w ramach typowych działań (np. Afganistan)".
Reforma na siłę
Trzeba powiedzieć wprost, że na dzisiaj żadne rozwiązanie nie będzie idealne, bo w obecnym kształcie systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi takie nie może być. Wojska Specjalne dogmatycznie upchnięto w sztywne ramy ubiegłorocznej reformy, bez oglądania się na ich specyfikę i odrębność.
- Cała reforma systemu kierowania i dowodzenia została źle zrealizowana i kompletnie nieprzemyślana. Zamierzenie, której jej przyświecało, że zmniejszona zostanie liczba dowództw, że będzie więcej "indian", a mniej "wodzów", stało się czystą teorią - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM. - Zwiększa to tylko chaos i niejasność kompetencji. Pudrowanie tego wszystkiego nic nie zmieni - dodaje.
Mało kto zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz. Przed reformą pięć jednostek Wojsk Specjalnych podlegało jednemu organowi dowódczemu, który czuwał nad ich funkcjonowaniem i harmonijnym rozwojem. - Dziś bezpośrednim przełożonym WS jest Dowódca Generalny, który oprócz specjalsów ma pod sobą dziesiątki innych jednostek wojsk konwencjonalnych o różnych specjalnościach oraz instytucji wojskowych, z ich problemami i potrzebami - podkreśla w rozmowie z Wirtualną Polską Ireneusz Chloupek, redaktor prowadzący magazynu "SPECIAL OPS". - W tłumie i trudniej dopchać się do przywódcy, i trudniej jemu samemu zauważyć każdego - wskazuje .
- Nie da się nie zauważyć, że obecnie poszczególne jednostki WS przestały działać w dobrze pojętym wspólnym "zaprzęgu", który umożliwił wjechanie do elitarnego klubu państw ramowych NATO w zakresie operacji specjalnych. Teraz każda to niejako osobny byt wśród kilkudziesięciu innych pod DG RSZ, z wszystkimi tego wadami, które mogą ujawnić się dopiero za pewien czas - przestrzega Chloupek.
Dawnych, sprawdzonych rozwiązań tym bardziej żal, że istniejące przed reformą samodzielne Dowództwo Wojsk Specjalnych zostało uznane przez naszych sojuszników w NATO za rozwiązanie modelowe, a Polskę wybrano formalnym liderem Europy Środkowo-Wschodniej w dziedzinie sił specjalnych. - Już wygląda to dziwnie, że dopiero co podawano polskie struktury WS jako wzór do naśladowania, a ktoś chcący skorzystać z tego wzoru widzi, że przecież już takowy nie funkcjonuje. Inne państwa uważnie nas obserwują, a Niemcy czy Rumunia chętnie przejęliby rolę środkowoeuropejskiego lidera w operacjach specjalnych NATO - mówi redaktor "SPECIAL OPS".
Amerykanie już wcześniej wyrażali zaniepokojenie kierunkiem zmian zachodzących w naszych Wojskach Specjalnych. - To wszystko jest po prostu dysfunkcjonalne, widać to gołym okiem. Przestrzegali nas przed tym nasi amerykańscy partnerzy, którzy rzeczywiście mają dylemat, z kim rozmawiać. Z tego, co wiem, oni też zabiegali u naszych decydentów, by jednak coś z tym zrobili, bo jest problem - przyznaje gen. Polko. - Mamy do czynienia z niesprawnym systemem organizacyjnym kierowania Siłami Zbrojnymi w ogóle, bo przecież siły specjalne trudno traktować w odosobnieniu - muszą one współdziałać z innymi komponentami. Można tylko popatrzeć, w jak żałosny sposób miotają się twórcy tej pseudoreformy, nie chcąc się przyznać do błędu, a mówiąc tylko o kosmetycznych poprawkach - nie przebiera w słowach były dowódca GROM-u.
Żonglowanie sloganami
Dowództwo Generalne utrzymuje, że wprowadzona w wyniku reformy systemu kierowania i dowodzenia struktura "upraszcza proces decyzyjny". Tyle że jest to pół prawdy, bowiem dzieje się tak jedynie w przypadku głównych dowódców, natomiast całościowy proces decyzyjny w przypadku WS w rzeczywistości nie został uproszczony. - Dowódca Generalny nie wyda jednostce WS żadnego poważnego rozkazu, jeśli nie opracuje mu go Inspektorat Wojsk Specjalnych, a więc IWS również musi być policzony jako element łańcucha dowodzenia - wyjaśnia Ireneusz Chloupek.
Publicysta podkreśla, że autorzy reformy i MON stale żonglowali podobnymi sloganami. Przykładowo według nich nowa struktura "przyczynia do upowszechniania najlepszych doświadczeń, zgodnie z potrzebami operacji połączonych". A sęk w tym, że WS nigdy nie miały problemów z włączaniem się w takie operacje, nawet na poziomie międzynarodowym, bo z samej definicji stanowią element połączony, czyli "joint" - co wskazywał w jednym z wywiadów Inspektor Wojsk Specjalnych gen. Piotr Patalong. Podobnie rzecz ma się z twierdzeniem, że reforma "zwiększa zdolności WS do współdziałania z innymi jednostkami wojskowymi i formacjami państwowymi", bo nasi operatorzy ze swojej strony od dawna takie zdolności posiadali, co pokazały choćby działania w Afganistanie. - Tam specjalsi, mimo że zgrupowani w osobnym łańcuchu dowodzenia, i tak działali w ścisłej koordynacji z wojskami konwencjonalnymi - przypomina redaktor "SPECIAL OPS", zaznaczając, że reforma nic w tym względzie nie usprawniła.
We wszystkich nowoczesnych armiach dąży się do skupiania jednostek specjalnych pod wspólnym dowództwem sił specjalnych, które dba o ich właściwy rozwój, wykorzystanie i specyficzne potrzeby. Tak jest w USA, gdzie istnieje odrębne Dowództwo Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych (USSOCOM); podobnie rzecz ma się w Wielkiej Brytanii, gdzie funkcjonuje nadzorujący wszystkie jednostki Dyrektor Sił Specjalnych (DSF), podlegający bezpośrednio ministerstwu obrony. Co znamienne, oba kraje słyną z najlepszych formacji specjalnych na świecie, od których na początku lat 90. w dużej mierze uczyli się nasi komandosi.
Niepowetowane straty
Najgorsze jest to, że zawirowania związane z przeprowadzaną reformą wyrzuciły za burtę kilku bardzo doświadczonych i wybitnych specjalistów związanych z Wojskami Specjalnymi. Dla armii jest to niepowetowana strata. - Odeszli ludzie, którzy są nie do zastąpienia i teraz ich w Wojskach Specjalnych bardzo brakuje - mówi Maksymilian Dura.
- Reformę zrobiono na siłę po to, by gen. Koziej (szef BBN - przyp. red.) mógł powiedzieć, że osiągnął sukces - wskazuje publicysta Defence24.pl. - Aby naprawić sytuację wystarczy odsunąć ludzi, którzy się na tym nie znają, bo gen. Koziej nie zna się na Wojskach Specjalnych, i wziąć specjalsów, którzy wiedzą, jak nimi dowodzić. I niech oni powiedzą, jak to powinno wyglądać. Koniec dyskusji - dodaje.
Podobnego zdania jest gen. Polko. - Na wysokich szczeblach dowodzenia są w tej chwili naprawdę sensowni ludzie po zachodnich uczelniach, którzy brali udział w prawdziwych działaniach bojowych, a nie dowodzili malowanymi dywizjami. I pozwalając im normalnie funkcjonować, są w stanie dobrze zorganizować te struktury, za które odpowiadają. Niestety nasi politycy lubią zbyt często ręcznie sterować i wtrącać się w system dowodzenia, co wcale nie oznacza cywilnej kontroli nad wojskiem, tylko potęguje chaos - przekonuje były wojskowy.
Na razie Wojska Specjalne nadal funkcjonują nadzwyczaj dobrze, ale nie dzięki tej reformie, a mimo niej. - Ten rodzaj wojsk dobiera inteligentnych, kreatywnych i zaangażowanych ludzi, których szkoli pod kątem radzenia sobie w zaskakujących, trudnych oraz nietypowych sytuacjach, często w nieszablonowy sposób - mówi Ireneusz Chloupek. - Tyle że taki potencjał powinien być wykorzystywany do skutecznego realizowania operacji specjalnych, a nie marnowany na radzenie sobie z problemami, wynikającymi z niefrasobliwego dezorganizowania przez "reformatorów" sprawnie działających struktur Wojsk Specjalnych - podkreśla. Nic dodać, nic ująć.