Korea Północna walczy z obcymi wpływami. K‑pop, filmy i seriale podkopią reżim?
Filmy, muzyka, a także sprzęt elektroniczny z Korei Południowej od wielu lat cieszą się renomą wśród mieszkańców Korei Północnej. Chociaż komunistyczny reżim konsekwentnie zwalcza "burżuazyjną modę", to "koreańska fala" jeszcze nigdy nie była tak silna, jak do tej pory. Były prezydent Korei Południowej, nieżyjący już Roh Moo-hyun, powiedział kiedyś, że to właśnie kultura popularna któregoś dnia zjednoczy Półwysep. Jego słowa mogą okazać się prorocze, bo już teraz postęp technologiczny w niesłychany sposób ułatwił dostęp do zakazanych owoców i pokazał, że walka z "kulturową kontrabandą", która przedostaje się przez granice Korei Północnej, może być z góry skazana na porażkę.
05.06.2015 | aktual.: 08.06.2015 15:18
Kultura koreańska jest dziś jednym ze sztandarowych produktów eksportowych demokratycznej części Półwyspu. Filmy, seriale, muzyka K-pop, a nawet jedzenie - wszystko to ma niebagatelny wpływ na sposób postrzegania Korei Południowej przez mieszkańców obcych państw. Z "koreańską falą" (ang. korean wave), czyli całością zjawisk kulturowych, można się dziś spotkać praktycznie na całym świecie, czego żywym dowodem jest najpopularniejszy wideoklip w historii serwisu YouTube.
Nic więc dziwnego, że korean wave podmywa także komunistyczną Północ, wszak oprócz zrozumiałego języka oferuje także świat gorących romansów, wolności wyboru i nieograniczonej konsumpcji.
Korea Północna też ogląda seriale
Jeśli państwowe media w Korei Północnej biorą się za dementowanie, to znak, że coś jest na rzeczy. A tak było w przypadku południowokoreańskiego serialu "My Love From Another Star", który w 2014 roku był szczególnie popularny wśród młodych ludzi. Sprawa była tym głośniejsza, że nagrania zataczały coraz szersze kręgi w Pjongjangu i to zaledwie kilka tygodni po zakończeniu emisji serialowego przeboju w Korei Południowej.
Południe oszalało na punkcie "My Love From Another Star" do tego stopnia, że jeden z seulskich sklepów sprzedał ponad 2,5 tys. szminek nr 52 Yves Saint Laurent tuż przed obchodami koreańskiego nowego roku. Nie trzeba chyba dodawać, że ten kolor nie cieszył się szczególnym wzięciem, dopóki nie okazało się, że jest szczególnie lubiany przez główną bohaterkę serialu. Produkcja wpłynęła na modę i styl życia młodych ludzi z Korei Południowej. Była retransmitowana w kilkunastu krajach azjatyckich, ale najbardziej zaskakujące są relacje z Korei Północnej.
Okno na świat w tym odizolowanym kraju kosztuje około 20 dolarów. Stosunkowo niedrogie, przenośne odtwarzacze audio-wideo, przemycane zza chińskiej granicy, stają się podstawowym łącznikiem z "burżuazyjną" kulturą Południa. Oprócz seriali i filmów, popularnością cieszą się także talk-shows i programy lifestyle'owe.
Uciekają, bo chcą zobaczyć Południe
Medialna kontrabanda ma - zdaniem uciekinierów - niebagatelny wpływ na ludność Korei Północnej. Według jednej z relacji, wśród mieszkańców z Północy popularność zdobyła niedawno południowokoreańska maść, tylko dlatego, że pojawiła się w nielegalnie kolportowanej audycji. Mieszkańcy pytali o nią w aptekach, ale nietrudno się domyślić, że odchodzili z kwitkiem. Choć potrzeba została wykreowana, rynek północnokoreański nie ma prawa jej zaspokoić.
Reżim oczywiście zaprzecza, jakoby nagrania z kraju sąsiada robiły furorę na Północy. "Burżuazyjny styl życia" i "kapitalistyczna rozpusta" są krytykowane w oficjalnych mediach, ale przy okazji ich obecność jest po prostu negowana. Rzeczywistości nie da się jednak zakrzyczeć.
Już 10 lat temu, 20-letni wówczas żołnierz, stacjoujący w strefie zdemilitaryzowanej, rozdzielającej Półwysep Koreański, po prostu przeszedł przez granicę na Południe. Jak później mówił, Korea Południowa spodobała mu się, bo oglądał ją serialach przemycanych z Chin. Dziennikarze "The Korea Herald" próbowali sprawdzić czy telewizyjna kontrabanda może mieć realny wpływ na decyzję o ucieczce z Korei Północnej. Z ankiety południowokoreańskiego dziennika wynikało, że 41 proc. z 33 uciekinierów przyznało się do oglądania przemyconych programów raz-dwa razy w miesiącu. Spośród tych 41 proc., 1/3 zdradziła, że robiła to codziennie.
Wydaje się, że Kim Dzong Un zdaje sobie sprawę z nasilającego się problemu, bo spekuluje się, że dyktator wzmocnił specjalne jednostki, które czuwają, by materiały z Południa nie trafiały do jego "poddanych". Z roku na rok jest to jednak coraz trudniejsze.
Technologia otwiera oczy młodym
Dawniej Koreańczyk z Północy, by móc chociaż marzyć o dostępie do obcej kultury, musiał pokątnie zaopatrzyć się w magnetowid. Według relacji z tego okresu, przedstawiciele władz potrafili ponoć odcinać prąd w danym bloku, wtargnąć do mieszkania podejrzanego widza, by przyłapać go na oglądaniu nielegalnych programów (wysuwanie kaset VHS bez prądu jest mocno utrudnione).
Później nastała era CD - wygodniejsza, ale wciąż niebezpieczna.
Problem ukrywania zakazanych treści rozwiązał technologiczny rozwój. Dziś całe gigabajty danych można nagrać na miniaturowych pendrive'ach i kartach microSD. To oczywiście potęguje siłę, z którą wpływy z Południa zalewają Północ. - Nie wiem nic o nowych północnokoreańskich piosenkach lub filmach - mówił w 2011 roku anonimowy mieszkaniec Północy, do którego dotarli dziennikarze Radia Wolna Azja. - Rocznie powstają u nas tylko 3-4 filmy, a skoro tak wiele południowokoreańskich produkcji jest dostępnych, to nikt nie zwraca na nie uwagi - dodawał.
W takiej sytuacji zrozumiały staje się paradoks wielu młodych uciekinierów z Północy, którym łatwiej jest wymienić filmy i aktorów z kraju, do którego właśnie zbiegli, niż z własnej ojczyzny.
Kolejnym paradoksem są sytuacje, w których to służby odpowiedzialne za ukrócenie nielegalnego procederu, same go rozprzestrzeniają. - Posterunki policji mają odpowiednie osoby, których zadaniem jest oglądanie i weryfikacja treści. Jednak z reguły kończy się na tym, że wszyscy funkcjonariusze oglądają nagrania i przekazują jest swoim rodzinom. Zwykle krążą one po okolicy, zanim wrócą z powrotem na posterunek - mówił w telewizyjnym wywiadzie, nie kryjąc przy tym rozbawienia, były ochroniarz z prowincji Ryanggang, który uciekł na Południe.
"Pjongjang Style"
Fascynacja Południem nie kończy się na filmach. Muzyka K-pop, która w ostatnich latach szturmem zdobywa także zachodnie listy przebojów, ma swoich nieoficjalne "fancluby" także w Korei Północnej.
Serwis Daily NK w kwietniu donosił, że obecnie przebojem jest nie najnowsza już piosenka "Bingo" zespołu Turtles. - Sam utwór jest żywy, ale młodych ludzi bardziej pociąga fakt, że mogą utożsamiać się z tekstem, bardziej niż w przypadku PSY i jego "Gangnam Style" - mówił anonimowy mieszkaniec prowincji Gangwon. - Słowa mówią o nastolatkach, którzy chcą zaprzeczyć przyjętym wyobrażeniom i przejąć stery nad własnym życiem. Gdy studenci i uczniowie idą na imprezy urodzinowe do domów swoich przyjaciół, by uprzyjemnić atmosferę, biorą ze sobą przenośną pamięć USB z tą piosenką - tłumaczył rozmówca. To samo źródło zdradziło, że bestsellerowe "Gangnam Style" bywa śpiewane jako "Pjongjang Style".
Kolejnym popularnym trendem są lekcje tańca. Młode pokolenie chce być tak bardzo na czasie z K-popem, że zamożne rodziny potrafią wynająć prywatnych nauczycieli tańca do nauki skomplikowanych układów choreograficznych, znanych z teledysków. Najmodniejszym materiałem do nauki są ponoć klipy kobiecego zespołu Girls' Generation. Grupa ma już status międzynarodowych sław, wystąpiła m. in. w popularnym amerykańskim talk-show "Late Show with David Letterman".
Wśród elit zapotrzebowanie na tego typu lekcje stale rośnie. Dołączają one do bardziej tradycyjnych zajęć, takich jak nauka języków obcych czy gra na instrumentach. Źródło serwisu Daily NK twierdzi nawet, że ponad 80 proc. uczennic w dużych miastach chodzi na takie treningi. Jest to zadziwiający odsetek, zważywszy na fakt, że teoretycznie zajęcia są nielegalne i muszą odbywać się potajemnie. Rozmówca przekonywał jednak, że w przypadku nalotu, by uniknąć kłopotów, wystarczy symboliczna łapówka.
Elektronika z Południa, czyli symbol statusu
Wiatr z Południa nie ogranicza się do kulturowych zjawisk. Ostatnie lata pokazują, że również południowokoreański sprzęt RTV i AGD jest symbolem statusu. - Gdy jeszcze mieszkałem w Korei Północnej, moje rodzeństwo miało w swoim domu laptopa z Korei Południowej. Przemytnicy wyrzucili instrukcję obsługi, nikt nie orientował się jak z niego korzystać, ale został postawiony na widoku, na biurku. (…) Wszystko dlatego, że posiadanie sprzętu z Korei Południowej symbolizuje bogactwo. To wszystko działo się w 2000 roku, gdy Koreańczycy z Północny mieli znikomą wiedzę o komputerach i sądzę, że posiadanie laptopa było powodem do dumy - tłumaczył na łamach Dialy NK Kang Mi Jin, który uciekł z Północy.
Od tamtego wspomnienia minęło wiele lat i dziś mieszkańcy Korei Północnej nie są już tak bardzo zapóźnieni technologicznie. W kraju wykształcił się cały rynek dóbr z sąsiedniego kraju, które trafiają bezpośrednio do zamawiających rodzin przez pośredników, handlujących w rejonie pogranicza z Chinami. Telewizory Samsung i LG, docenione na całym świecie, stały się ulubionym gadżetem donju (kor. "panowie pieniądza"), wąskiej grupy bogaczy z wyższej klasy średniej. W dobrym tonie jest także wręczenie sprzętu z Południa, jako elementu posagu.
Moda na posiadanie sprzętów z Południa dotarła nawet do partyjnych kadr, których członkowie - jak donosi Daily NK - stali się ważną częścią czarnego rynku. Prócz telewizorów, bez trudu można na nim znaleźć mikrofalówki, urządzenia do gotowania ryżu i komputery.
Elektronika jest więc kolejnym "importowanym marzeniem", które uświadamia północnokoreańskiej ludności, że sytuacja na Południu wcale może nie być taka zła, jak każe jej sądzić oficjalna propaganda. W tym kontekście słowa Roh Moo-hyuna wydają się nabierać szczególnego sensu. Były prezydent Korei Południowej w latach 2003-2008 stwierdził, że to właśnie kultura stanie się kiedyś czynnikiem, który pewnego dnia wysadzi komunistyczny reżim z siodła i doprowadzi do zjednoczenia Półwyspu Koreańskiego. Jeśli wierzyć historiom uciekinierów, na komunistycznej Północy nie ma już osób, które nie zetknęłaby się z "koreańską falą". Oznacza to, że taki scenariusz nie aż tak nieprawdopodobny, jak mogłoby się z początku wydawać.