Korea Północna celuje w Guam. "Ryzyko wojny"
Korea Północna zagroziła, że jest gotowa do wystrzelenia rakiet balistycznych w stronę wyspy Guam, gdzie znajdują się kluczowe dla działań amerykańskich sił zbrojnych w rejonie Pacyfiku instalacje wojskowe. Działania są reakcją reżimu Kim Dzong Una na ostre wypowiedzi Donalda Trumpa pod adresem Pjongjangu. Czy obecna eskalacja napięcia na linii USA - Korea Północna może stać się początkiem konfliktu zbrojnego?
Północnokoreańskie groźby
Korea Północna zapowiedziała gotowość do odpalenia rakiet na oddaloną o ok. 3400 km od Pjongjangu wyspę we środę. Ostateczną decyzję w tej kwestii ma podjąć lider kraju Kim Dzong Un. Deklaracja władz północnokoreańskich jest prawdopodobnie reakcją na oświadczenie Prezydenta USA Donalda Trumpa, który powiedział dziennikarzom, że jeśli Korea Północna nie zaprzestanie gróźb pod adresem USA to spotka ją "ogień i gniew jakiego świat dotąd nie widział".
Niezadowolenie w Pjongjangu wywołały też sankcje nałożone na Koreę Północną w dniu 5 sierpnia br. przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Zakładają one ograniczenie z dochodów eksportu KRL-D o 1/3, zakaz zatrudniania nowych pracowników z tego kraju, a także otwierania i inwestowania w spółki joint venture z udziałem podmiotów północnokoreańskich. Dodatkowo nałożono restrykcje personalne na kolejnych członków reżimu i założono blokadę środków czterech podmiotów z Korei Północnej.
KRL-D zapowiedziała, że jeszcze w sierpniu może wystrzelić, aż cztery rakiety balistyczne typu Hwasong-12 w okolice wyspy Guam. Armia tego kraju twierdzi, że pociski mogłyby spaść w odległości 30-40 km od wyspy. Nawet jednak jeśli rakiety nie uderzyłyby bezpośrednio w wyspę samo ich odpalenie doprowadziłoby do niesłychanie niebezpiecznej sytuacji w relacjach z USA. Biorąc pod uwagę wypowiedzi Donalda Trumpa niewykluczone, że USA zdecydowałyby się na przechwycenie i zniszczenie rakiet kierujących się w stronę amerykańskiego terytorium nieinkorporowanego z użyciem systemu obrony przeciwrakietowej THAAD.
Nie ma przy tym wątpliwości, że Korea Północna dysponuje już rakietami zdolnymi dosięgnąć celów na wyspie Guam, co pokazały tegoroczne próby rakietowe z użyciem pocisków pośredniego zasięgu Hwasong-12 oraz Pukguksong-2. Pjongjang udowodnił zresztą, że może zaatakować nie tylko Guam czy też Hawaje lub Alaskę, ale też miasta w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych z użyciem rakiety Hwasong-14. Niewiadomą pozostaje jednak celność północnokoreańskich rakiet, a także ewentualna skuteczność amerykańskich systemów obrony antyrakietowej w odpowiedzi na zagrożenie.
Guam - kluczowe bazy dla amerykańskiej obecności na Pacyfiku
Baza na wyspie Guam ma przy tym kluczowe znaczenie dla amerykańskich możliwości projekcji siły na Pacyfiku. Nie tylko wokół Korei Północnej, ale też np. zdolności do udzielenia wsparcia Tajwanowi czy Filipinom, które czują się coraz bardziej zagrożone w związku z rosnącą obecnością chińską w na Morzu Południowochińskim.
Obecnie na wyspie stacjonuje ok. 7000 żołnierzy USA, a bazy wojskowe zajmują ok. 1/3 liczącej 544 km2 powierzchni wyspy. W Zatoce Apra znajduje się ważna instalacja US Navy Naval base Guam, przystosowana do obsługi m.in. lotniskowców i okrętów podwodnych.
Drugą kluczową instalacją jest położona na wyspie baza lotnicza Andersen. To właśnie z niej w razie wybuchu konfliktu mogą operować amerykańskie bombowce: B-52H, B-1B, B-2A, samoloty taktyczne jak F-22 oraz powietrzne zbiornikowce. Niebagatelne znaczenie ma tu zaplecze logistyczne zbudowane przez US Air Force, w tym specjalne, klimatyzowane hangary służące do serwisowania maszyn stealth. Nie ma więc wątpliwości, że na Guam znajdują się jedne z najważniejszych amerykańskich instalacji wojskowych w regionie, które zostałyby wykorzystane do uderzenia na Koreę Północną w razie konieczności odpowiedzi na bezpośrednią agresję lub w ramach akcji prewencyjnej. Reżim Kim Dzong Una doskonale zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak przywódcy w Pekinie.
Groźba wojny?
Ewentualne odpalenie północnokoreańskich rakiet w stronę Guam - nawet jeśli bezpośrednim zamiarem nie będzie uderzenie w instalacje wojskowe na wyspie - może stanowić niezwykle poważne zagrożenie dla pokoju. Stany Zjednoczone mogą potraktować tę potencjalną demonstrację siły jako próbę agresji na swoje terytorium i odpowiedzieć pełnoskalowym uderzeniem lotniczo-rakietowym o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.
Tym bardziej, że trudno oczekiwać zniszczenia wszystkich środków ofensywnych KRL-D, a według amerykańskich szacunków na sam Seul w czasie jednego dnia konfliktu mogłoby spaść nawet ćwierć miliona pocisków - przede wszystkim artyleryjskich, z licznych i trudnych do zniszczenia w krótkim czasie wyrzutni/dział. Ostatnie wypowiedzi Donalda Trumpa pod adresem Korei Północnej wskazują przy tym, że cierpliwość amerykańskiego prezydenta wobec północnokoreańskiego reżimu powoli się kończy.
Warto jednak przy tym dodać, że Pjongjang już nie raz groził USA, w tym atakami rakietowo-jądrowymi na amerykańskie miasta, co jednak należało odczytywać głównie jako działania prowadzone na użytek wewnętrznej propagandy. Czy tym razem może być inaczej? Zapewnie nie - nawet biorąc pod uwagę, że Pjongjang jest bardzo podbudowany ostatnimi, udanymi testami rakiet ICBM. Groźby, połączone z testami pocisków balistycznych i głowic jądrowych mogą jednak wpłynąć na przyśpieszenie dyskusji o ataku prewencyjnym USA i unieszkodliwieniu reżimu. Zwłaszcza, że Donald Trump - co pokazał atak na bazę Szarjat w Syrii - jest bardziej skłonny do radykalnych rozwiązań niż jego poprzednik w Białym Domu.
Donald Trump w dniu 11 sierpnia br. zapowiedział już zresztą poprzez swoje konto na Twitterze, że wszystkie opcje wojskowe są gotowe i ma nadzieję, że kim Dzong Un znajdzie inną drogę działania.
Ważną rolę w całym sporze mają z pewnością do odegrania Chiny, które na razie głosem prorządowego dziennika "Global Times" zapowiedziały neutralność w obliczu ewentualnej agresji ze strony reżimu Kim Dzong Una przeciw USA lub innym krajom rejonu. Jednocześnie jednak redakcja chińskiej gazety zapowiedziała, że "jeśli to USA i Korea Płd. przeprowadzą ataki i będą próbowały obalić północnokoreański reżim oraz zmienić układ polityczny na Półwyspie Koreańskim, Chiny powstrzymają je przed tym".
Deklaracja ta jest o tyle ważna, że pokazuje reżimowi Kim Dzong Una, że rakietowa agresja Korei Północnej nie zostanie wsparta przez Pekin, a Kim Dzong Un pozostanie samotny z konsekwencjami swojej decyzji. W związku z tym mało prawdopodobne jest, by Korea Północna chciała dać USA pretekst do ataku na swoje terytorium, który prawdopodobnie - chociaż okupiony dużymi stratami po stronie wojska amerykańskich, ale też ludności cywilnej Korei Południowej i Japonii - położyłby kres rządom Kimów w Pjongajngu.
Andrzej Hładij, Defence24.pl
Przeczytaj też: Pancerna pięść "separatystów" w Donbasie