Kobiety w OSP nie boją się ognia. "Prawdziwe zagrożenie to nasze podarte kombinezony i ten wehikuł z 1979 roku!"
Marta Mosur służy w Ochotniczej Straży Pożarnej od 15 lat. Ma 160 cm wzrostu i mnóstwo energii. Ale sprzęt, który powinien chronić ją, jej koleżanki i kolegów, stanowi raczej zagrożenie. – Zamki się zacinają, musimy wymieniać się strojami i butami, a samochód ma 40 lat. Dostaliśmy go w spadku od Holendrów i kto wie, czym byśmy jeździli, gdyby nie ten prezent – mówi Wirtualnej Polsce.
Marta służy jako ochotniczka OSP Grodziec (woj. dolnośląskie). Zamiłowanie do niesienia pomocy innym i walki z ogniem, to nie przypadek. W straży są już jej tata, brat, wujkowie i kuzyni. Ona wstąpiła jednak jako pierwsza z kobiet w rodzinie. Palący się budynek czy kilkugodzinne dogaszanie płonącego pola nie robią na niej wrażenia. Ale jest w 5-tym miesiącu ciąży i coraz więcej myśli o bezpieczeństwie.
– W gminie, z której pochodzę (pod Krakowem), jest 16 jednostek. Każda ma już po jednym lub dwa nowe samochody. My jeździmy tym wehikułem – zaznacza. Wspólnie z kolegami i koleżankami z jednostki szukali więc pomysłu, by wypromować OSP Grodziec i zdobyć jakiekolwiek pieniądze na nowszy sprzęt. Tak powstał wyjątkowy kalendarz na 2019 rok.
W ramach akcji WP "Polska PRO100" z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości zapytaliśmy Polaków, jaka ich zdaniem jest Polska. Druhna Marta Mosur napisała nam, że "BEZPIECZNA". Dlaczego tak uważa? Pojechaliśmy, by z nią porozmawiać.
Centrala niechętnie wysyła jednostkę z takim sprzętem
Wieś Grodziec leży na Pogórzu Kaczawskim w Sudetach. Słynie z zamku, który na stromym powulkanicznym wzgórzu wybudowano już w XII wieku. Prowadzi do niego stroma i kręta droga. Przy głównej ulicy znajduje się natomiast remiza OSP Grodziec.
Gdy pojawia się alarm, ochotnicy dostają automatyczne powiadomienie telefoniczne i przyjeżdżają do jednostki. Muszą być w gotowości 24 godziny na dobę. Nigdy nie wiadomo, kiedy akurat będą potrzebni. Za wyjazd na akcję trwającą np. 3 godziny dostają po 45 złotych (15 zł za godzinę).
Na miejscu wita mnie naczelnik jednostki Mirosław Skulski. Jego też do straży przygnały rodzinne tradycje. Tata był strażakiem, a mały Mirek na pierwsze obozy i zawody jeździł już w wieku 12 lat. Kiedyś bardzo chciał być zawodowym strażakiem.
– Ale nie za te pieniądze, jakie się tam płaci – mówi. Dlatego woli pracować jako podwykonawca i rzeźbić w kamieniu oraz robić kominki. Martę poznał 2 lata temu na ogólnopolskich zawodach i ściągnął do Grodźca. Teraz wspólnie walczą o rozwinięcie jednostki, a przede wszystkim jej dofinansowanie.
W miesiącu mają średnio po 1 wyjeździe. Czemu tak mało? Bo centrala woli wysyłać jednostki dysponujące lepszym sprzętem. – U nas musimy się wymieniać strojami bojowymi. Mamy ich tylko 7, a w dodatku mają po ponad 10 lat. Atesty się skończyły, a zamki są popsute – podkreśla naczelnik.
– Gmina mówi, że nie ma pieniędzy, ale jak tak można? Nasz mercedes to model 608D. Ma 40 lat! W 2000 roku dostaliśmy go od Holendrów z Utrecht. Jeździli nim wcześniej po zakładzie energetycznym, więc miał przejechane tylko 15 tys. km. Z wodą waży 7 ton. Ma duszę, ale jeżdżenie nim do akcji w tych czasach to jakiś żart – dodaje.
"Z kasą jest słabo. No chyba, że wójt przypomni sobie o wyborach"
W OSP w Grodźcu panuje świetna atmosfera. Większość jeżdżących na akcje to młodzi ludzie. Wspólnie nie tylko niosą pomoc innym, ale również spędzają czas – organizują sobie domówki i ogniska. Innym razem zabezpieczają i współorganizują festyny i wydarzenia na zamku. Dzieciaki uwielbiają bawić się w specjalnej pianie, którą ochotnicy polewają ich ze strażackiego węża. Zarobione w ten sposób pieniądze w całości przekazywane są na potrzeby OSP Grodziec. – Umówiliśmy się, że nie bierzemy z tego ani złotówki – mówią.
Ale poświęceniem i dobrymi chęciami pożarów się nie ugasi. W poszukiwaniu pieniędzy i chcąc promować swoją jednostkę, rok temu wypuścili kalendarz ze zdjęciami skąpo ubranych druhów w otoczeniu wspomnianej już piany. Akcja cieszyła się wielkim zainteresowaniem i cały nakład 150 kalendarzy sprzedał się bez problemu. Od tamtej pory w jednostce pojawiło się wiele nowych ochotniczek, a panie zdominowały życie OSP Grodziec. Właśnie dlatego w tym roku, to ich zdjęcia upiększą kalendarz.
- Robimy co w naszej mocy, chociaż z pieniędzmi nie jest łatwo – przyznaje Mirosław Skulski. – Ostatnio w samochodzie zepsuła się skrzynia biegów oraz sprzęgło. Naprawa miała kosztować około 5 tys. zł. Gdy okazało się, że wyniesie ponad 7 tys. zł, wójt nie chciał słyszeć o kolejnych kosztach i odłożył słuchawkę. Za kilka godzin jednak sam zadzwonił i powiedział, że nie ma problemu. Chyba po prostu przypomniał sobie, że już za chwilę wybory. Normalnie nie byłoby tak łatwo – śmieje się naczelnik.
W okolicy są jednak i tacy, którzy chcą pomóc swoim strażakom. Na przykład właściciel pobliskiej pizzerii "Nisza" wprowadził w lokalu specjalną "PizzanaStrażaka". Połowa zysku ze sprzedaży pizzy tego dania trafia do OSP. – Ostatnio dostaliśmy 550 zł. Dla dużej straży to niewiele, dla nas ogromna pomoc. Facet ma serce, bo wiemy, że pomaga też chorym dzieciom – mówią ochotnicy z Grodźca.
Jestem dumną Polką
Marta nie boi się o przyszłość. W Polsce dobrze jej się żyje i realizuje swoje pasje. Pracuje jako handlowiec, a już niedługo zostanie szczęśliwą mamą. Dlaczego na pytanie WP, "jaka jest Polska", napisała, że bezpieczna?
- Bo widzę jak cały kraj, a wraz z nim służby bezpieczeństwa, się rozwijają. W moim rodzinnym OSP Czerna ochotnikom niczego nie brakuje. Straż pożarna też ciągle dokupuje nowy sprzęt. Gwarantuje w ten sposób bezpieczeństwo sobie i innym. Jak przyjechałam do Grodźca i zobaczyłam stan tej remizy oraz jej wyposażenia, byłam w szoku – mówi.
- Służba w OSP wyraźnie cię cieszy, ale na pewno nie raz się bałaś? – pytam.
- Kiedyś byłam przy ogromnym pożarze stodoły, od którego zapalił się jeszcze dach opuszczonego domu. Ogień był wszędzie. Mam kursy: podstawowy strażaka ratownika, techniczny i kierującego działaniem ratowniczym (dowódczy), więc wiedziałam jak się zachować, ale wtedy naczelnikiem był tam mój tata. Nie wpuścił mnie do środka. Wtedy byłam zła, ale dzisiaj go rozumiem – odpowiada Marta.
- W czym najbardziej przeszkadza ci stary sprzęt?
- W trzech rzeczach. Po pierwsze stanowi zagrożenie. Bałabym się wejść do płonącego budynku w tym starym stroju, więc i pomoc człowiekowi byłaby dużo trudniejsza. Po drugie jesteśmy dużo rzadziej wysyłani do wypadków. Moim zdaniem, centrala woli wysłać jednostkę, która jest dalej od zdarzenia, ale ma lepsze wyposażenie. Dlatego tak mało jeździmy.
- Co jest najtrudniejszego, gdy jeździ się do wypadków i udziela pierwszej pomocy?
- Przede wszystkim to, że poszkodowani na miejscu są najprawdopodobniej osobami, które znasz. W dużym mieście po prostu pomagasz drugiemu człowiekowi. Tutaj dodatkowo jest to twój sąsiad, nauczycielka ze szkoły, albo na przykład mama koleżanki. Gdy są ofiary śmiertelne, ta bliskość relacji znacznie potęguje stres.
- Piąty miesiąc ciąży i ciągle jesteś aktywnie na służbie?
- Z oczywistych przyczyn robię tylko tyle ile mogę. Ale prawda jest taka, że Mirek nie pozwala mi już dźwigać ani się przemęczać.
- A zazwyczaj jest ciężko?
- Wyobraź sobie 30 st. C. w lipcu. Żar leje się z nieba, a ty zakładasz ten wielki strój bojowy i hełm. Jedziesz na akcję gasić wielkie pole. Po 10 minutach w ręce parzą cię już nawet rękawice. Chociaż teoretycznie nie powinno się tego robić, na chwilę je ściągasz. Rękawice stygną, a dłonie są coraz cieplejsze. Zakładasz więc rękawice i tak w kółko. Przez 2 godziny upał, pot, ogień i ciężka fizyczna praca. Ale przysięgam, że ja to naprawdę lubię. Praca w zespole i ta adrenalina to coś, co mnie nakręca – zapewnia z uśmiechem Marta.
- Zdarzają się bezmyślne wezwania, albo po prostu głupie żarty?
- Tak, ale jest ich dużo mniej, niż jeszcze kilka lat temu. Ludzie chyba zmądrzeli, chociaż i tak pamiętam, jak jechaliśmy zdjąć kota z drzewa. Regularnie odwiedzaliśmy też młodego mężczyznę, który wzywał nas twierdząc, że chce odebrać sobie życie. Próbował tylko zwrócić na siebie uwagę, więc po sprawdzeniu, że tak naprawdę nic się nie dzieje i my i policja wracaliśmy do siebie. Po zmianie przepisów nie jeździmy już też do gniazd os i szerszeni. Chyba wezwań w tych sprawach było zbyt dużo i odgórnie nam tego zabroniono. Wyjątek jest wtedy, gdy sprawa dotyczy dzieci, osób starszych, albo na przykład jakiegoś ośrodka zdrowia czy szkoły.
Młodzi wciąż wolą zarabiać w euro
Marta i Mirek dobrze sobie radzą. Spełniają się zawodowo, a w OSP Grodziec znaleźli wielu przyjaciół. Ale wieś leży zaledwie 70 km od granicy z Niemcami. Bardzo wielu młodych natychmiast po studiach wyjeżdża więc, by zarabiać w euro.
- Jedni przeprowadzają się do Berlina, inni do Hamburga. Ale są też tacy, którzy poniedziałek-piątek pracują w Niemczech, a na weekend wracają tu do Polski. I chociaż muszą sobie tam opłacać mieszkanie za cały miesiąc i tak im się to opłaca – mówią.
Wciąż wiele osób zarabia też na sprowadzaniu używanych samochodów i sprzedawaniu ich u nas w kraju. Ci, którzy zostali, próbują zakładać własne biznesy, pracują w pobliskich kopalniach (węgla, granitu, piaskowca), albo w hucie miedzi. – Ale te ostatnie nie są oczywiście szczytem marzeń młodego pokolenia – zaznaczają.
A jakie są marzenia Marty i Mirka? Na pierwszym miejscu stawiają rodzinę, ale zaraz potem plasuje się nowe wyposażenie ich jednostki i wóz ratowniczo-gaśniczy z prawdziwego zdarzenia.
Chodzi o iveco daily ze zbiornikiem kompozytowym 1000 litrów (z opcją podgrzewania wody), silnikiem wysokoprężnym o mocy 180 KM (132 kW) i napędem 4x2 (z blokadą tylnego mostu).
Nic na tym nie zarobią. Po prostu ratować ludzi i gwarantować im bezpieczeństwo, będą mogli wreszcie w normalnych warunkach. Koszt upragnionego wozu to około 400 tys. zł, a wygląda on tak:
Ten reportaż, to tylko jeden z dziesięciu, które Wirtualna Polska przygotowała w ramach akcji "Polska Pro100" z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości! Kolejne z nich ukazują się w każdą środę. Inspirowane są historiami zwykłych, niezwykłych ludzi.