Kobiety umierały, umierają i umierać będą. W czym więc kłopot? [OPINIA]
33-letnia Dorota nie żyje. I gdy tłum skanduje "ani jednej więcej", premier Mateusz Morawiecki mówi, że zgony okołoporodowe zdarzały się też w czasach Platformy Obywatelskiej. A posłowie Prawa i Sprawiedliwości dopowiadają, że ludzie w szpitalach umierają, mężczyźni też.
W ten sposób rządzący usiłują przekonać opinię publiczną, że śmierć ciężarnej kobiety, którą - jak przyznają politycy oraz Rzecznik Praw Pacjenta - niewłaściwie się zajęto w szpitalu, to przypadkowe zdarzenie, zupełnie niezwiązane z zaostrzaniem przepisów aborcyjnych.
Szkopuł w tym, że prawdopodobny błąd medyczny wcale nie wyklucza wpływu obowiązującego prawa oraz wszechobecnej atmosfery grozy wokół dokonywania aborcji.
Wpływ wyroku
W 2021 r. w Pszczynie zmarła 30-letnia Izabela. Lekarze nie zdecydowali się dokonać aborcji, a pacjentka doznała wstrząsu septycznego.
Krótko po tej tragedii rozmawiałem z pełnomocniczką rodziny zmarłej Izabeli, Jolantą Budzowską, znaną prawniczką specjalizującą się w tematyce błędów medycznych (Budzowska zresztą jest także pełnomocniczką rodziny zmarłej Doroty).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prawniczka nie miała żadnego interesu w tym, by obwiniać o cokolwiek ustawodawcę. Jej zadaniem jest przecież wykazać błąd w działaniu lekarzy. Tymczasem Budzowska mówiła jasno: - Nie możemy biernie przyglądać się, jak kobiety boją się zajść w ciążę, a lekarze ginekolodzy-położnicy myślą o rezygnacji z wykonywania zawodu albo wyjeździe za granicę.
Jolanta Budzowska stwierdziła, że istnieje związek przyczynowy pomiędzy wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, który ograniczył prawo do wykonywania aborcji, a śmiercią Izabeli. Tyle że nie jest tak prosty, jak niektórzy myślą.
- Ten związek opiera się na procesie decyzyjnym lekarzy, na który wpływ - wszystko na to wskazuje - miało obowiązujące prawo i obawa lekarzy przed konsekwencjami - stwierdziła mec. Budzowska.
I dalej wyjaśniła, że z korespondencji zmarłej Izabeli wynika, że lekarze nie chcieli dokonać terminacji ciąży żywej (czyli aborcji), gdyż obawiali się przepisów ustawy aborcyjnej. I to był najważniejszy aspekt ich planu leczenia pacjentki.
- Zakładać więc można, że gdyby tych przepisów nie było, to interwencja medyczna zostałaby podjęta. A to już - w tej konkretnej sytuacji - prowadzi do wniosku, że pani Izabela najprawdopodobniej by żyła - powiedziała mi wówczas Jolanta Budzowska.
Bez jasnych wytycznych
Raptem tydzień później rozmawiałem z Michałem Bulsą, ginekologiem-położnikiem, członkiem władz samorządu lekarskiego.
Bulsa w długiej rozmowie postawił szereg zarzutów rządzącym. I kwestia prawa aborcyjnego była tylko jednym z wymienionych elementów.
- Bardzo bym chciał usłyszeć od prawnika: "możesz robić to i to, a nie możesz robić tego". Tylko konkretnie, a nie w ogólnikach. Tymczasem jako lekarze na dyżurach, gdy musimy szybko podjąć decyzję, analizujemy, czy przesłanka z ustawy została spełniona. Najlepsze dla pacjentów by było, gdyby obowiązujące prawo było klarowne dla każdego. Dziś nie jest - stwierdził Michał Bulsa.
I wskazał, że największe wrażenie na nim zrobiło, gdy w 2015 r., po przejęciu władzy przez obecnie rządzących, zapowiedziano utworzenie w jednostkach prokuratury specjalnych pionów do spraw błędów medycznych. I najważniejsi urzędnicy państwowi wprost powiedzieli wtedy, że to po to, aby lepiej ścigać lekarzy.
- To wzbudziło we mnie duży niepokój. Nie było bowiem mowy o wyjaśnianiu spraw, lecz od razu o ściganiu, karaniu, znalezieniu w każdej sprawie winnego"- zaznaczył Bulsa.
Lekarz podkreślił potrzebę wydania szczegółowych wytycznych postępowania w różnych przypadkach. To, co bowiem jest problematyczne dla wielu medyków, to ogólnikowość przekazywanych im wskazań działania.
- Z wytycznych dowiaduję się, że w przypadku pobierania krwi matki w celu oznaczenia morfologii "badania powinny być powtarzane w zależności od aktualnej sytuacji klinicznej". Co to oznacza? Ano nic. Gdy pacjentce cokolwiek się stanie, będzie można powiedzieć, że trzeba było pobierać krew co 30 minut, a nie co sześć godzin. Tyle że nikt pracujący na co dzień w szpitalu nie będzie pobierał każdemu pacjentowi krwi co 30 minut - wskazał jako przykład Michał Bulsa.
Ktoś teraz może spytać: czy lekarz, bądź co bądź człowiek kształcony i specjalizujący się w pomaganiu ludziom, nie potrafi samodzielnie podjąć decyzji? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednak prosta. Część lekarzy bowiem decyzję podejmie. Inni zaś będą zastanawiać się, jak w takiej sytuacji zachowa się prokurator, gdy tylko dowie się o dokonaniu aborcji. Czy przypadkiem śledczy nie stwierdzi, że terminacji ciąży dokonano zbyt szybko?
I czy to się komuś podoba, czy nie, niektórzy lekarze tak właśnie myślą. I dobrze byłoby, gdyby takich dylematów nie mieli. A atmosfera, którą wokół aborcji stworzyli rządzący, nie sprzyja podejmowaniu decyzji.
Słowa i czyny
Lekarze, prawnicy, eksperci mówili, co źle funkcjonuje oraz co wymaga zmian w listopadzie 2021 r. - po śmierci Izabeli.
Mamy czerwiec 2023 r. - czas po śmierci Doroty.
Politycy będący ciągle u władzy opowiadają, że ludzie czasem umierają, że za Platformy Obywatelskiej nie było wcale lepiej, że kłopotem w ogóle nie jest kwestia prawa aborcyjnego, tylko ewentualne błędy medyków.
Warto w tym miejscu postawić pytanie: co od listopada 2021 r. do maja 2023 r., kiedy to zmarła 33-letnia Dorota, rządzący zrobili?
Czy dookreślono przesłanki pozwalające na dokonanie aborcji? Czy wydano szczegółowe wytyczne dla lekarzy, którzy na co dzień zajmują się ciężarnymi pacjentkami? Czy poprawiono funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia, by ginekolodzy-położnicy pracowali na oddziałach po kilka godzin, a nie dyżurowali po 24 godziny? Czy ginekolodzy-położnicy pracują na oddziałach i znają swoje pacjentki, czy wielu z nich pełni w szpitalach jedynie dyżury z doskoku?
Czy może w 2021 r. trochę pogadano i niewiele zrobiono, teraz się trochę gada i niewiele zrobi, aż do kolejnego przypadku, aż do jeszcze "jednej więcej"?
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl