Schodzenie jest trudniejsze, niż wchodzenie
Schodzenie wcale nie jest łatwe. "Po obiedzie wyruszyłam z pełnym plecakiem, karimatą i śpiworem dyndającym mi przy plecaku. Nie byłam zachwycona tym, że muszę sama przechodzić po grani do obozu IIIa.
Po raz ostatni szybko przedostałam się przez niebezpieczny odcinek. W oddali zauważyłam maleńki punkcik - to czekała na mnie Christy.
Byłam już bezpieczna, więc znów zaczęłam myśleć o tych, którzy jeszcze nie zeszli na dół - szczególnie o pierwszej grupie atakującej szczyt. Czy wszystko było w porządku? Czy wspięli się na szczyt?
Schodzenie z niego było dużo trudniejsze niż wchodzenie na niego. Wcześniej po każdej stronie ścieżki zalegało kilkanaście centymetrów śniegu, co dawało pewne poczucie bezpieczeństwa. Jednak wiatr rozwiał w większości śnieg i nasze odciśnięte w nim ślady stóp były obecnie jedyną w miarę twardą tu powierzchnią, po obu stronach której ziała ogromna przepaść. Szłam tyłem, stale trzymając napiętą linę i starając się nie patrzeć w dół. Od czasu do czasu spoglądałam za siebie, żeby sprawdzić, czy zbliżam się już do końca, ale kręta ścieżka śniegu zdawała się ciągnąć w nieskończoność" - opisuje autorka książki o Annapurnie.
Książkę kupisz tutaj.