Kobieca wyprawa na Annapurnę
Pierwsze kobiece wejście na jeden z najtrudniejszych ośmiotysięczników
Dramat na Annapurnie. Spadły z wysokości 300 metrów
"Nasza wyprawa miała swój początek w sierpniu 1972 roku na górze Noszak. (...) Pewnego późnego popołudnia wspinałam się tam do obozu na wysokości 7200 metrów, by przygotować się na atak na szczyt następnego dnia. Mgła, wiatr i pojedyncze płatki śniegu wirowały wokół mnie, a stok pod stopami zmieniał się z kruchej skały w sypki śnieg. I nagle zobaczyłam postać wyłaniającą się z mgły. Była to polska alpinistka Wanda Rutkiewicz, która właśnie wracała ze szczytu. Powitała mnie ciepło i powiedziała: 'Weszłyśmy na 7500 metrów. Teraz musimy wspiąć się na 8000 metrów - my, kobiety'. Ten pomysł porwał mnie natychmiast. Później, w obozie bazowym pod Noszakiem, Wanda Rutkiewicz, Alison Chadwick-Onyszkiewicz (brytyjska członkini polskiej wyprawy) i ja zdecydowałyśmy się zorganizować polsko-amerykańską wyprawę kobiecą na któryś z ośmiotysięczników" - pisze Arlene Blum w książce "Annapurna. Góra kobiet".
W roku 1978 grupa trzynastu kobiet pojechała do Nepalu, by wspiąć się na Annapurnę I, jedną z najtrudniejszych do zdobycia gór Ziemi. Do tej pory na ośmiotysięczniki wspinali się tylko mężczyźni. Wiele osób - zresztą obojga płci - uważało, że kobietom po prostu brakuje sił, umiejętności i odwagi, czyli cech niezbędnych do takiej wspinaczki. Jednak pomimo burz, lawin, a nawet strajku Szerpów udało im się wejść na pokryty lodem szczyt. Wyprawa przeszła do historii jako pierwsza amerykańska i zarazem pierwsza kobieca ekspedycja na dziesiątą co do wysokości górę świata.
"Niektórzy mężczyźni zdają się nie mieć nic przeciwko wyprawom składającym się z samych kobiet, ale gorąco sprzeciwiają się tym, w których uczestniczą obie płcie. Kiedy Irene Miller, członkini naszej ekspedycji na Annapurnę w 1978 roku, próbowała dołączyć w 1961 roku do ekspedycji Hillary'ego na Makalu, jeden z członków wyprawy wymyślił żenujący argument na wyłączenie jej ze wspinaczki: 'Jeżeli chcesz wziąć udział w tej wspinaczce, powinnaś być gotowa na przespanie się z każdym mężczyzną z ekspedycji" - dowiadujemy się z książki.
Na zdjęciu: Alison i Margi związane liną oraz w uprzężach na wypadek wpadnięcia w szczelinę lodową - prawie w obozie II.
(evak)
Książkę kupisz tutaj.
Zbieranie funduszy
"Choć nasza ekspedycja tworzona była w atmosferze wątpliwości co do tego, czy kobiety mogą i powinny wspinać się na najwyższe szczyty, dla nas Annapurna była przede wszystkim osobistym wyzwaniem o bardzo przyziemnym wymiarze. Czy zdołamy zebrać tysiące dolarów, zorganizować tony jedzenia i sprzętu, rozwiązać niezliczone problemy logistyczne i zaaklimatyzować się w rozrzedzonym himalajskim powietrzu? Tak czy inaczej, jeżeli ta wyprawa pomoże przełamać uprzedzenia do alpinistek, to już coś - myślałyśmy.
Nigdy wcześniej żadna kobieta nie próbowała się na wspiąć na Annapurnę. Nasza ekspedycja miała dać dziesięciu kobietom szansę zmierzenia się z jednym z najwyższych i najbardziej wymagających szczytów świata, a także zdobycia doświadczenia potrzebnego do planowania przyszłych himalajskich wypraw. Jeżeli by nam się udało, byłybyśmy pierwszymi Amerykanami, którzy wspięli się na Annapurnę, a zarazem pierwszymi Amerykankami, które pokonały wysokość 8000 metrów.
(...) Pomysły na zbieranie funduszy były różne: bale, bankiety, naklejki na zderzaki, rejsy po zatoce San Francisco, plakaty, afisze, imprezy, sygnety, koktajle z gwiazdami, wyścigi, turnieje tenisa i wędrówki. Pomysł zaprojektowania i sprzedawania koszulek z logo ekspedycji wydawał się jednak najbardziej obiecujący.
W końcu na samym dnie sterty rysunków znalazłam idealny moim zdaniem projekt - nic lepszego nie byłam sobie w stanie wyobrazić. (...) Był to wyraźnie zaznaczony zarys góry i napis: 'Miejsce kobiet jest na szczycie... Annapurna'.
Przy planowaniu naszej taktyki na Annapurnie rozpatrywałyśmy sposób alpejski, ale zdecydowałyśmy, że rozważniej będzie postępować zgodnie z tradycyjną dla dużych ekspedycji taktyką oblężniczą, zanim przejdziemy do bardziej niebezpiecznej czy wymagającej większych umiejętności wspinaczki. Jednak nawet tak drobiazgowe planowanie i ciężka praca nie są w stanie zapewnić sukcesu. Na najwyższych szczytach świata burze i lawiny mogą w mgnieniu oka zmieść sprzęt, obozowiska i ludzi. Byłyśmy małą grupą ludzi, a nasza wola przetrwania była niczym w obliczu tej ogromnej góry i sił natury, które tu rządziły" - dowiadujemy się z książki.
Na zdjęciu: Christy wnosi ważący 40 kilogramów ładunek z obozu II do bazy.
Książkę kupisz tutaj.
Lawiny spadały dniami i nocami
"Lawina! - wielka chmura przetoczyła się w dół Toru Bobslejowego, wylewając się poza krawędzie żlebu. Spadając, robiła się coraz większa i większa - zmierzała prosto w naszą stronę. Jeszcze nie słyszałyśmy huku ani nie czułyśmy powiewu wiatru, ale wystarczyło jedno spojrzenie na chmurę, żeby wszyscy rozpierzchli się do swoich namiotów i zabarykadowali w nich. Kucaliśmy, próbując odegnać czarne myśli. W ciągu ostatnich pięciu dni zeszło bardzo dużo lawin spowodowanych burzą śnieżną. Do tej pory wydawało się, że obozowiska są bezpieczne, ale ta lawina była większa i przemieszczała się szybciej niż inne. W końcu usłyszałyśmy ryk, a ogromna masa kawałków lodu zatrzęsła obozowiskiem. Spadały na nas kule lodu, ale szczęśliwie chroniły nas namioty. Alison przykucnęła przy ścianie namiotu z otwartym scyzorykiem w ręku - gdyby zaczęło nas zasypywać, scyzoryk mógł być pomocny w szybkiej ucieczce. Przez minutę, która wydawała się wiecznością, czekałyśmy, aż bębnienie się skończy. Cisza. Lawina zatrzymała się nad nami.
Ostrożnie wyczołgałyśmy się z namiotów i zobaczyłyśmy, że jedynym śladem tego, że w okolicy przetoczyła się lawina, jest kilkucentymetrowa warstwa kulek zlodowaciałego śniegu na ziemi.
Lawiny spadały dniami i nocami - przejęły władzę nad naszym życiem tutaj. Metoda porannej wspinaczki, z której korzystaliśmy na Evereście, na Annapurnie się nie sprawdzała. Nie miałyśmy też stuprocentowej pewności, czy nasze obozowiska były bezpieczne. Tej nocy zerwałam się o drugiej nad ranem, obudzona przez najgłośniejszy jak dotąd huk. Nasze namioty trzęsły się przez kilka minut, szargane wiatrem i fruwającymi w powietrzu odłamkami - trwało to znacznie dłużej niż kiedykolwiek wcześniej. Potem ze strachu pół nocy nie mogłam zmrużyć oka. Od czasu do czasu przysypiałam, śniłam o lawinach i budziłam się tylko po to, żeby zorientować się, że koszmar wcale się nie skończył" - opisuje przerażające chwile Arlene Blum.
Na zdjęciu: himalaistki opuszczają obóz II i wśród schodzących lawin idą do obozu I.
Książkę kupisz tutaj.
Wymiana zdań z Szerpami wynika z bariery językowej
O swoich relacjach z Szerpami autorka książki pisze tak: "Kiedyś na Mount Evereście musiałam przejść przez zdradliwy płat starego lodu. Był ze mną Norbu - Szerpa. Wrzasnął do mnie: 'Poczekaj, memsahib!'. Zaczął grzebać w plecaku. Myślałam, że szuka śrub lodowych, żeby założyć przelot, ale myliłam się. W końcu znalazł to, czego szukał - poświęcony ryż. Pomodlił się, przerzucił ryż przez ramię i powiedział, że teraz możemy bezpiecznie przejść. - A śruby lodowe? - spytałam go. - Nie trzeba, memsahib. Bogowie gór są zadowoleni. Pomimo tego, że Szerpowie znają współczesne metody wspinaczki i nowoczesny sprzęt, wciąż wierzą, że ich przetrwanie w górach zależy głównie od kaprysów losu lub dobrej woli górskich bogów. Na najcięższe wspinaczki przygotowują się, nie tylko doskonaląc umiejętności, ale także modląc się i składając dary bogom. Wreszcie nadszedł czas obdarowania tych, które zamieszkiwały stoki Annapurny
Pewnego dnia Arlene obudził wrzask: Wangel (jeden z Szerpów - przyp. red.) krzyczał, wymachując rękami: - To najgorsza ekspedycja, na jakiej kiedykolwiek byłem. - O co chodzi? - spytałam. - Sprzęt jest bardzo niedobry. Jedzenie bardzo niedobre. Członkinie niedobre.
(...) Wymiana zdań wynikała z bariery językowej - Wangel usłyszał kilka wypowiedzianych przez Verę słów i źle ją zrozumiał. Ten problem dotyczy zresztą nie tylko Szerpów, ale także międzynarodowych ekspedycji złożonych ze wspinaczy z różnych części Europy, w których mówi się różnymi językami - pomimo wspólnej kultury jakoś nie mogą się czasem zrozumieć. Jeżeli zaś chodzi o Szerpów i alpinistów, do bariery językowej dochodzi jeszcze różnica kultur i oczekiwań" - czytamy.
Na zdjęciu: tragarze wchodzą na wzgórze niedaleko Francuskiej Przełęczy; w tle Dhaulagiri.
Książkę kupisz tutaj.
Dziewczyny dostosowały się do dużej wysokości
"Założyłam, że kiedy będziemy już gotowe na to, by wejść na szczyt, skład grupy wyznaczy selekcja naturalna. Na wielu wyprawach zdarzało się, że niektórzy wspinacze, którzy miesiącami ciężko pracowali na dużej wysokości, byli zbyt wyczerpani fizycznie i psychicznie, żeby wchodzić na szczyt. Jednak na tej wspinaczce nie pojawił się efekt zużycia.
Być może była to po prostu fizjologia. Ciało przeciętnej kobiety składa się z tłuszczu w 25 procentach, natomiast męskie tylko w 15. Ten dodatkowy tłuszcz magazynuje energię, dzięki której kobiety mogą zachować siły i zdrowie w najbardziej surowych warunkach; uważa się, że dzięki temu mają wyższą tolerancję na zimno, ciężkie warunki i głód.
(...) Kobiety łatwiej osiągają sukcesy w takich dyscyplinach sportowych jak na przykład pływanie długodystansowe - są w stanie dłużej od mężczyzn wytrzymać w zimnej wodzie, ponieważ tłuszcz ociepla ciało i dostarcza więcej energii. Uważa się, że organizm kobiet jest w stanie lepiej spożytkować energię zawartą w tłuszczu i w związku z tym radzą sobie lepiej w dziedzinach, które wymagają wytrzymałości, a nie tylko krótkotrwałego ogromnego wysiłku.
Niezależnie jednak od przyczyny po czterdziestu dniach spędzonych na Annapurnie na szczyt nadal chciało wejść siedem z dziesięciu alpinistek - wszystkie poza Joan, Liz i mną
Joan, która właśnie skończyła 50 lat, i Christy - 38 lat - były żywym dowodem na to, że wiek nie ma znaczenia. Od wielu kobiet słyszałam, że czują się za stare na to, żeby zabierać się za tak wyczerpujące aktywności jak wspinaczka. Wydawało im się pewnie, że wspinaczka górska jest jak sporty oparte na rywalizacji, jak pływanie czy gimnastyka, w których najlepsi zawodnicy mają po kilkanaście lat. Tymczasem jednym i drugim mogą zajmować się kobiety w każdym niemal wieku - o ile nie dadzą się zastraszyć obsesji mediów na punkcie młodości.
Wszystkie dziewczyny dostosowały się do dużej wysokości na Annapurnie - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. To samo w sobie było dużym osiągnięciem i znowu zaczęłam myśleć o tym, dlaczego nie daje się szans kobietom na wspinaczkę na najwyższe góry. Jasne było, że powodem braku kobiet na ekspedycjach były czynniki psychologiczne, nie fizyczne" - uważa autorka książki.
Na zdjęciu: wniebowzięte Liz i Alison - tuż po rozbiciu obozu I.
Książkę kupisz tutaj.
W namiocie temperatura była niższa niż -12 stopni
Arlene opisuje dalszy przebieg wyprawy: "Następnego dnia dziewczyny miały wchodzić na szczyt. Wiał bardzo silny wiatr. Odkąd wróciłam do 'trójki' po odprowadzeniu pierwszej grupy, wichura wcale nie osłabła. Namiot Szerpów był pusty - wszyscy byli w obozie IV albo w bazie. Zostałam sama. W końcu miałam dużo miejsca dla siebie, ale to poskutkowało między innymi tym, że w nocy było w namiocie zimniej i trudniej się spało. Chowałam się w jednym śpiworze, który przykryłam jeszcze jednym - miałam też na sobie dwie wełniane czapki, szalik obwiązany na twarzy, dwa komplety wełnianej bielizny i sweter. Ciągle jednak dygotałam. Butelka z ciepłą wodą, którą włożyłam między śpiwory, rano była zamarznięta na lód. W namiocie temperatura była niższa niż -12 stopni Celsjusza, na zewnątrz było -29 stopni.
Problem z radiem był irytujący, ale nie palący dla wspinaczy idących z obozu IV do V. Prawdopodobnie skupienie się na celu bez rozpraszających komunikatów z radia wyjdzie im nawet na dobre. No i oczywiście ekipa filmowa będzie ich obserwować z obozu I przez teleobiektyw - będą informować nas o ich postępach. Annie wyszła z namiotu i przytuliła Margi. - Cześć mała, dobrze cię widzieć. Jak tam twoje stopy? - Annie, mogłabyś na nie spojrzeć? Nie mam czucia w palcach. - Jasne, siadaj i zdejmij buty - Annie spojrzała na stopy Margi. - No tak, tu możesz nie mieć czucia. Polepszy ci się, jak będziesz je trzymać w cieple. Annie zamyśliła się. - Nie jestem przekonana - powiedziała - czy druga grupa powinna w ogóle iść na szczyt bez ciebie, Margi. Jeżeli Szerpowie nie zostaną na górze, w grupie będziemy tylko ja, Alison i Vera W. - to nie do końca grupa do zadań specjalnych" - czytamy.
Na zdjęciu: impreza z okazji 21. urodzin Margi i 50. urodzin Joan.
Książkę kupisz tutaj.
Nie podejmujcie niepotrzebnego ryzyka!
"O 7.30 rano Marie nawiązała z nami kontakt z obozu I i powiedziała, że czwórka wspinaczy właśnie wyruszyła. Wytrwale parli do przodu, a warunki wydawały się doskonałe. Czwórka - zastanawiałam się - kto się wyłamał i dlaczego? Czy to osoba, która jako ostatnia dowlokła się do piątki? Może teraz leżała chora w namiocie. Założyłam jednak, że jeżeli sprawa byłaby naprawdę poważna, reszta nie poszłaby na szczyt. Po raz kolejny zaczęłam przeklinać niemożność kontaktu, ale w końcu pogodziłam się z faktem, że grupa była zdana na własne siły. Dopiero następnego dnia mogłyśmy dowiedzieć się, kto wyruszył na szczyt. W międzyczasie druga grupa atakująca szczyt - teraz bez Margi - koczowała w obozie III, czekając na swoją kolej. Vera W. i Alison chciały iść tuż po pierwszej grupie, nie ryzykując załamania pogody.
- Przykro mi - powtórzyła Annie. - Nie idę. Wydaje mi się, że jeżeli będę chciała zawrócić, wy będziecie zdeterminowane, żeby iść dalej. Nie chcę więcej ryzykować na tej wspinaczce. Pogoda może zmienić się za kilka godzin. A co wtedy stałoby się z nami?
(...) - Bądźcie ostrożne. Nie podejmujcie niepotrzebnego ryzyka - powiedziałam im, kiedy wychodziły. - Pamiętajcie, jeżeli opadniecie z sił albo pogoda zacznie się zmieniać, nie idźcie wyżej. Jeżeli Wangel zdecyduje się zejść na dół, wy też musicie rozważyć taką możliwość" - opisuje trudną decyzję Arlene.
Na zdjęciu: Chewang, Irene i Mingma docierają na szczyt 15 października o godzinie 15.29. W okularach przeciwsłonecznych Mingmy odbija się robiąca zdjęcie Vera K.
Książkę kupisz tutaj.
Schodzenie jest trudniejsze, niż wchodzenie
Schodzenie wcale nie jest łatwe. "Po obiedzie wyruszyłam z pełnym plecakiem, karimatą i śpiworem dyndającym mi przy plecaku. Nie byłam zachwycona tym, że muszę sama przechodzić po grani do obozu IIIa.
Po raz ostatni szybko przedostałam się przez niebezpieczny odcinek. W oddali zauważyłam maleńki punkcik - to czekała na mnie Christy.
Byłam już bezpieczna, więc znów zaczęłam myśleć o tych, którzy jeszcze nie zeszli na dół - szczególnie o pierwszej grupie atakującej szczyt. Czy wszystko było w porządku? Czy wspięli się na szczyt?
Schodzenie z niego było dużo trudniejsze niż wchodzenie na niego. Wcześniej po każdej stronie ścieżki zalegało kilkanaście centymetrów śniegu, co dawało pewne poczucie bezpieczeństwa. Jednak wiatr rozwiał w większości śnieg i nasze odciśnięte w nim ślady stóp były obecnie jedyną w miarę twardą tu powierzchnią, po obu stronach której ziała ogromna przepaść. Szłam tyłem, stale trzymając napiętą linę i starając się nie patrzeć w dół. Od czasu do czasu spoglądałam za siebie, żeby sprawdzić, czy zbliżam się już do końca, ale kręta ścieżka śniegu zdawała się ciągnąć w nieskończoność" - opisuje autorka książki o Annapurnie.
Książkę kupisz tutaj.
Był to sukces całego zespołu
"Kiedy Irene, Chewang i Mingma pozowali Verze K. do zdjęcia, wszyscy obserwatorzy w obozach I i II zaczęli wrzeszczeć przez radio jeden przez drugiego.
Jak na ironię, osoby, które znajdowały się najbliżej, nie były świadome, że zdobyto szczyt. W obozie V Piro i Lakpa spali zawinięci w śpiwory, bez żadnego radia, przez które moglibyśmy ich poinformować i wyrwać z wysokościowego letargu. Annie i Margi w obozie III również nie miały radia, więc także nic nie wiedziały. Margi bardzo bolały stopy; dzień spędziła na szperaniu w obozowych zapasach i gotując sobie ulubione dania - chciała nabrać sił na zejście z góry. Annie bolał brzuch i nie była zachwycona gotowaniem Margi. Obydwie z niecierpliwością czekały na zmierzch, ponieważ obiecałam im, że jeżeli szczyt zostanie zdobyty, wystrzelę racę z obozu II.
Vera W. i Alison szły do obozu IV i włączyły radio dopiero, jak dotarły tam o zmierzchu. Jednak w niżej położonych obozach, skąd wyraźnie widać było szczyt, ekscytacja rosła cały dzień. Christy potem powiedziała, że czuła się, jakby wielkie imadło zaciskało się na jej piersi coraz ciaśniej i ciaśniej. Kiedy cztery maleńkie kropki wreszcie wdrapały się na szczyt, Christy i Joan zaczęły się ściskać i tańczyć w kółko, wrzeszcząc: - Wspaniale, cudownie, fantastycznie! Ekipa filmowa w jedynce również była niewiarygodnie podekscytowana. Kiedy wspinacze wkroczyli na szczyt, Dyanna o mało nie zemdlała ze szczęścia, ale ciągle filmowała.
(...) Przeprowadziłam przez radio rozmowę z Gurungiem. Chciał wiedzieć, kto wspiął się na szczyt, żeby móc skontaktować się z Ministerstwem Turystyki. Powiedziałam, że nie wiemy jeszcze, i poprosiłam, żeby oznajmił, że na szczyt weszło dwóch Szerpów i dwie alpinistki. Oczywiście wkrótce ich tożsamość będzie znana, ale uznałam, że tak będzie sprawiedliwie - w końcu był to sukces całego zespołu.
Rano Gurung posłał gońca do Jomoson, skąd wiadomość miała dotrzeć do Katmandu. Już za dwa dni cały świat dowie się, że po raz pierwszy Amerykanie - a dokładniej Amerykanki - wspięły się na Annapurnę" - czytamy.
Na zdjęciu: ekipa filmowa - Dyanna, Christy i Marie - wspinają się, by nakręcić materiał na dużej wysokości.
Książkę kupisz tutaj.
Musiały spaść z lodowego podejścia pod obozem
Niestety, wyprawa nie skończyła się szczęśliwie. "Vera i Alison nie dały znaku życia. Po kolacji sama spróbowałam się z nimi skontaktować, ale bez skutku. Strasznie się zaniepokoiłam, ale założyłam, że radio im się zepsuło - tak jak to było w przypadku pierwszej grupy. Tej nocy nie spałam dobrze - bardzo wcześnie się obudziłam i ponowiłam próby nawiązania kontaktu.
Następnego ranka, gdy z góry nie nadszedł żaden znak życia, zmuszeni byliśmy przyznać, że światła były prawdopodobnie odbiciami księżyca na śniegu i że Very W. i Alison ciągle nie ma. Szerpowie przygotowywali się, żeby iść na górę; dziś mieli dojść do obozu IV, a jutro do obozu V. Pomachałyśmy im na pożegnanie, czując jednocześnie niepokój i ulgę - w końcu miałyśmy usłyszeć jakieś potwierdzone informacje.
Wzięłam lornetkę i spojrzałam na lewą stronę od obozu IV. Teraz już wiedziałam dokładnie, gdzie mam patrzeć, ale niewyraźnie zobaczyłam tylko coś czerwonego - była to kurtka Alison. Zobaczyłam kropki - Szerpów - podchodzące do tego miejsca, jak zatrzymują się i szybko zaczynają schodzić. Potem dowiedziałyśmy się, że kiedy dwóch Szerpów zbliżyło się na odległość 50 metrów od ciała, drogę przecięła im ogromna lodowa szczelina. Odwrócili się i zaczęli schodzić z góry w takim pośpiechu, jakby gonił ich sam diabeł.
Najwyraźniej Vera W. i Alison tamtego wieczoru nie dotarły do obozu V. Musiały spaść z lodowego podejścia pod obozem lub zostać z niego zrzucone przez spadający śnieg albo lód. Spadły z wysokości niemal 300 metrów i zatrzymały się na lewo od obozu IV, gdzie ciało Very W. wpadło do szczeliny.
Tej nocy śniło mi się, że byłam na miejscu Very W. i Alison - spadałam. We śnie wbiłam stopę w śnieg, podciągnęłam się i nagle skała zaczęła się kruszyć, a ja straciłam równowagę - zaczęłam się ślizgać i spadać. (...) Czasem śniło mi się, że zabija nas wszystkich lawina. Obudziłam się, łkając i resztę nocy przepłakałam"- dowiadujemy się z książki.
15 października 1978 na szczyt Annapurna I (8091 m) wszedł zespół w składzie Věra Komárková, Irene Beardsley Miller oraz Szerpowie Mingma Tsering i Chewang Ringjing. Niestety tragicznie zakończyła się wspinaczka drugiego zespołu szczytowego. Alison Chadwick-Onyszkiewicz (żona Janusza Onyszkiewicza) i Vera Watson zginęły po upadku na lodowym stoku blisko obozu V.
(evak)
Książkę kupisz tutaj.