Kim Dzong Un zapowiada nuklearne rozbrojenie."Nie wolno mu wierzyć"
Kim Dzong Un stwierdził, że chce doprowadzić do denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. To byłby wielki przełom, ale czy można mu w ogóle wierzyć? - Absolutnie nie. Gdyby to zrobił, byłby niespełna rozumu - odpowiada WP prof. Bogdan Góralczyk.
Kiedy we wtorek zielony opancerzony pociąg z Korei Północnej dotarł do dworca w Pekinie, wielu zastanawiało się, kto nim przyjechał. Dopiero po kilku godzinach okazało się, że był to sam Kim Dzong Un, który odbył w Chinach swoją pierwszą wizytę zagraniczną od kiedy przejął władzę w 2011 roku. Wyjątkowa wizyta pociągnęła za sobą wyjątkową deklarację. Według chińskiej agencji Xinhua, północnokoreański despota zapowiedział, że "zgodnie z życzeniami swojego ojca i dziadka" będzie dążył do nuklearnego rozbrojenia.
Nie wierz nigdy Kimowi
Gdyby do tego faktycznie doszło, byłby to gigantyczny przełom i spełnienie celów niemal całej międzynarodowej społeczności. Ale jest jeden problem: w szczerość tych słów trudno wierzyć.
- Nie wolno wierzyć w te słowa. Kim na pewno nie zrezygnuje z broni jądrowej, bo to jest jego jedyna polisa ubezpieczeniowa. Gdyby to zrobił, byłby niespełna rozumu. A o to go akurat nie podejrzewam - mówi WP prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i były ambasador w Bangkoku.
Słowom Kim Dzong Una przeczą też fakty: tego samego dnia, kiedy opancerzony pociąg z Pjongjangu jechał do Pekinu, pojawiły się zdjęcia satelitarne wskazujące na to, że w północnokoreańskim ośrodku jądrowym w Jongbjon powstał nowy reaktor atomowy, zdolny do wytwarzania plutonu.
Zobacz także: Misiewicz komentuje książkę Tomasza Piątka. "Stek bzdur i kłamstw"
Chiny odzyskują kontrolę
Nie oznacza to jednak, że wizyta Kim Dzong Una w Chinach była bez znaczenia. Wręcz przeciwnie. Zdaniem Góralczyka, spotkanie Kim Dzong Una z władcą Chin Xi Jinpingiem wyznacza nowy rozdział w sprawach Półwyspu Koreańskiego.
- To spotkanie pokazuje, że Chiny odzyskały kontrolę nad sytuacją. Wygląda na to, że autentyczne przyłączenie się Chin do międzynarodowych sankcji odniosło skutek. Chiny przykręciły kurki z ropą, wstrzymały transakcje finansowe przez chińskie banki. Pewnie były też inne sankcje, o których niekoniecznie wiemy - mówi ekspert. - To wszystko sprawiło, że Kim Dzong Un musiał się ugiąć - dodaje.
Jak wyjaśnia, ważnym sygnałem był też fakt, że tuż po spotkaniu czołowy chiński dyplomata pojechał do Seulu, aby przedstawić swoją relację i stanowisko w sprawie odbytych rozmówi. Ma to oznaczać, że Chiny "odzyskują kontrolę nad procesem". To ważne szczególnie w obliczu planowanego spotkania Kim Dzong Una z prezydentem Korei Południowej Moon Jae-Inem.
Najpierw wojna, potem rozmowy?
Ale spotkanie w Pekinie może mieć też duże znacznie dla zapowiadanego szczytu Kim - Trump. Kim chciał w ten sposób wysondować, jakie jest stanowisko swojego głównego sojusznika. Ale zdaniem byłego dyplomaty, wcale nie rokuje to dobrze na perspektywy rozmów z USA.
- Może być tak, że fakt złożenia pierwszej wizyty w Chinach administracja amerykańska potraktuje jako policzek i odwoła spotkanie. Na pewno stawia ono Waszyngton w nowej sytuacji - mówi Góralczyk. Dodaje, że ryzyko fiaska rozmów jest tym większe, że nowi czołowi przedstawiciele Trumpa - sekreatrz stanu Mike Pompeo i przede wszystkim doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton - znani są jako zwolennicy twardej linii wobec reżimu w Pjongjangu.
- Bolton to ktoś, kto wyznaje filozofię "najpierw wojna, dopiero potem rozmawiamy" - mówi Góralczyk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl