Katecheza potrzebuje reformy, a nie histerii [OPINIA]
Obrona katechezy trwa. Biskupi apelują o zbieranie podpisów przeciwko zmianom w procedurach oświatowych, a przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ostrzega, że niebawem władza w ogóle pozbawi dzieci religii. Tymczasem forma nauczania religii w szkołach potrzebuje reformy, a Kościół powinien zastanowić się, jak ponownie związać religijną młodzież z parafiami - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Histeria z jednej strony, a agresywna polityka z drugiej nie ułatwiają poważnej debaty na temat katechezy. Z jednej strony mamy absurdalny edukacyjnie pomysł, by łączyć grupy katechetyczne z różnych roczników, co oznacza ni mniej, ni więcej, tylko odrzucenie zasady poziomów w kształceniu i sprowadzenie katechezy (czy religii) do poziomu zajęć pozalekcyjnych i plastycznych, a z drugiej - rosnącą, pełną frustracji obronę przez biskupów rozwiązań, które - z wielu powodów - powinny być zmienione.
Nie brakuje też, i to na samych szczytach Kościoła w Polsce, tez jawnie absurdalnych, choćby takich, że musimy się szykować na wyrzucenie katechezy ze szkół w ogóle. Tezę taką postawił ostatnio przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Tadeusz Wojda w kazaniu w Kalwarii Pacławskiej. "… za chwilę może się okazać, że wyrzucą nam katechezę ze szkoły. Ministerstwo odpowiedzialne za nauczanie zdaje się robić wszystko, aby katechezę usunąć, bo nie pasuje do światopoglądu" - mówił arcybiskup Wojda.
A ton ten, choć zawiera tezy absurdalne, bo niezależnie od braku woli politycznej do takiego rozwiązania (Donald Tusk chętnie gra kartą antyklerykalną, ale ma świadomość, że część jego elektoratu jest wciąż religijna i nie chce radykalnej wojny z Kościołem), nie istnieją także możliwości prawne, by podjąć takie decyzje. Katecheza szkolna jest nieźle osadzona w systemie prawnym Rzeczpospolitej Polskiej i nie jest wcale łatwo ją stamtąd usunąć. Od liderów polskiego Kościoła można też wymagać, by zrozumieli, że lewicowe pohukiwania, zrozumiałe z perspektywy wyborczej i partyjnej, nie wyznaczają polityki tej koalicji, bo choćby PSL je zastopuje. Nie da się też zmienić usytuowania katechezy w szkołach bez renegocjacji konkordatu czy zmiany w konstytucji, a do tego ta koalicja nie tylko nie ma większości, ale nawet wewnętrznej zgody.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Te polityczne uwagi w niczym nie zmieniają faktu, że o ponad trzydziestu latach katechezy w szkołach można i trzeba dyskutować. Minęło już tyle czasu, że konieczne jest zadanie sobie pytania, czy przyjęte wówczas rozwiązania rzeczywiście się sprawdzają (z perspektywy Kościoła), i czy rzeczywiście są adekwatne do sytuacji społecznej (to pytania bardziej do polityków). Można i trzeba też rozmawiać o formie nauczania religii, i o tym, na ile państwo powinno mieć wpływ na przekazywane w minimach programowych treści.
Jeśli pieniądze na katechezę w szkołach idą z budżetu państwowego, to dość oczywiste jest także to, że państwo powinno mieć do pewnego stopnia kontrolę nad tym, co przekazywane jest choćby w podręcznikach. Jednocześnie, pamiętając o zasadzie wzajemnej autonomii, nie sposób uznać, że to państwo, a nie wyznania (przypomnijmy, że w Polsce prawo do katechezy w szkołach mają wszystkie wyznania, które posiadają podpisane umowy państwo-Kościół) miałyby wyznaczać treści nauczane w ramach tych lekcji. Tu potrzebny jest dialog.
Fundamentalne pytania ws. katechezy
Istotne, szczególnie dla Kościoła, jest także inne pytanie, a mianowicie, na ile katecheza szkolna okazała się użytecznym narzędziem dla samej wspólnoty wierzących. Czy rzeczywiście jest tak, że przyczynia się ona do katolickiego wychowania i edukacji, czy przekazuje młodym ludziom zestaw wiedzy religijnej, którą mogą oni później wykorzystać, a także czy spowalnia, czy zatrzymuje ona procesy laicyzacyjne? Czy jej wprowadzenie sprawiło, że pogłębiła się wiedza religijna czy też nie? I wreszcie, jak katecheza w szkołach wpłynęła na życie parafialne?
To wszystko, w sytuacji przyspieszającej laicyzacji, są pytania fundamentalne z perspektywy przyszłości Kościoła w Polsce.
Odpowiedzi na nie, wbrew opiniom jastrzębi z obu stron debaty, wcale nie są tak proste. Jestem z tego pokolenia, które miało katechezę i w parafii (do pierwszej klasy szkoły średniej) i w szkole (później). Doskonale pamiętam, że oba te rozwiązania miały swoje zalety, ale i wady.
W wielu miejscach w Polsce ponowne przesunięcie katechezy do salek parafialnych oznacza ni mniej, ni więcej, tylko że część z młodzieży nie będzie miała realnego dostępu do katechezy, bo parafia będzie na tyle daleko od ich domu, że rodzice nie będą mieli możliwości dowiezienia ich ponownie z domu po zajęciach szkolnych. I to jest fakt.
Faktem jest również to, że obciążeni ogromną liczbą zajęć nadliczbowych młodzi ludzie najłatwiej zrezygnują z dodatkowej, już nie w szkole, a na parafii katechezy. Już teraz zresztą - w szkołach - to robią, bo gdy trwają przygotowania do matury, to najłatwiej zrezygnować właśnie z tego. Po przeniesieniu lekcji na parafię proces ten jeszcze przyspieszy.
Ale, i o tym też warto pamiętać, przeniesienie katechezy z parafii do szkół także miało swoje niekorzystne skutki. Więzi młodzieży z parafią poluzowały się, parafie - w wielu miejscach - opustoszały, a katecheza przestała być ściśle powiązana z życiem liturgicznym (co z perspektywy katolicyzmu jest kwestią nie tylko oczywistą, ale i konieczną do odpowiedniej formacji.
Związanie młodego wierzącego z parafią, jego inicjacja w życie liturgiczne pozostaje kluczową kwestią, której katecheza szkolna nie załatwia w stopniu wystarczającym. Istotne jest także, i tego także szkoła nie załatwia, wprowadzanie młodych w życie wspólnot katolickich, które w sposób najbardziej dynamiczny ewangelizują i formują młodzież.
Kościół w Polsce nie powinien zapominać o doświadczeniu Ruchu Światło-Życie (popularnych oaz), który dla masowej wiary młodych zrobiły o wiele więcej niż katecheza w szkołach. I już tylko to uświadamia, że dla dobra Kościoła, dla spowolnienia procesów laicyzacyjnych warto szukać nowych rozwiązań. I niekoniecznie chodzi o usunięcie katechezy ze szkół, ale choćby o ograniczenie jej liczby do jednej godziny i przeniesienie drugiej do parafii właśnie.
Oznacza to oczywiście, że na tę drugą będzie chodzić mniejszość, ale to właśnie do niej warto trafić, bo ona stanie się w przyszłości fundamentem Kościoła, który nie ma już doświadczenia bycia wspólnotą większościową.
Niewierzący, niepraktykujący i niereligijni stają się istotną społecznie grupą
Państwo i politycy, nie zapominając o preambule do konstytucji, która jasno odwołuje się do wartości chrześcijańskich, nie mogą jednak nie dostrzegać zmieniającej się sytuacji społecznej. A ta jest taka, że szczególnie w większych miastach istotną społecznie grupą stają się ludzie niewierzący, niepraktykujący i niereligijni.
Ich status światopoglądowy jest różny, bo część z nich określa się jako ateiści, część jako agnostycy, a część to wciąż ludzie jakoś wierzący, ale nie utrzymujący relacji z konkretnym wyznaniem. I o ich prawach państwo nie powinno zapominać.
To zaś oznacza nie tylko, że trzeba przenosić katechezę na pierwsze i ostatnie lekcje (bo inaczej uczniowie nieuczęszczający na katechezę, a w Warszawie w wielu liceach to już większość, mieliby okienka), ale także że warto pomyśleć, czy jakaś forma wiedzy o kwestiach religijnych i etycznych (niekoniecznie związanych konfesyjnie) nie jest przydatna także niereligijnym uczniom?
Jak miałaby być ona wprowadzana? Odpowiedź jest skomplikowana, bo program edukacyjny w Polsce i tak jest przeciążony, ale można albo wprowadzić dodatkową (zamienną z katechezą, ale obowiązkową dla wszystkich, którzy nie wybiorą tej pierwszej) lekcję filozofii z religioznawstwem, albo uczynić obowiązkową (do wyboru z katechezą) lekcję etyki.
Liczba debat i kontrowersji etycznych, sporów i debat jest tak ogromna, że uczniom przydałaby się nie tylko orientacja w sporach, ale i umiejętność ich prowadzenia. I może właśnie taka lekcja byłaby czymś istotnym.
Tyle że aby szukać takich rozwiązań, konieczna jest nie tyle histeria czy antyklerykalna emocja, ile wola wspólnego budowania przyszłości, a także świadomość, że choć społeczeństwo się zmienia, choć laicyzacja następuje, to Kościół i wierzący nie przestaną w Polsce funkcjonować. Kościół musi zaś zrozumieć, że - choć jego znaczenie pozostaje istotne - to w Polsce rośnie grupa niewierzących, którzy też mają swoje prawa.
Spokojna rozmowa, wspólne szukanie rozwiązań, mogłaby przyczynić się do stworzenia lepszych rozwiązań prawnych, a także duszpasterskich, ale nic nie wskazuje na to, by obecnie była ona możliwa.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
*Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".