Katastrofalny wynik premier May. Po wyborach Wielkiej Brytanii grozi chaos
Premier Wielkiej Brytanii Theresa May poniosła porażkę w wyborach, które miały ją wzmocnić. Konserwatyści pozostali największą partią w parlamencie, ale utracili większość. Negocjacje Brexitowe staną się dla Londynu jeszcze trudniejsze. Brytyjscy dziennikarze mówią o chaosie.
09.06.2017 | aktual.: 09.06.2017 08:47
Konserwatyści nadal są największą partią w brytyjskim parlamencie, ale w wyniku wyborów utracili nie tylko 17 mandatów, ale także większość. Według powyborczych sondaży będą mieli 314 miejsc w 650 osobowej izbie. Krótka kampania wyborcza zakończyła się sukcesem Partii Pracy, która zwiększyła swój stan posiadania o 34 mandaty i będzie miała 266 deputowanych. Wyniki są miażdżącym ciosem dla Szkockiej Partii Narodowej, która straciła aż 22 z 54 mandatów. To praktycznie niweczy szanse na powtórzenie referendum w sprawie niepodległości Szkocji.
W połowie kwietnia Theresa May zaryzykowała i przegrała, podobnie jak jej poprzednik, premier Cameron, który uzależnił swoją przyszłość od wyników referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. May rozpisała wybory, licząc na wzmocnienie rządu w obliczu negocjacji brexitowych. W połowie kwietnia, z jej punktu widzenia, przyspieszone wybory wydawały się świetnym pomysłem zwłaszcza, że Partia Pracy była w całkowitej rozsypce. Lider Laburzystów Jeremy Corbyn dokonał jednak rzeczy niesłychanej. W ciągu niespełna dwóch miesięcy odbudował siłę lewicy na tyle, by pokrzyżować plany konserwatystów.
Cios dla funta
Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, co te wyniki oznaczają dla Wielkiej Brytanii, wystarczy spojrzeć na wykres pokazujący gwałtowny spadek kursu funta do dolara czy euro w chwilę po ogłoszeniu pierwszych prognoz wyników. Spełnia się najczarniejszy scenariusz, czyli tak zwany "parlament zawieszony" – (hung parliament), w którym nikt nie ma większości. Konserwatyści nadal są największą partią, ale będzie im bardzo trudno znaleźć koalicjanta, zwłaszcza że Liberalni Demokraci ze swoimi 14 mandatami są obecnie ugrupowaniem wyraźnie pro-europejskim.
W tej sytuacji Theresa May lub jej następca będzie musiał walczyć o każdy głos, co oznacza konieczność współpracy z prawym, eurosceptycznym skrzydłem partii konserwatywnej. Skutkiem tego może być jedynie dalsze usztywnienie się pozycji wobec UE mimo tego, że wyborcy najwyraźniej odrzucili proponowany przez szefową rządu "twardy Brexit". Z kolei Partia Pracy oferuje pomoc rządowi i nadanie "nowego tonu negocjacjom".
Wyspy pogrążają się w politycznym chaosie, a Europa wydaje się coraz lepiej przygotowana do rozmów. Teraz pole do popisu będą mieli europejscy politycy gotowi "ukarać" Wielką Brytanię za Brexit, albo przynajmniej pokazać eurosceptykom, że wychodzenie ze Wspólnoty jest bardzo bolesne i nieopłacalne. Jedynym sposobem złagodzenia tego procesu byłby kompromis, czyli ustępstwa Londynu w rozmowach o Brexicie, na co Bruksela mogłaby odpowiedzieć, przyspieszając prace nad umową o wolnym handlu.
Dziwna kampania wyborcza
Kampania przed wyborami bezpośrednio związanymi z Brexitem praktycznie nie dotykała kwestii związanych z wyjściem z UE. Po części wynika to z kultury politycznej Brytyjczyków, którzy uznali wyniki referendum i stwierdzili, że nie ma już o czym rozmawiać. Z parlamentu znika nawet Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKiP), która odniosła sukces, doprowadzając do wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, a teraz utraciła jedyny mandat.
Krótka kampania toczyła się wokół spraw socjalnych, imigracji czy służby zdrowia i edukacji. Duży wpływ na nią miały kwestie bezpieczeństwa i terroru. Zamachy w Manchesterze i Londynie z pewnością nie przysporzyły sympatyków rządowi.
Zamiast stabilizacji, wybory jedynie zakwestionowały przywództwo Theresy May. Czy torysów czeka teraz walka o przywództwo partii i stanowisko premiera? Kto nadawać będzie ton rozmowom z Brukselą i dlaczego londyńscy bukmacherzy największe szanse dają szefowi dyplomacji Borisowi Johnsonowi? Część brytyjskich komentatorów spodziewa się nawet kolejnych wyborów.
Wielka Brytania stoi w obliczu niepewności i politycznego zamieszania, na które Londyn po prostu nie może sobie pozwolić. Czas na wynegocjowanie warunków Brexitu nie będzie się wydłużał. Nie przypadkiem Carl Bild, były premier Szwecji napisał na Twitterze, że Wielka Brytania zapłaci cenę za brak przywództwa.