Katastrofa smoleńska. Tak zapamiętaliśmy 10 kwietnia 2010
Doskonale pamiętam moment, gdy zdarzyła się katastrofa smoleńska. Pomimo soboty dość wcześnie wstałem, wyszedłem z domu, aby przejechać pół Warszawy (z Wawra na Tarchomin). Odwiozłem bowiem mojego synka, który wtedy miał niecałe 3 latka, do moich rodziców na weekend. Przygotowywaliśmy się do narodzin, dlatego pojechałem do hipermarketu.
Poranne zakupy w sobotę to puste alejki, mało ludzi, spokój. Jednak w pewnym momencie zadzwoniła do mnie moja mama - miała w domu włączoną "Trójkę" i właśnie przerwali audycję, aby podać informacje o katastrofie lotniczej.
Musiała mi powtórzyć kilka razy, co się stało. Stałem jak wryty jeszcze kilka minut. W markecie zapadła cisza przerywana od czasu do czasu dzwonkami telefonów komórkowych. Rozmowy i reakcje były zbliżone - ciche "niemożliwe", "o Boże", osłupienie i pustka w oczach ludzi.
Po około 15 minutach gwar i rozmowy nabrały na sile, ale tym razem to nieznajomi pytali siebie wzajemnie czy to prawda, niektórzy włączali na smartfonach strony informacyjne, czytali na głos doniesienia, nazwiska. Dzień był jakiś inny, pusty, ale jednoczący nieznajomych wokół jednego tematu, który wtedy łączy - a teraz niestety tylko dzieli.
Jacek Jankowski, senior account manager
Sobota w wielu miastach i miasteczkach to dzień "ryneczkowy" i to była właśnie taka "ryneczkowa" sobota. Objuczona zakupami przemierzałam stragany krok w krok za mamą, bo akurat tego dnia odwiedziłam rodzinny dom i pomagałam rodzicom w sprawunkach. Gdzieś w środku rynku koło wystawki z warzywami nagle czas się zatrzymał.
"Katastrofa samolotowa”, "samolot z prezydentem się rozbił”, "wielu zginęło" - szmer przeleciał po straganach. Niedowierzanie i zdziwienie na twarzach i w słowach. No bo jak to mogło w ogóle być możliwe, by w "dzisiejszych czasach" doszło do takiej tragedii? Żeby najważniejsza osoba w państwie zginęła w wypadku i to w wypadku lotniczym?
Pamiętam też, że na początku nic nie było wiadomo: co dokładnie się stało i ile osób zginęło. Przynajmniej tam - na ryneczku. "Kaczyński żyje", "jest w ciężkim stanie, ale żyje", "kilka osób zginęło, ale tragedia" - mówili. Ktoś coś w radio usłyszał, ktoś coś swojego dopowiedział.
Doszłyśmy z mamą do samochodu w milczeniu. Bez jajek i ogórków kiszonych, które jakoś nie wydały nam się ważne w tamtym momencie.
Joanna Cymska, dział księgowości