Katastrofa smoleńska. Tak zapamiętaliśmy 10 kwietnia 2010
Słyszałeś, żeby coś się miało wydarzyć w Smoleńsku? - tego typu SMS-y krążyły pewnie między wieloma dziennikarzami 10 lat temu. Dotarły także do mnie. Pracując w mediach, z czasem człowiek uczy się, że wszelkie tego typu rewelacje trzeba traktować na chłodno. Jest tyle plotek, przekłamań, mitomanów opowiadających niestworzone historie. Problem polegał na tym, że w tym przypadku informacja okazała się prawdziwa. Nikt nie musiał dzwonić z redakcji, wzywać na dyżur. Chyba każdy z nas czuł, że w takim momencie w redakcji po prostu trzeba być.
W drodze - jeszcze kolejny telefon do szefa działu, który wcześniej nie odbierał. - Tak, widziałem Piotruś wiadomość, nie wkręcisz mnie, cześć - odpowiedział odbierając zadyszany tuż po treningu. Później widzieliśmy się już w redakcji i nie było nawet chwili, żeby zamienić o tym słowo.
Do dziś pamiętam myśl i do dziś się za nią karcę - czy poniedziałkowy wylot do Brukseli na pewno trzeba będzie przełożyć? Tak, trzeba było, gdy poznaliśmy prawdę o ogromie tej tragedii - nie wiedząc jeszcze wtedy, że podzieli ona Polaków na lata.
Piotr Mieśnik, p.o. redaktor naczelny WP
Mieszkałam wtedy w Ursusie i, jak co tydzień, jechałam na targ do Piastowa po zakupy. Ta wiadomość zaskoczyła mnie w drodze, usłyszałam ją z radia… Musiałam na chwilę zatrzymać auto i pozbierać myśli.
Na targu wszyscy o tym szeptali i ludzie byli jacyś tacy inni… Przygnębieni, smutni, poza podziałami politycznymi. Wtedy chyba jeszcze nie wszyscy rozumieli, co tak naprawdę się wydarzyło.
Agnieszka Arak, specjalista ds. kadr i płac
Pamiętam ten dzień jak dziś. Leżałam w tym czasie w szpitalu w Rosji, w Kaliningradzie, po zabiegu. Rano zadzwonił do mnie mąż, który już zdążył wrócić do Polski, i zapytał, czy wiem, co się stało. Nie wiedziałam.
Powiedział, że samolot z prezydentem się rozbił i chyba wszyscy zginęli. Byłam w szoku, szybko włączyłam telewizor. W rosyjskich programach nic, tylko nagrania z płonącymi fragmentami samolotu. Nie minęła chwila, a pielęgniarki z oddziału wpadły do mnie z przerażeniem i łzami w oczach, żeby powiedzieć mi, co się wydarzyło.
Beata Mazur, zespół księgowości