Katarzyna Bonda: Z tą historią powinna się zapoznać każda kobieta. Mnie przeraziła
Z "Krwi w piach" mogłam zrobić siekaninę ofiar siekierą z elementami horroru albo ckliwy romans. Postawiłam na realność, straszliwość zła, które jest na wyciągnięcie ręki - mówi Katarzyna Bonda o swojej najnowszej książce. - Ta historia od początku mnie przerażała.
Mariusz G., marynarz i wiceszef klubu morsów z Kołobrzegu, uwiódł, a następnie zabił trzy kobiety: 31-letnią Iwonę K., 37-letnią Anetę D. i 54-letnią Bogusławę R. Sąd w Koszalinie skazał go w zeszłym roku na dożywocie.
Motywem zbrodni była chęć wzbogacenia się. Sprawca manipulował ofiarami, zdobywał ich zaufanie, a następnie, w sposób skrupulatnie zaplanowany, brutalnie mordował.
Jedną z ofiar znał aż od siedmiu lat i utrzymywał z nią kontakty intymne tak jak z dwiema pozostałymi zamordowanymi. Zaprosił ją na piknik, ale chwilę wcześniej kupił stulitrowe worki, siekierę i szpadel. To właśnie szpadel posłużył mu za narzędzie zbrodni. Ciało zakopał. Dwie godziny później bawił się z innymi kobietami. Wieczorem wrócił z jedną z nich, by zacierać ślady przestępstwa.
Katarzyna Bonda, słynna polska autorka kryminałów, na podstawie akt tej sprawy, napisała powieść "Krew w piach", która właśnie trafiła do czytelników.
Zobacz także
Sebastian Łupak, Wirtualna Polska: Dlaczego postanowiła pani opisać akurat historię "Krwawego Tulipana", jak okrzyknięto Mariusza G.?
Katarzyna Bonda: Ponieważ ta historia mnie przerażała. Adam Szulc, bo tak nazwałam go w powieści "Krew w piach", z pozoru jest zupełnie zwyczajnym facetem. Takim, którego każda kobieta mogła spotkać na swojej drodze, zakochać się w nim i nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że twarz tego człowieka ma drugie, mroczne oblicze.
Zresztą teraz piszą do mnie czytelniczki, które go znały, że nie widziały w nim tego zła. Nic, ale to nic, nie wskazywało, że mógłby krzywdzić kobiety. Wręcz przeciwnie, uchodził za miłośnika kobiet, ostatniego dżentelmena, szarmanckiego typa, na którego zawsze można liczyć. Dysonans tej historii był jak dynamit.
Chciałam się jednak przede wszystkim dowiedzieć, dlaczego on je zabijał. Szukałam jakiegoś dobrego wytłumaczenia dla jego zbrodni, ponieważ to bardzo rzadkie, żeby wielokrotny zabójca wybierał na ofiary osoby sobie znane, a nawet był z nimi w relacjach intymnych przez lata.
Seryjni sprawcy zbrodni dbają bardzo mocno o minimalizowanie ryzyka, a tego rodzaju zachowanie wykraczało poza profil klasycznego "seryjniaka", chociaż doskonale wpisuje się oczywiście w cechy książkowego psychopaty.
Zobacz także
Jak G. wybierał swoje ofiary? Czy coś je łączyło?
Lubił kobiety większe. Z biustem, krągłościami, ponętne. Miał fetysz dorodnego żeńskiego ciała. Nie gardził jednak i chudymi. Kobiety, które zeznawały w procesie, często powtarzały, że uwodził każdą, jakby były dla niego rodzajem wyzwania. Sprawdzano bardzo wnikliwie, czy był seksoholikiem i jego obrona również poruszała ten aspekt, ale to się nie potwierdziło. Seks dla tego sprawcy był jedynie sposobem zdominowania ofiary, uwikłania jej w jego rewir psychologiczny i zawłaszczenia.
To samo na celu miały te wszystkie, niby miłe, gesty: kwiaty, prezenciki, drobne kwoty, które przelewał kobietom na konta, naprawiał im krany, kupował upominki dla ich rodziców, podwoził, doradzał, bawił się z ich dziećmi. Słowem one miały prawo czuć, że są w relacji z kimś, kto je rozumie, słucha ich i kto się o nie troszczy. Z tym że to był tylko spektakl.
Tak naprawdę Szulc na początku dawał im to, czego one chciały, spełniał ich pragnienia i roztaczał swój czar tylko po to, żeby kobieta się zakochała. Gdy już miał pewność, że "należy do niego" - w sensie emocjonalnym, mentalnym i fizycznym - zaczynał się tor przeszkód.
Po pierwsze wybierał je wedle użyteczności do swoich machlojek i przekrętów, których robił nieustannie całą masę. Używał ich jak narzędzi, małych trybików i najpierw po dobroci, a potem szantażem. Technik miał mnóstwo, chociaż w sumie nie były one jakieś wyszukane. To też było dla mnie wstrząsające, że one dawały się tak tanio kupić. Starałam się to opisać w książce.
Widzimy wyraźnie, że każda z wybranek Szulca zrobi dla niego wszystko, o cokolwiek poprosi: także przebierze się za zmarłą i podpisze jej nazwiskiem u notariusza, żeby przejąć jej majątek, mieszkanie albo zostanie słupem do innej malwersacji. Prawdopodobnie to dlatego udawało mu się tak długo działać. Z miłości wiele z nich było głęboko uwikłanych w jego drobne przestępstwa.
Zobacz także
Nawet gdy czuły, że coś jest nie tak, że inne jego kochanki "zniknęły", nie szły na policję, bo bały się, że też będą pociągnięte do odpowiedzialności. A on im wtedy regularnie groził. Bały się go i już było za późno nie tyle na otwieranie oczu na prawdę, ale też wielu zniszczył życie: brały dla niego kredyty, zakładały firmy, pożyczały pieniądze i masowo usuwały ciąże.
Opowieści o tym, jak bardzo chciałby mieć z nimi dziecko, były jednym z ważniejszych kotwic do uwikłania ofiar. Kiedy czytałam o tych skrobankach, lekarzach pod granicą i tajemniczych pigułkach - czułam, jak serce podchodzi mi do gardła.
One po tej chwili miłosnej bajeczki, którą im fundował, zaraz potem zrzucał je z tego piedestału i bez skrupułów deptał. A te, które realnie mu zagrażały - ginęły. Niektórych mogił do dziś nie ujawniono. W sprawie udowodniono tylko trzy zbrodnie, ale materiału wyłączonego do oddzielnego rozpatrzenia, w tym zaginięć, jest więcej.
Czego dowiedziała się pani o kobietach, pisząc "Krew w piach"?
O ich głodzie miłości. Żarliwym pragnieniu bycia zaopiekowaną. O paraliżująco niskim poczuciu własnej wartości oraz o dysproporcji pomiędzy sferą zawodową, intelektualną a emocjonalną.
Nawet dyrektorki, menadżerki, urzędniczki, kobiety wykształcone łapały się na jego wyświechtane chwyty: różowe koszule, drogie perfumy, kwiaty, cukierki, komplementy. Zupełnie jakby na jego widok oślepły i ogłuchły! Nawet gdy rodzina, przyjaciółki je ostrzegały, nie słuchały. Biegły w ramiona Szulca po ochłapy czułości.
Co gorsza, bardzo wiele z nich zakochiwała się tak na ostro, dopiero kiedy dowiadywała się, że są zdradzane albo je porzucał. Miały żal nie do niego, ale do rywalek! Walczyły ze sobą, szarpały się nawet, groziły sobie nawzajem, jakby chodziło o jakąś smakowitą kość. I wybaczały mu wszystko. Wszystko!
Piekliły się, awanturowały, narzekały, obrzucały go wyzwiskami, a kiedy wracał "z morza" - chociaż od dawna nigdzie go nie zatrudniano, żył z przekrętów i miał bardzo złą opinię w swojej branży - dawały się przekonać za wiązankę kwiatów i ochoczo ciągnęły te toksyczne relacje dalej.
Ten obraz, który wyłaniał się z akt, dla mnie jako kobiety nie był przyjemny. To jest drugi powód, dlaczego zdecydowałam się napisać tę książkę. Bo ja i tak będę ich bronić! One były zbyt łatwowierne, zakochiwały się za szybko, ale jednak spirala zła to był on. Zmyślnie nimi manipulował! Jeśli chociaż jedna dziewczyna po lekturze "Krwi w piach" zastanowi się nad zachowaniem lowelasa, z którym się spotyka, to będzie sukces. Bo prawdą jest, że gdyby te dziewczyny zachowały zdrowy rozsądek i wycofały się na czas z relacji z nim - do niektórych straszliwych zbrodni by nie doszło.
Mariusz G. był jednocześnie marynarzem, morsem, miłym sąsiadem, a jednocześnie mordercą i psychopatą. Zapewne zastanawiała się pani, jak jeden człowiek może mieć tak różne oblicza?
To jest klasyk. Dr Jekyl versus Mr Hyde.
Ten sprawca wybrał kostium celebryty lokalnego i bardzo o niego dbał. Dzięki temu mógł działać bezkarnie przez lata. Całkowicie poza podejrzeniem. Jego twarz przystojnego, wysokiego i uroczego mężczyzny była tylko maską. Pod nią mamy sfrustrowanego i pełnego gniewu psychopatę. On ogólnie traktuje ludzi instrumentalnie.
Wyjątkowo niebezpieczna postać. Bez sumienia, bez skrupułów. Jedną z ofiar zaprosił na piknik, zamordował, jej ciało ukrył i wrócił do narzeczonej planować ślub. To wszystko wydarzyło się w ciągu 3,5 godziny. Liczyłam ten czas skrupulatnie. Taki modus operandi świadczy o zimnym planowaniu, ale też wielkim doświadczeniu kryminalnym. Robił to wielokrotnie, miał doświadczenie. I gdyby go nie złapano, nie przestałby. Byłyby następne "zaginione" kobiety.
Mariuszowi G. (a w książce Szulcowi) w zacieraniu śladów pomagała jego narzeczona – Dorota Ł. Liczyła nawet na ślub z mordercą. Nie zdążyli. Czy zastanawiała się pani, co było dla niej motywem?
To jedna z ciekawszych postaci w tej książce. Wanda Rudecka, bo tak dałam jej na imię i nazwisko, to godna towarzyszka gier Adama Szulca, chociaż na początku zachowuje się jak pozostałe. Jednego wieczoru się zakochuje, wierzy mu i pozwala głęboko wejść w swoje życie. Zaręczyła się z nim po miesiącu znajomości, planowała wspólne biznesy i liczyła na baśniowe życie aż po grób.
Jej pierwotna motywacja była prawdopodobnie czysta: chciała kochać i być kochana. W miarę jednak zbliżania się do Szulca musiała dostrzegać szwy w jego perfekcyjnym kostiumie. Dlaczego zakłada rękawiczki, kiedy sprzątają lokal jednej z zaginionych w środku nocy? Dlaczego pojechała z nim, żeby wysłać esemesy z telefonu jednej z zamordowanych za granicę niemiecką, żeby opóźnić poszukiwania jej przez rodzinę? Dlaczego wreszcie osobiście odwozi samochód jednej z ofiar do dziupli, żeby to auto rozebrać, a rzeczy ofiary spalić?
Na te pytania czytelnik sam musi sobie odpowiedzieć po lekturze.
Ile tej historii wzięła pani z akt sprawy, a ile musiała sama dopowiedzieć?
Wszystko w tej książce jest prawdziwe. Fabularny jest wyłącznie zapis i struktura opowieści. Formę wybrałam, jakby czytelnikowi w wyobraźni wyświetlał się film z tych wydarzeń, żeby uczestniczył w machlojkach i zbrodniach Szulca na bieżąco. Niektóre wydarzenia są skondensowane jak ilość romansów Szulca, bo nie dałoby się tego czytać, czytelnik i tak ma mętlik w głowie, jak ten facet zdoła je wszystkie obskoczyć jednego wieczoru.
Postać policjantki składa się z wielu detektywów pracujących przy sprawie. Myślę, że każdy zdaje sobie sprawę, że w tym kraju śledztwo robi się grupowo i to raczej koło zamachowe, machina organów ścigania, a nie jedna osoba, ale komisarz Monika Kowalska posiada wszystkie najważniejsze cechy protoplastów, by móc rozwiązać tę zagadkę, chociaż szanse ma marne i tak też było w rzeczywistości - nikt nie wierzył, że tutaj w ogóle jest pole do śledztwa!
Postać dziennikarki istnieje naprawdę i jej rola jest kluczowa, naprawdę zaginęła nauczycielka, a jej mąż był w tej sprawie aresztowany, naprawdę córka Szulca ma sporo za uszami. Istniała seledynowa walizka, incydenty z kwasem, przekręty z gruntem i rychły ślub przyszłych podsądnych oraz płytkie mogiły. Zmiany dotyczą tylko i wyłącznie przykrycia elementów mogących identyfikować prawdziwych bohaterów dramatu, by ich dodatkowo nie stygmatyzować.
Jak traktuje pani swoją rolę w trakcie pisania? Czy to połączenie pisarki, reporterki, researcherki i profilerki?
W tej książce mogłam wykorzystać wszystkie moje atuty. Umiejętność dokumentowania i widzenia fabuły w aktach sądowych. Umiejętność łączenia faktów i analizy kryminalistyczne. Moją drobiazgowość w opowiadaniu historii przez detal. Krótką formę zapisu, którą stosuję w moich powieściach już od wielu lat. A także to, że napisałam już tyle kryminałów, więc sprawia mi przyjemność budowanie intrygi.
Ludzie z organów ścigania, którzy znają dogłębnie tę sprawę, a którzy czytali jako pierwsi maszynopis, mówili, że znaleźli w tej książce odpowiedzi na swoje pytania, których nie dało im śledztwo. To największy komplement. Bo ta książka nie jest zapisem reportażowym, ale powieścią. Ma zmuszać do refleksji, tłumaczyć motywacje sprawcy i ofiar, abyśmy zdołali pomieścić to w głowie. Żeby po prostu zrozumieć.
Czy fakt, że rodziny zamordowanych kobiet żyją i wciąż przeżywają ich śmierć, wpłynęło na ostateczny kształt książki?
To ogromna odpowiedzialność i pamiętałam o tym w trakcie całego zapisu. Głównie polegało to na zamaskowaniu prawdziwych detali, które mogłyby ich zdemaskować.
Nie zawsze to laurka, bo też rodziny i bliscy bardzo w różnym stopniu brali udział w pomocy śledczym. Oczywiście zapis jest subiektywny, tak ich widziałam emocjonalnie, ale oparte jest to na danych zebranych w protokołach. Te dane są mocne, arcywstrząsające i nie ma tam ozdobników.
Już teraz piszą do mnie ludzie, którzy byli blisko tej sprawy i pada zwykle jedno zdanie: dokładnie tak to wszystko wyglądało. To jest prawdziwa groza.
Gatunek true crime – czyli powieści bazujące na prawdziwych zabójstwach - jest niezwykle popularny. Co panią w nim pociąga?
Ja przede wszystkim nie wierzyłam, że to, co czytam, się wydarzyło. Naprawdę rzadko zdarzają się takie śledztwa, gdzie nie chciałabym jako autorka kryminałów czegoś podkręcić, podrasować, wyciąć nudę, wygładzić. Tutaj czego nie dotknęłam, tam była fabuła. Wszędzie. W historii Szulca, jego dziewczyn i ludzi z tej orbity. Bardzo dużo detali, scen i dialogów wziętych zostało z akt. Po prostu żywcem je przepisałam.
Stenogramów rozmów Szulca z agentami policji był cały stos. Wybrałam jeden, moim zdaniem najlepiej ilustrujący osobowość psychopaty i włączyłam go do opowieści. Gdybym pisała reportaż, pewnie wykorzystałabym ich więcej, a w powieści perypetie i motywacje bohaterów mają największe znaczenie.
To dlatego jednak na okładce znajduje się adnotacja: "ta historia wydarzyła się naprawdę".
Czy dłuższe przebywanie w takim świecie jest trudne dla pani psychiki?
Ta książka była jak dotąd najtrudniejszą do zapisu. Można z niej było zrobić siekaninę ofiar siekierą z elementami horroru albo ckliwy romans z elementami domestic noir, a wiem, że i w takich książkach dziś czytelnicy się lubują.
Ja postawiłam na realność, straszliwość zła, które jest na wyciągnięcie ręki, zwykłość sprawcy i ofiar, bo to moim zdaniem jest w tej historii najmocniejsze. Prostota zapisu warunkowała taka nam bliska obyczajowość; pragnienia tych kobiet i ich poświęcenie dla związku, relacji, dobrego życia - są demokratyczne, dotyczą wszystkich.
Nie jest to historia wydumanego mordercy, który reprezentuje gatunek drapieżnika, którego znamy z seriali dokumentalnych Netflixa. To raczej taki nasz domowy kot, którego karmisz, głaszczesz i śpisz z nim w jednym łóżku. Kiedy nagle orientujesz się, że nocami zamienia się w potwora, włos jeży się na głowie i nie dowierzasz. Niemożliwe - krzyczysz. A już jest za późno. Dostajesz cios siekierą i zapada ciemność.
Dlatego to wyjątkowa historia, straszna, mroczna i bez kokieterii, uważam, że powinna się z nią zapoznać każda kobieta. A szczególnie taka, która randkuje, poszukuje idealnego faceta i marzy o panu idealnym. Tacy nie istnieją, więc to naiwna wiara w bajki. Jeśli ktoś w ten sposób się prezentuje, z pewnością nosi ten kostium nie bez powodu. Lepiej nie stać się marionetką w rękach takiego Adama Szulca.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
Katarzyna Bonda - najpopularniejsza autorka powieści kryminalnych w Polsce. Wydała serię z Hubertem Meyerem (Sprawa Niny Frank, Tylko martwi nie kłamią, Florystka, Nikt nie musi wiedzieć, Klatka dla niewinnych, Balwierz, Zimna sprawa, Kobieta w walizce, Urodzony morderca), tetralogię z profilerką Saszą Załuską (Pochłaniacz, Okularnik, Lampiony i Czerwony Pająk), a także powieści kryminalne inspirowane prawdziwymi zdarzeniami Miłość leczy rany, Miłość czyni dobrym, Miłość pokonuje śmierć i Krew w piach. Pisarka ma w dorobku również dokumenty kryminalne: Polskie morderczynie oraz Zbrodnia niedoskonała i Motyw ukryty napisane wspólnie z Bogdanem Lachem. Bohaterem nowej serii kryminalnej jest detektyw Jakub Sobieski (O włos, Ze złości, Do cna, Na uwięzi). Do tej pory książki Katarzyny Bondy sprzedały się w Polsce w nakładzie trzech milionów egzemplarzy. Są wydawane w 17 krajach. Prawa do edycji zagranicznych zakupiły największe wydawnictwa na świecie, m.in. Hodder & Stoughton i Random House. Adaptację Lampionów, 3. tom serii o Saszy, można oglądać w TVN. Ekranizacja Polskich morderczyń jest dostępna w Netflixie jako Morderczynie.