Kataryna: Kto słowem wojuje... [OPINIA]
Dwa lata temu reporterka NBC Andrea Mitchell, relacjonując obchody Powstania w Getcie, użyła kłamliwego określenia, że był to zryw przeciwko "polskiemu i nazistowskiemu reżimowi", wywołując w Polsce słuszne oburzenie.
Słuszne oburzenie przybrało rozmaite formy, oprócz żądań sprostowania i straszenia sądem karnym i cywilnym, pojawiło się też wezwanie do wydalenia dziennikarki i wpisania jej na listę osób niepożądanych w Polsce.
Zakaz tylko dla obcych, dla naszych nie?
Pismo w tej sprawie skierował do ówczesnego ministra spraw zagranicznych poseł Kukiz 15, Stanisław Tyszka, podpowiadając nawet konkretny zapis Ustawy o cudzoziemcach, pozwalający zakazać wjazdu do Polski dowolnej osobie jeśli "wymagają tego względy obronności lub bezpieczeństwa państwa, lub ochrony bezpieczeństwa i porządku publicznego, lub interes Rzeczypospolitej Polskiej". Poseł Kukiza najwyraźniej uznał, że – skandaliczna, co do tego pełna zgoda – wypowiedź dziennikarki w zupełności wystarcza do wydalenia jej z Polski i wpisania na listę osób niepożądanych, i bynajmniej nie był w swoich oczekiwaniach odosobniony.
Nie muszę chyba dodawać, że lista osób żądających wydalenia Mitchell w sporej części pokrywa się z listą osób oburzonych na wydalenie Ziemkiewicza. Tyle że to tak wybiórczo nie działa, i jeśli sami przyznajemy sobie prawo wydalania dziennikarza za głupie i nieprawdziwe opinie, to innym musimy przyznać takie samo prawo wobec naszych dziennikarzy. Nie jestem zwolenniczką aż takich restrykcji za słowa, ale na coś takiego się w końcu umówiliśmy i choć boli, gdy akurat dotyka "naszych", to jest to niestety cena za chęć reglamentowania wolności słowa innym.
Ziemkiewicz "prawie-terrorysta" w oczach Brytyjczyków
Jeśli dobrze rozumiem sprawę Rafała Ziemkiewicza, został przez Brytyjczyków uznany za osobę niepożądaną, tak jak kiedyś za taką uznany został Jacek Międlar. Osobiście nie uważam, żeby przyjeżdżający na kilka dni Ziemkiewicz stanowił jakiekolwiek zagrożenie, ale też nie wiem, na podstawie czego Brytyjczycy podjęli tak radykalną decyzję.
Nie wykluczam nawet, że opierali się na krążącym dzisiaj w internecie fejkowym cytacie, w którym Ziemkiewicz miał rzekomo napisać o aktywistkach Strajku Kobiet "To nie są ludzie. To nie są kobiety. To zbydlęciałe, skurwiałe bolszewickie ściery. AK-owcy mieli na to prostą receptę – kula w łeb, bez dyskusji". Zbyt wiele poważnych osób bez mrugnięcia uwierzyło, że to autentyczny wpis Ziemkiewicza, nie można zatem wykluczyć, że takie właśnie "argumenty" podrzucane przez polskich aktywistów przekonały brytyjskie służby imigracyjne, że mają do czynienia z prawie-terrorystą, wiedzą przecież o nim tylko tyle, ile im doniosą jego hejterzy.
Czytaj również: Zatrzymanie Ziemkiewicza na lotnisku. Brytyjska poseł nie kryje satysfakcji. Pokazała pismo
My deportujemy, nas nie powinni?
Niestety, pewnie nie poznamy prawdziwych powodów deportacji Ziemkiewicza i nie będziemy mogli ocenić, czy Brytyjczycy są przewrażliwieni, czy tylko naiwni. Ale co do tego, że mają prawo nie wpuszczać do siebie kogoś, kogo uważają za szkodliwego hejtera, musimy się chyba zgodzić, bo sami sobie dajemy takie prawo w stosunku do innych. Ludmiła Kozłowska z Fundacji Otwarty Dialog nie ma na koncie żadnego wyroku, nie ma nawet zarzutów, a nie tylko została wydalona z Polski z zakazem wjazdu, ale próbowaliśmy ją zbanować w całej strefie Schengen. Dzisiejsza rozpacz nad prawem do swobodnego przekraczania granicy przez osoby głoszące poglądy nieakceptowalne w kraju (nie) przyjmującym zalatuje hipokryzją.
"Apologeci" wolnego słowa
Rafał Ziemkiewicz został ukarany zakazem wjazdu do Wielkiej Brytanii za konsekwentnie głoszone przez siebie poglądy, które nawet dla osoby niehołdującej politycznej poprawności mogą być szokujące, co nie znaczy, że powinny być karane. Ale oburzanie się na to akurat w kraju, gdzie inny pisarz ma właśnie proces karny za nazwanie prezydenta "debilem" i grozi mu za to więzienie, jest jednak trochę niekonsekwentne.
Mam nadzieję, że świeżo nawróceni na wolność (każdego) słowa sympatycy Rafała Ziemkiewicza wytrwają w swoim oburzeniu do czasu procesu Jakuba Żulczyka, poszerzanie przestrzeni wolności słowa łatwiej wszak zacząć od własnego podwórka.
Coś mi jednak mówi, że w obronie wolności grubego słowa pod adresem prezydenta, nikt kopii kruszyć nie będzie, a bycie znanym pisarzem nie zostanie tu uznane za okoliczność łagodzącą.
W Polsce za słowa trafisz do więzienia
Incydent z Ziemkiewiczem, który może szokować tylko nie pamiętających, ile jest w polskim kodeksie karnym paragrafów pozwalających za słowa wsadzać do więzienia, jest jednak dobrą okazją do obserwacji patologii polskiego życia publicznego. Tego samego dnia, gdy Ziemkiewiczowi odmówiono przyjemności oglądania inauguracji roku akademickiego córki, policja bez nakazu aresztowała służbowy i prywatny komputer lokalnego dziennikarza Gazety Wyborczej – podobno ktoś z tego samego adresu IP wysyłał groźby jakiemuś posłowi.
Dla kogoś, kto pamięta akcję ABW we Wprost, sobotni nalot na mieszkanie dziennikarza musi budzić jak najgorsze skojarzenia, zwłaszcza że niektórzy dziennikarze od kilku lat czekają na poważne zajęcie się groźbami, które sami dostają.
Ale to nie pozbawienie dziennikarza sprzętu, a co najważniejsze – realne zagrożenie dla tajemnicy dziennikarskiej - było przedmiotem troski Centrum Monitoringu Wolności Prasy, które nie wydało z siebie w tej sprawie nawet cichego jęknięcia, za to niewpuszczeniu Ziemkiewicza poświęciło całe oburzone oświadczenie. Dobrze wiedzieć, co dla Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich jest poważniejszym zagrożeniem dla wolności słowa. Jeśli ktoś jeszcze miał złudzenia do tej organizacji, która nie umiała się nawet sprzeciwić zakazowi pracy dziennikarzy w terenach nadgranicznych.