Kardiochirurg doktor G. wygrał kolejny proces z mediami
Wydawca i naczelni "Faktu" oraz dziennika.pl mają przeprosić kardiochirurga Mirosława G. za nazwanie go "doktorem śmierć", który "zabijał w rządowym szpitalu", oraz zapłacić mu 80 tys. zł zadośćuczynienia - to prawomocny wyrok sądu.
Sąd Apelacyjny w Warszawie na wniosek pozwanych nieznacznie zmienił wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z czerwca 2011 r. (obniżył kwotę zadośćuczynienia ze 150 tys. do 80 tys. zł). Uwzględniono zaś zasadniczą część pozwu dr. G wobec wydawcy, redaktora naczelnego i autora tekstów "Faktu" oraz dziennika.pl z 2007 r. pt. "Doktor zabijał w rządowym szpitalu" i "Oto ofiara doktora mordercy".
Wyrok jest już do wykonania. Adwokat pozwanych nie wyklucza kasacji do Sądu Najwyższego. Adwokat dr. G. jest usatysfakcjonowany.
Artykuły ze zwrotami m.in. "doktor śmierć" i "bestia, nie lekarz" ukazały się po zatrzymaniu G. przez CBA w lutym 2007 r. i informacjach o zarzutach ujawnionych przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i szefa CBA Mariusza Kamińskiego. - Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie - mówił wtedy Ziobro, co cytowało wiele mediów. Ziobro twierdził potem, że nie przesądzał o winie lekarza.
W pozwie o ochronę dóbr osobistych G. żądał od pozwanych przeprosin i 500 tys. zł. Pozwani wnosili o oddalenie pozwu, twierdząc, że powoływali się na słowa dwóch ministrów, weryfikowane w innych źródłach. Prawnicy pozwanych podkreślali, że lekarz nie udowodnił związku między publikacją w "Fakcie" a swoją krzywdą. Według kardiochirurga słowa "doktor zabijał w rządowym szpitalu" i "doktor śmierć" są stygmatami, które wydawca związał właśnie z nim.
SO uznał, że pozwani bezprawnie naruszyli dobra osobiste G. oraz zasady rzetelnego dziennikarstwa. Nakazał wydrukowanie na pierwszej stronie "Faktu" oraz w na stronie internetowej gazety przeprosin wobec G. za "nieprawdziwe zarzuty", które naruszyły jego dobre imię.
- Gazeta naruszyła konstytucyjną zasadę domniemania niewinności - mówiła sędzia SO Monika Dominiak. Dodała, że pozwani faktycznie wydali wyrok na lekarza, który "uratował setki osób". Podkreśliła, że nie mogli się oni powoływać na słowa Kamińskiego i Ziobry, bo - jak ustalił sąd - na konferencji nie mówili oni, że to "doktor śmierć", "bestia" i że "zabijał w rządowym szpitalu".
Zdaniem SO pozwanym nie chodziło o rzetelne przedstawienie zarzutów wobec G. - Celem było, aby wstrząsnąć czytelnikami i zachęcić ich do zakupu gazety - oświadczyła sędzia. SO uznał, że pozwani nie działali w interesie społecznym, bo efektem publikacji było - jak uznał sąd - podważenie zaufania do całego środowiska i spadek liczby przeszczepów.
Pozwani złożyli apelację, którą generalnie SA oddalił. Uwzględnił tylko wniosek o obniżenie kwoty zadośćuczynienia oraz usunął z treści przeprosin zwrot, że zarzuty były "nieprawdziwe". - Nie oznacza to bynajmniej, że zarzuty były prawdziwe, lecz tylko to, że kwestia prawdy czy fałszu nie miała tu znaczenia, gdyż chodziło o rzetelność dziennikarską - uzasadniał sędzia SA Jacek Sadomski.
Według SA głównym problemem było, jak media mogą relacjonować słowa ministrów. SA uznał, że pozwani w zasadzie dochowali rzetelności na etapie zbierania materiałów, ale sposób ich przedstawienia był bezprawny. - Ani ze słów ministra sprawiedliwości, ani szefa CBA nie wynikało, by lekarz żądał łapówek, bo inaczej zamorduje pacjenta - podkreślił sędzia Sadomski.
"Winny jest Ziobro, nie dziennikarze"
Pełnomocnik "Faktu" mec. Tobiasz Szychowski mówił, że autorem krzywdy wyrządzonej wtedy G. był Ziobro, a nie dziennikarze gazety, którzy uznali ministra za "godnego zaufania".
Lekarz wygrał już wcześniej cywilne procesy z "Super Expressem" (który także nazwał go "doktor śmierć") oraz z Ziobrą (za słowa "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie"). Ponadto G. wytoczył proces Kamińskiemu za nadanie w CBA jego sprawie kryptonimu "Mengele".
Zatrzymanie w świetle kamer
G. - ordynator kardiochirurgii szpitala MSWiA w Warszawie - został w lutym 2007 r. w spektakularny sposób zatrzymany przez CBA pod zarzutem korupcji oraz zabójstwa pacjenta i przyczynienia się do śmierci innego. Opuścił areszt w maju 2007 r. - sąd uznał, że nie wykazano, by zachodziło "duże prawdopodobieństwo", iż umyślnie zabił pacjenta. Potem umorzono zarzuty związane ze śmiercią pacjentów.
W trwającym od listopada 2008 r. przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów procesie G. ma zarzuty korupcji i mobbingu. Grozi mu do 10 lat więzienia. Przyznał, że pacjenci sporadycznie zostawiali mu koperty z pieniędzmi, które on "oddawał na potrzeby szpitala". Na listopad planowane są mowy końcowe stron. Proces jest precedensem jako sprawa o granice między korupcją a powszechnym w polskich szpitalach "okazywaniem wdzięczności" lekarzom przez pacjentów po operacjach.
G. został też oddzielnie oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci pacjenta przez pozostawienie gazika w jego sercu. G. nie przyznaje się do żadnego zarzutu.