Kapitan Jan Kosowicz - żołnierz wyklęty, który oszukał bezpiekę
Dzięki ułańskiej fantazji i bezczelności, kpt. Jan Kosowicz, w przebraniu oficera Ludowego Wojska Polskiego, pod okiem bezpieki, przeprowadził serię brawurowych akcji na rzecz podziemia antykomunistycznego. Codziennie wchodził do więzienia na Mokotowie, aby wraz z uzbrojoną eskortą zabierać stamtąd niemieckich więźniów, którzy pracowali dla niego w warsztatach samochodowych.
"Ciborski" czyli kpt. Jan Kosowicz w czasie II wojny światowej służył w sieci wywiadu dalekosiężnego AK ukierunkowanego na Sowiety. Po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną objął komendę nad oddziałem osłony płk. Jana Rzepeckiego "Ożoga" - wówczas najważniejszej osoby konspiracji wojskowej w Polsce. Płk Rzepecki pełnił wtedy początkowo funkcję Delegata Sił Zbrojnych na Kraj, a następnie prezesa I Zarządu Głównego Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość". Z tego względu "Ożóg" był bezustannie tropiony przez sowieckie NKWD i polską komunistyczną bezpiekę. Kosowicz - liczący 25 lat, ale już znany z nieszablonowych akcji i ułańskiej wprost fantazji - miał zapewnić mu bezpieczeństwo. Do dyspozycji miał kilkunastu sprawdzonych i zaufanych żołnierzy AK.
Ułańska fantazja kapitana
Po wojnie zrujnowana Warszawa stała się siedzibą części władz komunistycznego reżimu. Opanowana przez Armię Czerwoną, była kontrolowana zarówno przez polską jak i sowiecką bezpiekę. Pod tym czujnym okiem działał kpt. Kosowicz i jego podwładni. Występowali w mundurach "ludowego" WP i udawali reprezentantów komunistycznego reżimu. Doskonale sfałszowane dokumenty ułatwiały im to zadanie. Uruchomili wojskowe zakłady naprawy taboru transportowego dla komunistycznego wojska. W ten sposób się legalizowali, a zarazem zdobywali dodatkowe fundusze na działalność oddziału.
Po przypadkowym spotkaniu z Teodorem Dudą - dyrektorem Departamentu Więziennictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego - Kosowicz zawarł z nim porozumienie. Codziennie uzbrojony oddział Kosowicza wchodził na teren więzienia mokotowskiego w Warszawie i wyprowadzał z niego jeńców niemieckich, którzy pracowali następnie przy rozbudowie warsztatów. Bezpieka nawet nie podejrzewała, że jedna z najbardziej poszukiwanych grup podziemia niepodległościowego bywa na Mokotowie, ale nie w charakterze więźniów, lecz uzbrojonej eskorty.
Oddział dysponował kilkoma samochodami zapewniając płk. Rzepeckiemu i działaczom Komendy Głównej DSZ, a potem I Zarządowi Głównemu WiN ochronę, łączność i transport. Podstawienie pojazdów odpowiednich na rozmaite okazje nie było proste. Jednak "Ciborski" potrafił zorganizować wszystko. Żuk wspominał, że kiedyś ludzie Kosowicza podprowadzili Sowietom samochód sprzed hotelu "Polonia". To był najpiękniejszy samochód w Warszawie - opel admirał. Po wykonaniu zadania, do którego był niezbędny, samochód na rozkaz "Ciborskiego" został zwrócony, by nie prowokować represji. Żuk nie krył podziwu dla Kosowicza, podkreślał: Warszawa w drugiej połowie 1945 r. była penetrowana przez tysiące szpicli ubowskich, liczne patrole milicyjne i wojskowe bez przerwy przeczesywały miasto, na drogach rozmieszczano "punkty regulacji ruchu" polskie i sowieckie dla kontrolowania wszelkich pojazdów i wyłapywania podejrzanych. […] A pod ich bokiem "Ciborski" budował dla swej komórki kurierskiej obsługującej I zarząd WiN-u (prawie nie
kryjąc się!) duże warsztaty samochodowe, i to przy pomocy więźniów niemieckich, wypożyczanych z Rakowieckiej! "Ciborski" paradujący w dość fantazyjnym mundurze kapitana, z kordzikiem lotniczym u boku, pewny siebie, z ironicznym uśmieszkiem, błąkającym się stale na jego ustach, wywierał duże wrażenie na rozmówcach sowieckich i rodzimych, nawet ruda komendantka punktu kontrolnego "R" na Pradze, której wszyscy kierowcy unikali jak diabeł święconej wody, dla Janka była wyjątkowo łaskawa: on ją poklepywał, a ona wdzięczyła się do niego zapominając o kontroli jego samochodów.
Fotoreportaż z przyjazdu Mikołajczyka
Oddział osłonowy wykonywał także różnego rodzaju zadania specjalne. Pod koniec czerwca 1945 r. zdecydowano, że w związku z przyjazdem do Polski Stanisława Mikołajczyka - byłego premiera Rządu Polskiego na Uchodźstwie, który wszedł do tworzonego pod kontrolą komunistów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej - należałoby pojechać na lotnisko i sfotografować powitanie. Dowództwu DSZ zależało przede wszystkim na zdjęciach najwyższych dygnitarzy, którzy mieli być obecni przy powitaniu Mikołajczyka. Lider ludowców przyleciał do Warszawy 27 czerwca 1945 r. Janowi Kosowiczowi towarzyszyło w podróży na lotnisko dwóch żołnierzy: jego brat Franciszek Kosowicz "Małecki", który miał wykonać zdjęcia, oraz kierowca "Ignac".
"Szeryf Janek" dotarł na pilnie strzeżoną płytę lotniska. Dzień był piękny i słoneczny. Kpt. Jan Kosowicz podszedł do formującego się szpaleru wyższych oficerów polskich i rosyjskich. Ja z aparatem wmieszałem się w tłum fotografów i operatorów. Szybko zacząłem robić zdjęcia. Wiedziałem, że mam sfotografować jak największą liczbę osób będących podczas powitania, zwłaszcza tych, które znajdowały się najbliżej samolotu. Wyrobiłem cały film, założyłem nowy i zrobiłem jeszcze kilka zdjęć - ostatnie stojąc na przednim zderzaku auta, do którego wsiadł Stanisław Mikołajczyk. Był to otwarty samochód, koloru bordowego - wspominał Franciszek Kosowicz.
Następnie w kolumnie samochodów ruszyli z powrotem do Warszawy. Wtedy o mało co, nie doszło do dekonspiracji. Gdy kolumna gwałtownie zahamowała, samochód Kosowicza delikatnie uderzył w jadącą przed nim limuzynę wiozącą sowieckiego generała. Gdy towarzyszący mu pułkownik wysiadł z auta - Kosowicz, w galowym mundurze ruszył w jego stronę. Jeden z uczestników akcji wspominał: "Izwienitie towariszcz pułkownik" - powiedział Janek. Ten zobaczył, że szkody nie było, zatrzymał na chwilę wzrok na numerach rejestracyjnych, potem uśmiechnął się i powiedział "Niczewo nie słuczyłos". Kolumna ruszyła, samochód Kosowicza przy ul. Emilii Plater odłączyli się i pojechali do warsztatów na Karolkowej. Zdjęcia zostały przekazane do Komendy Głównej DSZ. Ze względu na przygodę z sowieckim pułkownikiem, auto zostało przemalowane i zmieniono mu tablice rejestracyjne.
Na lewych papierach
Głównym zadaniem Kosowicza była jednak ochrona płk. Rzepeckiego. Wielokrotnie chronił swego dowódcę przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Jedną z najbardziej brawurowych akcji przeprowadził we wrześniu 1945 r. Komuniści dowiedzieli się wówczas, że prezes I Zarządu Głównego WiN przebywa w Podkowie Leśnej - nie wiedzieli jednak gdzie. Wojsko i bezpieka otoczyły Podkowę Leśną, szczelnie zamknięty kordon nie przepuszczał nikogo do miasteczka, nie wypuszczał też nikogo na zewnątrz. Czekano na specjalną grupę poszukiwawczą z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która miała sprawdzić każdy dom i aresztować Rzepeckiego.
Poinformowany o tym Kosowicz błyskawicznie podrobił dla siebie i swych podkomendnych dokumenty i wjechał do Podkowy Leśnej jako "kpt. Chmielewski" - dowódca specjalnego oddziału poszukiwawczego MBP. Uczestniczący w akcji Franciszek Kosowicz wspominał: po dojechaniu do upatrzonego miejsca wysiedliśmy z samochodów. Dwójkami utworzyliśmy luźną kolumnę marszową. Prowadził nas Janek. Dróżka wiodła przez lasek do osiedla. Szliśmy normalnym krokiem, bez ociągania się, na pewniaka. W pewnym momencie z przodu usłyszeliśmy komendę: "Stój! Kto idzie?". Janek spokojnym, ale stanowczym głosem przedstawił się jako kpt. Jan Chmielewski, dowódca oddziału do zadań specjalnych i ruszył do przodu, ale zza drzewa ponownie odezwał się głos "Stój!". Janek ostrym głosem powiedział: "Zawezwać tu waszego dowódcę, bezzwłocznie, mam pilne rozkazy". Po chwili zjawił się jakiś porucznik. Janek ponownie się przedstawił i powiedział w jakim celu przyszliśmy. Z torby oficerskiej wyjął zalakowaną i ostemplowaną odpowiednimi pieczęciami
kopertę. "Tu jest specjalny rozkaz dokonania rewizji i aresztowania" - dodał. Porucznik przyjrzał się kopercie przyświecając sobie latarką, mówił przy tym, że kompania miała przyjechać o 10, na co Janek odpowiedział: "Tak, ale zmieniono rozkazy, gdy ustalono miejsce gdzie przebywa, o czym mieliście być powiadomieni. Komuś porządnie się oberwie, możecie zwijać ubezpieczenia. Kolumna naprzód!". Porucznik jeszcze coś zaczął mówić, ale nie dokończył. Janek odburknął: "Wyjaśnimy później to niedbalstwo!".
Szybko odnaleźli dom, w którym zatrzymał się Rzepecki. Z budynku pułkownika wyprowadzili Kosowicz z por. Andrzejem Serkiesem. Do samochodu wracali szybkim krokiem przekonani, że lada moment wejdą na lufy automatów - jednak przez nikogo nie niepokojeni dotarli na miejsce. Franciszek Kosowicz wspominał: Ruszyliśmy przy wyłączonych reflektorach. Po chwili na drodze ukazał się sznur świateł, nadjeżdżały specjalne oddziały w celu znalezienia i aresztowania płk. Rzepeckiego. Po wykonaniu akcji bezpiecznie odstawiono prezesa do Łodzi.
Płk. Rzepecki został aresztowany dopiero w listopadzie 1945 r. w Łodzi. Za jego bezpieczeństwo odpowiadali wówczas lokalni konspiratorzy.
Rozkaz: Opuścić kraj
Kpt. Jan Kosowicz "Ciborski" (fot. Zeszyty Historyczne WiN)
Kosowicz dotarł następnie do płk. Rzepeckiego w więzieniu przy ul. Rakowieckiej, proponując mu odbicie z niewoli. Jednak "Ożóg" nie zgodził się na akcję, uznając ją za nierealną. W tym czasie toczył już zresztą z władzami bezpieczeństwa pertraktacje zmierzające do ujawnienia struktur WiN. Zagrożony dekonspiracją i aresztowaniem oddział osłonowy otrzymał od ppłk. Tadeusza Jachimka "Ninki" - szefa sztabu I Zarządu Głównego WiN - rozkaz opuszczenia kraju. Kosowicz starannie przygotowywał się do wyjazdu. W końcu listopada 1945 r. wraz z sześcioma innymi żołnierzami oddziału osłonowego dotarł pociągiem z Warszawy do Berlina. Poruszali się uzbrojeni, w umundurowaniu "ludowego" Wojska Polskiego, posługując się sfałszowanymi dokumentami kierującymi ich do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. W ich ślad mieli następnie podążyć - w dwóch grupach - pozostali podwładni Kosowicza. Nie udało im się jednak opuścić kraju. Większość z nich została aresztowana i na długie lata osadzona w komunistycznych więzieniach.
Natomiast Kosowicz, wobec braku kontaktu z podwładnymi z innych grup - podejrzewając, że zostali ujęci przez bezpiekę, postanowił ujawnić się przed Brytyjczykami. Ci, obawiając się prowokacji, umieścili go wraz z żołnierzami w obozie przejściowym, gdzie trzymano ich od początku grudnia 1945 do drugiej dekady marca 1946 roku.
Nie mogąc się doczekać przerzutu na Zachód i podejrzewając, że Sowieci trafili na ich ślad - gdy zarazem pojawiły się plotki o złożonych przez Sowietów propozycjach wymiany Kosowicza i jego ludzi na ujętych Brytyjczyków - "Ciborski" podjął udaną próbę przedostania się na Zachód na własną rękę. Przekupił jednego z kierowców w obozie, podrobił dokumenty przewozowe i wraz ze swym bratem Franciszkiem Kosowiczem oraz Mieczysławem Serkiesem z transportem repatriantów dotarł do Hannoveru. Stamtąd pociągiem dojechali do Meppen, do siedziby 1. Dywizji gen. Stanisława Maczka.
Następnie Kosowicz z krótkim postojem w Murnau dotarł do Ankony, gdzie mieściła się siedziba sztabu 2. Korpusu. Tam spotkał pozostałych żołnierzy Oddziału Osłony z pierwszej grupy opuszczającej kraj, których w międzyczasie do Włoch wyekspediowali Brytyjczycy.
Jan Kosowicz został wcielony do komórki prowadzącej łączność i działalność na kraj w sztabie 2. Korpusu z siedzibą w Porto Recanti. Wraz z 2. Korpusem został następnie przerzucony do Anglii i zdemobilizowany. Ukończył studia ekonomiczne w Londynie i podjął pracę w dużym przedsiębiorstwie. W czasie studiów utworzył organizację Polska Akademicka Młodzież Ludowa, dysponującą własnym pismem "Ziarno".
W styczniu 1953 roku Radio BBC nadało jego wspomnienia z czasów AK. Kosowicz wystąpił wtedy pod pseudonimem Janek Chmielewski. "Ciborski" zginął w wypadku samochodowym niedaleko Londynu, latem 1962 roku.
dr Filip Musiał dla Wirtualnej Polski