Kampania Rafała Trzaskowskiego w 2025. Będzie ostro pod górę [OPINIA]
Choć Rafał Trzaskowski pozostaje faworytem prezydenckiego wyścigu "o wszystko", to jego potencjalny sukces zdaje się bardziej oddalać, niż przybliżać - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Sławomir Sowiński.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ustał w prekampanii Rafała Trzaskowskiego powiew entuzjazmu i pewności siebie z czasu zwycięskich przedbiegów wewnątrz PO. Coraz wyraźniej natomiast rysują się na jej horyzoncie polityczne rafy i uskoki. I nie wiadomo dziś do końca, kto kogo właściwie w tym wyścigu goni - czy zaplecze faworyta jest dla niego wsparciem, czy obciążeniem. A do tego, jak zamierza poradzić sobie on z zimnym politycznym podmuchem zza oceanu.
Kto kogo właściwie tu goni?
Najważniejszy bodaj problem kampanii Trzaskowskiego, który z całą ostrością odsłonił już pierwszy – nieformalny jeszcze – jej etap, ma charakter strukturalny.
Chodzi – najkrócej mówiąc – o to, że ze względu na strukturę społeczną polskiego elektoratu (ok. 60 proc. polskich wyborców mieszka w miejscowościach do 50 tys. mieszkańców) nasze kampanie prezydenckie rozstrzygają się z daleka od stolicy. Dlatego pewną premię dostają w nich kandydaci konserwatywni, kojarzeni z Polską spoza wielkich metropolii, tacy jak na przykład Karol Nawrocki.
Dość wspomnieć, że od roku 2005, trzy z czterech elekcji prezydenckich w Polsce wygrali właśnie konserwatywni kandydaci PiS, a jedną dość konserwatywny kandydat PO, Bronisław Komorowski. Wielkomiejski i liberalny lider, jakim jest na co dzień Rafał Trzaskowski, musi zatem w prezydenckim wyścigu dopiero zabiegać o wizerunek polityka umiarkowanego, lekko konserwatywnego, dobrze rozumiejącego dusze i codzienne troski Polek i Polaków z Końskich, Przasnysza czy Białogardu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Osobliwość tej sytuacji polega więc na tym, że drugi w sondażach i zdecydowanie mniej doświadczony kandydat konserwatywny, czuje się na większości kampanijnych przystanków pewniej i bardziej u siebie. Wielkomiejski zaś faworyt i lider sondaży musi go w tym wyścigu do serc i umysłów "zwykłych" Polek i Polaków niejako gonić.
W praktyce budowania różnych wyborczych wizerunków to nic szczególnego. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy w takim wizerunkowym wyścigu górę nad rozsądkiem bierze - ocierająca się o parodię - przesada, a liberalnego dotąd polityka, z dnia na dzień, sadza się na tle pań z kół gospodyń wiejskich, odziewając go niemal w polityczny szlachecki kontusz czy ludową sukmanę.
Problem zaś jeszcze głębszy przychodzi wtedy, gdy faworyt zaczyna wręcz naśladować kampanię swego głównego rywala, wychodząc na przykład naprzeciw jego ostentacyjnej kampanii w siłowni, z własnym obrazkiem świątecznych pompek na śniegu.
Ten ostatni - dość w istocie błahy epizod z wyścigu między Rafałem Trzaskowskim a Karolem Nawrockim - powinien jednak w sztabie tego pierwszego uruchomić dzwonki alarmowe. Z całą ostrością stawia on bowiem przed wyborcami pytanie nie tylko o to, kto kogo właściwie w tym wyścigu goni, ale także o to, kto ma w nim własny polityczny plan, oryginalny pomysł i kto konsekwentniej go realizuje?
Zaplecze: wsparcie czy obciążenie?
Problem drugi, z którym mierzyć się będzie musiała kampania Rafała Trzaskowskiego w roku 2025, to znaczenie jego szerokiego zaplecza.
Polityczne, organizacyjne i finansowe wsparcie Koalicji Obywatelskiej, a przede wszystkim swego rodzaju namaszczenie premiera Tuska, to jeden z ważniejszych zasobów w długiej i wyczerpującej batalii prezydenckiej, do jakiej staje dziś Rafał Trzaskowski. To jasne. Widać to było w czasie prekampanii wewnątrz KO, która wzmocniła prezydenta stolicy, widać to też było w organizacyjnym rozmachu jego konwencji w Gliwicach z początku grudnia.
Niezależnie jednak od tego, już teraz widać równie wyraźnie, że rozpędzająca się kampania prezydencka nie będzie tylko – jak chcieliby tego zapewne politycy KO – dogrywką wyborów parlamentarnych z roku 2023 (i kolejnym sądem nad rządami PiS po 2015), ale w dużej (a może decydującej) mierze, także zbiorowym plebiscytem nad politycznym dorobkiem Koalicji 15 X. A tu - mówiąc łagodnie - prezydent stolicy atutów jak na razie zbytnio nie ma.
Spora bowiem część wyborców - nawet spoza elektoratu PiS - z niepokojem odnotowuje wzrost inflacji, cen energii czy symbolicznego masła. Inni z rosnącą rezerwą obserwują zapewne formułę "demokracji walczącej". Jeszcze inni, nawet ci, którzy pokładali w Koalicji 15 X spore nadzieje, mówią wprost o rozczarowaniu politycznymi błędami lub wręcz chaosem.
Dość tylko wspomnieć echo, jakim w okresie świątecznym odbił się krytyczny ton komentarzy: Daniela Olbrychskiego (ws. polityki kulturalnej), Igora Tuleyi (ws. chaosu w sądownictwie) czy Moniki Olejnik (ws. osobliwej rewizji w klasztorze Dominikanów).
Na wszystkie te i podobne wątpliwości Rafał Trzaskowski będzie musiał w ogniu kampanii odpowiadać dzień po dniu. Rzecz jednak w tym, że na razie nie widać na to żadnego pomysłu.
Zimny amerykański niż znad Budapesztu
Inne jeszcze poważne wyzwanie przed kampanią Rafała Trzaskowskiego w roku 2025 otwiera dość bezpardonowe wejście w polską politykę Viktora Orbana z decyzją o azylu dla byłego wiceministra Romanowskiego. Bo choć Polacy oceniają dziś tę grę węgierskiego premiera zdecydowanie negatywnie (co jest skądinąd sporym problemem wizerunkowym dla PiS), to odsłania ona zarazem jak się wydaje ambicje Orbana, by pod auspicjami prezydentury Donalda Trumpa, w sytuacji kryzysu politycznego w Berlinie i w Paryżu, kosztem Ukrainy, i niejako alternatywnie wobec rozpoczynającej się 1 stycznia polskiej prezydencji w UE, tworzyć w Unii silny narodowo-konserwatywny biegun z gwarancjami i patronatem Waszyngtonu.
Poza tonem wzniosłego oburzenia, realnych odpowiedzi polskiego rządu na tę twardą grę Viktora Orbana nie widać. I trudno też będzie, bez otwartej i kosztownej wyborczo krytyki Waszyngtonu, sformułować ją także Rafałowi Trzaskowskiemu.
A przecież temat bezpieczeństwa Polski, także w takim niewygodnym dla rządzących formacie, będzie w tej kampanii jednym z ważniejszych. I kandydat PiS, mogąc liczyć dziś na lepsze relacje z politycznym Waszyngtonem, Rzymem czy Budapesztem, w kampanijnej licytacji na polskie bezpieczeństwo, zechce zapewne to podkreślać.
Zdecyduje tył peletonu
Lista podobnych problemów, przed jakimi stanie w roku 2025 kampania Rafała Trzaskowskiego, jest zapewne dłuższa. Żaden z nich nie przekreśla zapewne definitywnie jego szans na sukces.
Wszystkie jednak już dziś pokazują, jak zażarta będzie to batalia, jak trudno będzie w niej nadrobić każdy, najdrobniejszy nawet błąd i jak ważne znaczenie mieć w niej będzie to, co dzieje się na końcu wyborczego peletonu.
Bo wyborczy sukces lub porażka Rafała Trzaskowskiego w maju roku 2025 ostatecznie będzie w rękach bardzo różniących się od siebie elektoratów Szymona Hołowni, Sławomira Mentzena, Magdaleny Biejat czy Marka Jakubiaka. A więc wyborców, na których kampania prezydenta stolicy może mieć wpływ bardzo ograniczony. I to być może największy jej problem.
Dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński
Dr hab. Sławomir Sowiński, politolog z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, specjalizuje się w badaniach nad polityką i religią oraz współczesnymi procesami politycznymi. Autor książki "Boskie, cesarskie, publiczne. Debata o legitymizacji Kościoła katolickiego w Polsce w sferze publicznej w latach 1989-2010".