Kaczyński idzie drogą Orbána. PiS wierzy, że referendum wyciągnie ich z defensywy
Jarosław Kaczyński chce, żeby referendum w sprawie polityki migracyjnej zmobilizowało elektorat PiS i pozwoliło narzucić kampanijny temat. To schemat dwukrotnie przetestowany przez Viktora Orbána. Wyniki na Węgrzech nie były wiążące, ale dały Fideszowi sondażowe odbicie i pomogły w kolejnych wygranych.
"Przyjdzie dzień, że w Warszawie będzie Budapeszt" – mówił po przegranych wyborach w 2011 r. Jarosław Kaczyński. Zachwyty nad polityką Viktora Orbána widoczne były szczególnie po wygranej PiS w 2015 r. ale modelu węgierskiego nie udało się w pełni przenieść do Polski. Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę relacje między Warszawą a Budapesztem nieco się ochłodziły przez prorosyjską politykę Węgier. Mimo to partia rządząca wciąż inspiruje się pomysłami znad Dunaju.
Najnowsza inspiracja to zapowiedziane przez Jarosława Kaczyńskiego referendum w sprawie polityki migracyjnej. Viktor Orbán podobne zorganizował u siebie już w 2016 r. Emitowane w rządowej telewizji spoty pełne agresji, ognia i bójek tworzyły atmosferę grozy. Z czasem węgierskie społeczeństwo zaczęło wierzyć, że polityka migracyjna to jedno z głównych zmartwień ich codziennego życia.
- Na Węgrzech referendum w sprawie migracji miało poprawić złe sondaże Fideszu, zakryć złe wrażenie po porażkach w przedterminowych wyborach w 2015 r. i ustalić nową linię narracyjną. Obowiązuje ona zresztą do dziś. Od ośmiu lat nieprzerwanie w mediach słychać o kryzysie migracyjnym, choć w rzeczywistości już go nie ma – mówi w rozmowie z WP dr Dominik Héjj, analityk Instytutu Europy Środkowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wątpliwy sukces Orbána
Ponad 98 proc. osób, które wzięły udział w referendum, skreśliło "nie" przy pytaniu: " Czy chcesz zezwolić na to, aby Unia Europejska mogła nakazywać obowiązkowe przesiedlanie osób niebędących obywatelami węgierskimi na terytorium Węgier bez zgody Zgromadzenia Narodowego?". Głosowanie nie odbywało się w roku wyborczym, tak jak teraz chcą politycy PiS, ale pozwoliło Fideszowi skonsolidować elektorat przed wyborami w 2018 r.
Wynik nie okazał się jednak pełną wygraną rządu, bo frekwencja wyniosła 40 proc. – rezultat nie był wiążący. I to mimo gigantycznego zaangażowania aparatu państwowego. Węgierskie organizacje oszacowały, że kampania referendalna rządu mogła kosztować nawet 50 mln euro, jak podał Andrzej Sadecki w analizie dla Ośrodka Studiów Wschodnich.
Propagandowe pytania
Premier Węgier manewr z referendum powtórzył w 2022 r., kiedy walczył o czwartą z rzędu kadencję. Tym razem głosowanie odbyło się w dniu wyborów parlamentarnych. Pytania miały dotyczyć "ochrony dzieci", choć w rzeczywistości były tendencyjne, zgodne z rządową narracją o "sprzeciwie wobec seksualizacji dzieci". Treść pytań kolejny raz przesunęła granice rządowej propagandy.
1. Czy popiera Pan/Pani nauczanie o orientacji seksualnej nieletnich w publicznych placówkach edukacyjnych bez zgody rodziców?
2. Czy popiera Pan/Pani promowanie terapii zmiany płci u nieletnich?
3. Czy popiera Pan/Pani nieograniczone pokazywanie nieletnim treści medialnych o charakterze seksualnym, które mogą mieć wpływ na ich rozwój?
4. Czy popiera Pan/Pani pokazywanie nieletnim treści medialnych dotyczących zmiany płci?
Fidesz w 2022 r. miażdżąco pokonał zjednoczony blok opozycyjny. Orbán zdobył czwartą z rzędu kadencję, a nawet większość konstytucyjną, ale referendum znów nie było wiążące. Sukces odniosło społeczeństwo obywatelskie. Blisko pół miliona osób, które pobrały karty referendalne, nie wrzuciły jej do urny. Aktywiści skutecznie przekonali do tego, by wziąć udział w wyborach, ale nie głosować w referendum, oddać nieważny głos, lub nie oddać karty referendalnej.
- Referendum nie ma żadnego sensu. Pytania są tak absurdalne i szalone, że nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Nie da się na nie odpowiedzieć tak, by miało to sens. To jasne, że głosowanie jest politycznym narzędziem, ma wyłącznie zmobilizować wyborców Fideszu – mówił w kwietniu 2022 r. w WP dr Áron Demeter z węgierskiego oddziału Amnesty International.
"Narzędzie wycelowane w Unię"
Doktor Dominik Héjj wyjaśnia, że temat polityki migracyjnej ciągle powraca na Węgrzech i jest narzędziem wycelowanym w instytucje unijne. - Można usłyszeć, że Węgry są karane za odrzucenie polityki migracyjnej Unii Europejskiej np. poprzez postępowania w ramach praworządności. Z kolei relokacja ma pozbawić Węgry i Europejczyków tożsamości narodowej i w efekcie wyprzeć Europejczyków z Europy.
– Narracja Fideszu i prorządowych mediów, które stanowią większość, służy temu, by pokazać, że Unia Europejska jest zła. To wraca jak mantra. Można usłyszeć, że w efekcie Bruksela mści się na Budapeszcie i wyżywa w sprawie Krajowego Planu Odbudowy. Za wszystkim stoi, rzecz jasna, Soros - dodaje.
Ekspert zwraca uwagę, że referendum migracyjne z 2016 r. było jednym z ważnych czynników, które pozwoliły Fideszowi utrzymać władzę w 2018 r., ale nie stało się dominującym. Wywarło jednak wpływ na społeczną świadomość.
Zmiana społecznej świadomości
- Przez długi czas kwestia relokacji migrantów nie była postrzegana w społeczeństwie jako istotna, ale z czasem to się zmieniło. Od 2020 r. ta kwestia pojawiła się już na drugim miejscu narodowych bolączek. Wyprzedziła ją obawa przed Sorosem. Węgrzy dopiero na kolejnych miejscach wskazywali obawy o dostęp do lekarzy czy edukacji - uważa ekspert.
Dr Héjj podkreśla, że referendum nie okazało się pełnym sukcesem. – Frekwencja nie przekroczyła 50 proc. nawet w miejscowościach na trasie szlaku migracyjnego. – Ważne jest również to, że według konstytucjonalistów referendum nie miało prawa się odbyć. Węgierska konstytucja zabrania referendów w sprawie umów międzynarodowych, ale Sąd Najwyższy zdecydował wówczas, że sprawa jest wyjątkowo ważna, więc głosowanie może się odbyć.
"PiS potrzebuje mobilizacji"
Według źródeł WP dla Jarosława Kaczyńskiego referendum jest próbą odwrócenia uwagi od problemów sztabu PiS. Zgodnie z tym, co w RMF FM "suflował" były sztabowiec PiS, obecnie doradca prezydenta, Marcin Mastalerek.
- Tym tematem jest tylko i wyłącznie bezpieczeństwo. Dziś PiS może wygrać te wybory, przy sytuacji przy naszej granicy, przy wojnie, tylko i wyłącznie tematem bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo jest zawsze najważniejsze i trzeba po prostu przekonać Polaków, że my jesteśmy gwarantem bezpieczeństwa, a druga strona nie – stwierdził.
Politycy PiS, z którymi rozmawiamy podkreślają, że unijne próby "wymuszonej solidarności" działają na ich korzyść. Mają jednak świadomość, że bez "napompowania" tematu trudno będzie przeciągnąć całą uwagę Polaków na relokację około 2000 migrantów w czasie, kiedy na co dzień myślą m.in. o wysokich cenach.
Z naszych rozmów wynika, że obóz władzy – wzorem Węgier – postara się przekonać Polaków, że zmartwieniem ich codzienności jest właśnie polityka migracyjna, a nie ochrona zdrowia, sytuacja ekonomiczna czy edukacja. – W tych tematach obóz władzy też zamierza przedstawiać propozycje, ale będziemy pokazywali, że temat relokacji jest bardzo ważny - mówi nam poseł PiS, który chce zachować anonimowość.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski