PublicystykaKaczyński brzydko się bawi z prezydentem Dudą. Nie tak to miało wyglądać

Kaczyński brzydko się bawi z prezydentem Dudą. Nie tak to miało wyglądać

Zainicjowane przez głowę państwa konsultacyjne referendum ws. zmian w konstytucji miało być największym sukcesem prezydentury Andrzeja Dudy. Może być największą porażką. Szlachetnej z założenia idei nie popiera jego własne środowisko polityczne, które Dudę ostentacyjnie lekceważy.

Kaczyński brzydko się bawi z prezydentem Dudą. Nie tak to miało wyglądać
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Michał Wróblewski

26.04.2018 | aktual.: 26.04.2018 14:47

Lada dzień minie rok od momentu, gdy prezydent Andrzej Duda ogłosił w Święto Konstytucji 3 maja, że zamierza rozpisać „referendum konsultacyjne dotyczące zmian w Konstytucji”. Deklaracją tą zaskoczył wówczas wszystkich, z prezesem PiS na czele.

Po roku Pałac Prezydencki zorganizował na Stadionie Narodowym w Warszawie kongres konstytucyjny, na którym podsumowano trwające od miesięcy starania, by przekonać ludzi w całej Polsce, że referendum w sprawie ustawy zasadniczej jest potrzebne. I faktycznie – znaczna część społeczeństwa chce rozmowy o Konstytucji, a pomysł referendum generalnie podoba się obywatelom. – To będzie spełnienie mojej misji, którą powierzył mi naród – stwierdził prezydent na kongresie. To pokazuje, jak wielką wagę do tej sprawy przywiązuje głowa państwa.

Tyle że Andrzej Duda przez ten czas nie zdołał przekonać do swojej idei nawet własnego środowiska politycznego. Brutalnie przekonał się o tym, kiedy najważniejsi politycy PiS w ostatnich dniach publicznie apelowali, by głowa państwa wycofała się ze swojego pomysłu. Liderzy partii rządzącej ostentacyjnie podkreślali, że nie jest to pomysł PiS, a inicjatywa wyłącznie prezydencka.

Zobacz także: "Kto nami rządzi?" Sienkiewicz: imponujący projekt Kaczyńskiego

Politycy PiS zignorowali kongres konstytucyjny zorganizowany przez Pałac Prezydencki: nie pojawił się nawet marszałek Senatu, który początkowo był zaangażowany w rozmowy o referendum (wysłał swojego zastępcę, szerzej nieznanego wicemarszałka Seweryńskiego), nie było nikogo z partyjnych liderów. Miejsca wyznaczone dla zaproszonych gości świeciły pustkami, aż przykro było patrzeć. Nie tego spodziewał się prezydent ani jego otoczenie. To najbardziej dosadny przykład, jak bardzo partia rządząca nie chce mieć – a przynajmniej nie na obecnym etapie – nic wspólnego z prezydencką ideą. To cios dla głowy państwa.

Prezydent przedstawił ogólniki

Andrzej Duda, inicjując referendalną kampanię, kierował się szlachetnymi pobudkami: chciał dać możliwość ludziom, by wypowiedzieli się w najważniejszych dla nich sprawach. Jakich? Jak dotąd nie było to wiadome, ponieważ nie pojawiały się żadne oficjalne informacje na temat konkretnych pytań, jakie w owym referendum miałyby się znaleźć. Nie była nawet znana ich liczba. Rąbka tajemnicy Duda uchylił wreszcie na kongresie i… zawiódł wszystkich.

Prezydent rzucał ogólnikami: że trzeba w konstytucji wzmocnić instytucję rodziny, dokonać podziału terytorialnego na województwa, powiaty i gminy, wzmocnić ochronę osób niepełnosprawnych; pojawiła się sugestia, iż należałoby zapytać Polaków o kwestię wprowadzenia euro, o ochronę zdrowia, oświatę, rolnictwo… Umówmy się: są to kwestie tak ogólnikowe i oczywiste, że można było o nich powiedzieć dużo wcześniej, nawet już w zeszłym roku, gdy prezydent ogłaszał referendalną inicjatywę. A nie szumnie zapowiadać, że na kongresie zostanie przedstawiona „część konkretnych pytań”, jak twierdziło otoczenie prezydenta w ostatnich dniach, publicznie deklarując to w mediach. Być może pełnomocnik ds. referendum minister Paweł Mucha chciał tym samym zwrócić uwagę mediów na wydarzenie zorganizowane na Stadionie Narodowym, ale lekko przestrzelił. Ba, zawalili sami organizatorzy: na panele dyskusyjne na temat konstytucji nie wpuszczono… dziennikarzy. Gdy chcieliśmy wejść na jeden z paneli, zostaliśmy wyproszeni.

Wszystkie problemy z PiS

Prezydent pierwotnie chciał przeprowadzenia referendum 11 listopada, na 100-lecie niepodległości Polski, by nadać jego inicjatywie znaczenia, wielkiej symboliki. Zwyciężyła polityczna pragmatyka, na ziemię głowę państwa sprowadził prezes PiS, mówiąc, że „stulecie niepodległości powinno być czasem dumy z własnego państwa”, a „zakłócanie go obowiązkiem uczestnictwa w referendum, nawoływaniem do pójścia do lokali wyborczych, nie ma sensu”.

Pomysł upadł, pojawił się kolejny – połączenie referendum z wyborami samorządowymi. Dwa miesiące temu prezydencki minister Paweł Mucha mówił tak: – Rozważamy połączenie daty referendum i daty wyborów samorządowych. Wtedy potrzebna będzie ustawa epizodyczna. My mamy przygotowany projekt takiej ustawy. Da się to zrobić – zapewniał pełnomocnik ds. referendum.

Pytanie, czy będzie taka wola polityczna. I znów: wszystko zależy od decyzji Jarosława Kaczyńskiego i Senatu. Tu pojawiają się schody.

Po pierwsze: zaangażowanie PiS w referendum to wydanie mnóstwa pieniędzy w jego zorganizowanie. Do tego mobilizacja najważniejszych polityków i lokalnych działaczy, którzy przecież wkrótce będą się bić w wyborach samorządowych. I o tym przede wszystkim będą myśleć, a nie o szlachetnej prezydenckiej idei. Dla nich referendum to abstrakcja. A wybory to najważniejszy czas w ich życiu, być albo nie być.

Po drugie: świadomość frekwencyjnej porażki. Jeśli PiS się w referendum zaangażuje, to na partię rządzącą spadnie odpowiedzialność za jego ewentualne (i prawdopodobne) fiasko. Kaczyński woli od tego umyć ręce, bo uderzałoby to wizerunkowo w jego ugrupowanie. Chyba że prezes PiS… sam dopisze pytania do referendum. Takie, które zagwarantowałyby relatywnie wysoką frekwencję i zachęciły ludzi do wyjścia z domów. Ale znowuż: to wielkie ryzyko. No i kluczowa rzecz: gdyby przyjąć taki wariant, zamiast szlachetnej idei obywatelskiego referendum, mielibyśmy do czynienia z realizacją partyjnego interesu politycznego samego prezesa PiS.

Po trzecie wreszcie, Dudzie chodzi o jeszcze coś - chce dołożyć prezydentowi więcej władzy. Problem w tym, że PiS tego pomysłu od lat nie popiera. Jarosław Kaczyński przed dekadą chciał więcej władzy dla głowy państwa, owszem, ale tylko wówczas, gdy prezydentem był jego śp. brat. Od tamtej pory wiele się zmieniło.

Kaczyński gra z prezydentem

Kluczowe rozmowy na najwyższych politycznych szczeblach dopiero przed nami. Jeśli prezydent otrzyma wsparcie od własnego środowiska politycznego, idea referendum nie umrze, choć ciężko będzie ją zrealizować. Jeśli zaś Pałac Prezydencki zostanie przez PiS pozostawiony sam sobie, referendum będzie po prostu katastrofą. Na miarę tej, z jaką mieliśmy do czynienia w wyborach prezydenckich w 2015 r., gdy zdesperowany Bronisław Komorowski rozpisał referendum, w który wzięło udział… 7 proc. uprawnionych obywateli. „Chyba nikomu nie zależy na tym, by zarządzić referendum, a później skończyć jak Komorowski z kilkoma procentami frekwencji” – kpił w styczniu w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Kaczyński. Była to też rzecz jasna aluzja w kierunku obecnego prezydenta.

PiS na razie czeka. Dla partii rządzącej kluczowe są zbliżające się wielkimi krokami wybory samorządowe. Co pokazuje fakt, iż kongres pod auspicjami prezydenta został przykryty… konferencją prezesa PiS na Nowogrodzkiej i przedstawieniem kandydatów PiS na prezydentów miast. Chyba nikt nie ma wątpliwości, iż partia rządząca policzek w prezydenta wymierzyła celowo. Po prostu przykryła jego imprezę. A to nie zwiastuje tego, iż prezydent rychło dogada się z Kaczyńskim w najważniejszej dziś dla niego kwestii.

Michał Wróblewski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Zobacz także
Komentarze (0)