Kacprzak: "Szarża się opłaca. Pokazał to Lech Kołakowski" [OPINIA]
Nowe standardy w PiS stały się faktem. Jeśli mało znany poseł koniecznie chce się spotkać osobiście z prezesem Kaczyńskim, musi ogłosić, że odchodzi z partii i zakłada własny klub parlamentarny. Już następnego dnia drzwi twierdzy na Nowogrodzkiej się otwierają i zaczyna się spotkanie w cztery oczy.
Jak pokazał poseł Lech Kołakowski, szarża się opłaca, bo szybko można zostać odwieszonym, funkcje zostają przywrócone i w ogóle nagle wszystko wygląda, jakby nic się wcześniej nie wydarzyło. I tak oto już nie Zbigniew Ziobro czy Jarosław Gowin decydują o tym, czy PiS będzie miało większość. Teraz o tym decydują posłowie, o których jeszcze kilka dni temu mało kto słyszał.
Coś jednak podczas tych rozmów przy herbatce u prezesa poszło nie do końca tak, jak by prezes chciał. Gdy wszyscy już zdążyli wyszydzić posła, że stracił większość w swoim kole przed jego założeniem, a jego wielkie powstanie trwało dwa dni i skończyło się niczym, bo zapomniał wcześniej zapytać prezesa, czy może się buntować, on nagle zakomunikował, że jednak do PiS-u wracać nie zamierza. Jarosław Kaczyński go przekonać nie zdołał. Nagle jednak niewzruszony buntownik, który nie wiadomo, kim ten swój klub chce zasilić, zapowiada wielką współpracę z PiS.
Przyznał nawet WP, że jest umówiony na kolejną rozmowę z prezesem Kaczyńskim na początku grudnia. I jak to człowiek, który kreśli swoje wielkie polityczne plany, zapewnia, że kolejna rozmowa nie będzie już dotyczyła pozostania w PiS, a przyszłej współpracy. A ta powinna układać się wzorcowo, bo wcześniej zapowiedział, że odchodząc od partii matki, wcześniejszych wyborów nie chce i nie ma zamiaru do nich doprowadzić.
Jeszcze do niedawna można było na takie akcje patrzeć z przymrużeniem oka jak na polityczny margines. W zależności od oceny nieistotny, śmieszny lub żałosny, ale jednak margines. Biorąc jednak pod uwagę, że buntujący się poseł - który najpierw zagłosował inaczej niż powinien w sprawie "Piątki dla Zwierząt" i mianował się obrońcą interesów polskiej wsi - dokłada teraz to, że nie zgadza się na wewnętrzne walki frakcyjne i to, że nie będzie wspierał PiS w łamaniu konstytucji, należy się sprawie przyjrzeć poważniej.
Nie ma się co prawda łudzić, że ten konkretny poseł może coś politycznego samodzielnie zbudować, skoro nie zrobił tego przez tyle lat, ale może być to wyraźny sygnał dla innych, że warto. Jeśli odejście stanie się faktem, może to ośmielić kolejnych. Pokusa jest ogromna. Jarosław Kaczyński, jeśli chce zachować władzę, i tak jest zmuszony do współpracy. Tyle że już nie może narzucać swoich wszystkich warunków.
Inni członkowie PiS przecież widzą, że ktoś, kto do tej pory odgrywał marginalną rolę w układance, może nagle urosnąć do roli polityka, który po kilku wystąpieniach w mediach zostaje bez żadnych konsekwencji przywrócony do PiS. A to musi boleć wiernych żołnierzy, że ktoś nie dość, że zjadł ciastko, to to ciastko nadal ma w swojej garści. Pomijając fakt, że wiele wyborców może się już całkiem pogubić w czytaniu strategii politycznej prezesa PiS, to tym, którzy widzą się w polityce jeszcze wiele lat, każe się na poważnie zastanowić, czy czekać, czy już teraz skorzystać z okazji i też się przeciwko prezesowi zbuntować, odejść i zacząć działać na własną rękę, ciągle tworząc większość parlamentarną gwarantującą dotrwanie do końca kadencji.
Przeprowadzony z powodzeniem bunt, znów osłabi pozycję partii rządzącej, która zapowiadała jesienną ofensywę zaraz po tym, jak skończy naprawiać własną koalicję. Politycy z regionów powoli zaczynają tracić cierpliwość. Lata narzucania im wszystkiego z góry, nieliczenie się z ich głosem musiało w końcu przynieść przesilenie. Jarosław Kaczyński może wymagać podnoszenia rąk w każdym głosowaniu tak jak mu się podoba i nikomu się ze swoich decyzji tłumaczyć nie musi. Posłowie w swoich okręgach coraz częściej muszą. Może już nie mają siły, ni ochoty. Nie każdy przecież dostał ekwiwalent za takie niedogodności w postaci intratnej posady w spółce skarbu państwa. Dobrze naoliwiona maszyna PiS zgrzyta, coraz częściej się zacina i słabnie. Jest tylko jeden sposób, by ponownie nabrała wiatru w żagle. Musi odzyskać tak zwany słuch społeczny. I to od takich posłów jak Lech Kołakowski zależy, czy Jarosław Kaczyński zacznie słuchać innych, czy tylko samego siebie.