Kacprzak: Miał być przełom. A Tusk wygłosił pogadankę dla swoich [OPINIA]
Wielka sala Uniwersytetu Warszawskiego zamieniła się w wielką salę konspiracyjną. Donald Tusk przyjechał wygłosić "ważny i przełomowy" wykład, ale wygłosił pogadankę dla swoich, którzy mieli poczuć się jak zbrojna podziemna grupa, knująca przeciw wrogowi, który czai się gdzieś za rogiem.
03.05.2019 | aktual.: 03.05.2019 18:32
Nie było tryumfalnego wjazdu ani na koniu, ani na osiołku. Było za to dużo zabiegów, które wiele lat temu stosowała komunistyczna opozycja narażona na zakusy cenzorów. Tusk od razu zapowiedział, że przybywa do Polski jako człowiek apolityczny któremu w polską politykę angażować i wtrącać się nie wypada.
Przemówienie niedomówień
No i jak to w podziemiu bywa, żadne konkrety nie padły, za to było mnóstwo aluzji, nawiązań i puszczania oka do widza, który śmiał się, bo nie było żadnych wątpliwości o kim mówca mówi. Nie padło ani razu nazwisko Kaczyński. Ani razu nie było nazwiska Duda. Nie padła też ani razu nazwa partii rządzącej, tak, by nikt nie Tuska nie przyłapał, że ten wymawia na głos takie pojęcie jak PiS.
Było za to dużo słów w stylu "oni", "on", "ten, którego mam na myśli". Aż w końcu, dla tych, którzy czuliby jeszcze zbyt duży niedosyt, musiały paść konkretne nawiązania do cytatów i konkretnych wypowiedzi.
Tusk mówił, kreślił wizje, dawał wskazówki, co do wyzwań jakie stoją przed współczesnym światem. Często mówił w pierwszej osobie, że "my mamy obowiązek", że "my mamy przeszkadzać i nie wspierać", ale nie powiedział tylko jednego. Jaką rolę widzi dla siebie w polskiej polityce. Nigdzie nie powiedział, co dla niego oznacza to "my".
Bez brania odpowiedzialności
Ludzie opozycji, którzy na każdym kroku krytykują Kaczyńskiego, że kieruje państwem, rządem i partią z tylnego siedzenia, z zacisza swojego gabinetu, owacją i gromkimi brawami witali każde słowo Tuska, który nakreślał wizje kierowania państwem i walki z obecną władzą, kryjąc się za swoją apolitycznością i trzymając się z dala od brania odpowiedzialności na samego siebie. Za wyborczy wynik, za wyborczą mobilizację.
A o tę właśnie chodziło. Zebrani w sali UW usłyszeli dokładnie to, o czym chcieli usłyszeć. Głównie o tym, że "nie może być tak, że władza raz do roku obchodzi święto konstytucji, a na co dzień Konstytucję obchodzi", że "nikt nie może powiedzieć: wygrałem wybory, Polska jest moja", czy to, że "Polska jest jedna i musi być domem dla wszystkich, a nie tylko dla jednej, wybranej grupy społecznej". Piękne i okrągłe hasła, za którymi można bez końca kryć swoje prawdziwe plany, czy też tych planów całkowity brak.
Konspiracyjny kabaret
I mimo, że od samego początku Tusk zapewniał, że wie, że nie powinien, a nawet nie może angażować się w politykę, to nie mógł powstrzymać się od zwyczajnych uszczypliwości, które miały publiczność rozbawić. I tak chwilami konspiracyjna atmosfera przeradzała się w konspiracyjny kabaret, gdzie wszyscy wiedzą o kim mowa i z kogo wszyscy się śmieją, ale na wszelki wypadek, żeby nie ponieść osobiście żadnej konsekwencji, nazwiska przeciwników nie padają.
Dlatego Tusk nie potępiał ministra Jakiego za porównanie nauczycieli do żołnierzy Wermachtu, a pocieszał ich, że nie są sami. Bo jemu zrobiło się ciepło na sercu, skoro idą tą samą drogą co on, gdy dowiedział się o swoim dziadku (wcielonym przemocą do niemieckiej armii, z czego PiS zrobił sobie amunicję do bicia w w niego wyborach 2005 r.).
Kryjąc się za tymi wszystkimi niedopowiedzeniami, ukrywając swoje prawdziwe intencje, z wielkim żarem namawiał za to do odwagi. Chociażby w stawianiu pytań. Choć sam na to najważniejsze, czyli po co całe to jego wystąpienie było, nie odpowiedział. Mówił za to dużo o konstytucji i co wynika z jej łamania. Jak wszyscy ci, którzy stawiali się na marszach KOD-u, blokowali przemarsze i stali ze świecami przed budynkami sądów, czy zakładali koszulki z napisami KONSTYTUCJA (spod marynarek widać było litery "OTUA", z czego kpił PiS). Tusk wybrał spokojniejszą formę. Przytulną i sprzyjającą mu salę wypełnioną jego zwolennikami, a może nawet wyznawcami.