Józefa Myszkowska, szefowa krymskiej Polonii: mam 841 dzieci
- Mam 841 dzieci - tak o członkach Stowarzyszenia Polaków na Krymie mówi reporterom WP.PL jego szefowa, Józefa Myszkowska. Większość z nich zwraca się do niej czule "babuszka". 76-letnia kobieta jest jedną z najjaśniejszych postaci krymskiej Polonii.
Czytaj także inne relacje reporterów WP.PL z Krymu
Ulica Morozowa 13 w Symferopolu. W bloku, którego świetność minęła już dawno temu, mieści się siedziba Stowarzyszenia Polaków na Krymie. Związek działa w Symferopolu od 1995 roku. Jeszcze do niedawna liczył 841 członków, ale w ostatnich tygodniach zgłosiło się do niego osiem nowych dusz. Pani Józefa wyjaśnia, że już wcześniej myśleli o tym, żeby uczyć się polskiego, a kryzys krymski pchnął ich do działania. Nikt tu nie zna dnia ani godziny, więc lepiej przygotować sobie wyjście awaryjne.
Pani Józefa kieruje Stowarzyszeniem od 2010 roku (wcześniej, przez 15 lat, była wiceprezeską). Przyjmuje z otwartymi ramionami każdego. I tych, którzy przedstawią metrykę, udowodnią, że w ich żyłach płynie choć kilka kropli polskiej krwi, i tych, którzy tylko z pasji lub szacunku dla polskiej tradycji i kultury chcą ją bliżej poznać. To dlatego trudno wyliczyć średni wiek statystycznego członka: najmłodsi dopiero zaczynają naukę w podstawówce, najstarsi zbliżają się do 90.
Podczas nagrania lekko stremowana, poza kamerą wyraźnie się rozkręca. Energii mógłby jej pozazdrościć niejeden nastolatek: uczy języka polskiego (tymczasowo, bo na razie nie przyjechała jeszcze nowa nauczycielka), organizuje wycieczki do Polski, koncerty, dni integracyjne, krzewi polską kulturę i tradycję, gdzie się tylko da. Wspomina, że w telewizyjnym programie kulinarnym gościła aż cztery razy. Gotowała bigos, smażyła rybę, zdradzała sekrety polskiej kuchni.
Siedziba organizacji wygląda bardzo skromnie. W przedsionku - spora gablotka, w niej pocztówki, rodzinne pamiątki pani Józefy, małe figurki w tradycyjnych polskich strojach. Dalej - główne pomieszczenie, mieszczą się w nim trzy stoły, kilka ław, stary telewizor i tablica. Całkiem spore, pomieści ze 20 osób na jeden raz. Za ścianą maleńki gabinet, który pani Józefa nazywa swoją "klatką", z tyłu wciśnięta komórka z półkami zastawionymi książkami. Klasyka literatury - po polsku, naturalnie. - Przydałby się remont - mówi pani Józefa i pokazuje okopcony fragment sufitu. Pożar był w zeszłym roku, jakaś drobna iskra poszła, strat wielkich nie było, tylko ta ściana, która straszy. I jeszcze trochę straszyć będzie, bo na remont trzeba pieniędzy, wiadomo. Te, które udaje się zgromadzić pani Józefie, idą na na bieżące opłaty, spotkania kulturalne, wycieczki do Polski. Przynajmniej tyle dobrze, że pomoce naukowe - podręczniki, słowniki, książki - przyjeżdżają znad Wisły, w prezencie. Zdarzają się, że wpadnie coś ekstra:
komputer, drukarka, ostatnio nawet rzutnik. Teraz pani Józefa może organizować pokazy filmowe.
"Tak się stało, że nasze stowarzyszenie jest pierwszym, które ma stronę w internecie, mówiącej o życiu Polaków na półwyspie. I to jest całkiem naturalnie, bo nasze zjednoczenie jest największym na Krymie", czytamy na stronie opk.at.ua. Chociaż pani Józefa przyznaje, że na internecie się nie zna. Pomagają młodsi.
Po "części oficjalnej" pani Józefa zaprasza do siebie. Niepozorny z zewnątrz budynek kryje niezwykłe wnętrze. Od progu witają nas dwa psy i kot. Kilka pokoi, w każdym niezliczona ilość lalek, figurek, pamiątek, bibelotów. Pani Józefa nie ma serca, by się pozbywać czegokolwiek. Dlatego o swoim domu mówi: to moje muzeum. Nie wiadomo, na czym zawiesić oko, tyle tego jest, ale klimat "mieszkania starej babci", jak mówi o nim pani Józefa, jest niezwykły. Całości dopełnia nowoczesny prysznic z systemem wodnego masażu. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że stoi... w sypialni. - Łazienka jest w innym budynku. Zimą było źle chodzić, a że ja Polka, pomyślunek mam, to wpadłam na taki pomysł - tłumaczy.
W tym innym budynku mieszka młode małżeństwo Tatarów krymskich. - Parę kopiejek więcej w miesiącu - tłumaczy pani Józefa. Wyraźnie czuć, że tę trójkę łączy nie tylko relacja najemca-lokator, ale przede wszystkim szczera przyjaźń.
Pani Józefa długo krząta się w kuchni, nie wpuszcza do środka nikogo, sama coś pichci. To jej kolejne mini-muzeum. Za eksponaty robią w nim naczynia, kufle, szklanki, miski z różnych zestawów. Wszystkiego w uroczym nadmiarze. Tak samo jak na stole. Znikąd pojawia się kasza, jajka sadzone, sałatka ogórkowa, przekąski serowe i rybne, butelka wyśmienitej nalewki.
Pani Józefa na początku chce rozmawiać głównie o Stowarzyszeniu, ale później coraz bardziej się rozkręca. Mówi coraz więcej o polityce - bo w obecnym klimacie trudno się przed tym uchować. - Na referendum nie poszłam - przyznaje. Dlatego? Bo wynik był przesądzony. - Policz sobie: 97,5 procent za Rosją, 3,5 procent za Ukrainą. To ile ci wyjdzie? 101 procent! Jak może być 101 procent!
Za sąsiadów ma głównie Rosjan. Dziwią się, że nie popiera ostatnich zmian. Mówią tak: "Z Rosją na Krymie zapanuje w końcu dobrobyt". A ona im na to: "Jeszcze zobaczycie". Po cichu liczy jednak, że coś się jeszcze da zrobić. Że "to wszystko się jeszcze odmieni".
W siedzibie Stowarzyszenia przy Morozowej 13 poznajemy wiele osób. Część z nich nie mówi po polsku, ale każdy czuje się Polakiem. Spora w tym zasługa pani Józefy. Gdy przy herbacie i ciastkach wspominamy Euro 2012, pada - jak się wydaje - niewygodne pytanie: komu pani Józefa kibicowała. - Jak to komu? Swoim. Polakom! - śmieje się.
Aneta Wawrzyńczak, Konrad Żelazowski z Krymu dla WP.PL