Jedna afera o 40 milionów, druga o 10 zł. Powiem wam, dlaczego ta druga jest ważna
Zamiast skupiać się na aferze KNF, opozycja powinna się raczej skoncentrować na działaniach Krajowej Administracji Skarbowej z Bartoszyc. W jednej sprawie chodzi o 40 milionów, w drugiej o 10 złotych.
16.11.2018 | aktual.: 16.11.2018 12:25
Te dwie sprawy – może nawet afery – wydarzyły się mniej więcej w tym samym momencie. Ale mają całkowicie różny kaliber.
Afera wokół Komisji Nadzoru Finansowego i rzekomej propozycji korupcyjnej na 40 milionów ze strony szefa KNF mogłaby potencjalnie naruszyć zaufanie do polskiego systemu finansowego i pośrednio uderzyć w każdego klienta każdego banku.
Afera w Bartoszycach to "prowokacja" (nie sposób nie wziąć tego słowa w cudzysłów) kontrolerek skarbowych wobec mechanika samochodowego. Poszło o 10 złotych, a straty państwa – gdyby uznać, że jakieś w ogóle poniosło – wyniosłyby jeszcze mniej. Dlaczego więc ta druga sprawa ma dla opozycji większy potencjał?
Które pieniądze są bliżej ludzi? Miliardy złotych czy zwykła "dycha"?
Każda afera ma swój wymiar faktyczny – czyli to, jaką ma naprawdę wagę dla instytucji państwa – i wymiar subiektywny, czyli to, jak jest odbierana przez przeciętnego wyborcę. Skandal wokół Amber Gold ma potencjał znacznie większy niż afera VAT, choć mniejsze jest faktyczne znaczenie tego przekrętu. W Amber Gold jednak sprawa jest prosta: ludzie zainwestowali w rodzaj oszustwa i ich okradziono, a państwo ich nie ostrzegło.
Sprawa VAT to kilometry akt, tony przepisów, komplikacji ekonomicznych i prawnych. Nikt nic z tego nie rozumie, włącznie z większością członków specjalnej komisji śledczej. W dodat-ku większe wrażenie zrobi to, że ktoś stracił na Amber Gold 50 tysięcy niż to, że państwo straciło 10 miliardów na VAT. 50 tysięcy każdy jakoś jeszcze może sobie wyobrazić, a 10 miliardów już raczej nie.
Liczy się zatem najprostsze przesłanie, jakie się z afery wyłoni. W przypadku sprawy KNF PiS zadziałało bardzo szybko – choć nie bez dziwnych kiksów, jak zagadkowe spóźnienie prokuratury z wystawieniem nakazu przeszukania biura byłego już szefa KNF, który mógł dzięki temu odwiedzić to biuro przed wejściem służb. Rządzący wiedzą, że muszą pokazać, że nie mają tu nic do ukrycia, a przynajmniej muszą robić takie wrażenie. W przeciwnym wypadku grozi im, że do świadomości ludzi – a wielu być może po raz pierwszy słyszy o czymś takim jak Komisja Nadzoru Finansowego – przebije się jedyny potencjalnie groźny dla PiS przekaz z tej afery: że nominat partii rządzącej, wyznaczony na stanowisko przez "Beatę naszą kochaną", chciał się nachapać.
A zatem – myślano by dalej – "oni wszyscy są tacy sami i tak samo kręcą, oszukują i biorą w łapę". Gdyby taki ogólny obraz afery pozostał Polakom w głowach, byłoby to fak-tycznie niebezpieczne dla Prawa i Sprawiedliwości. Ale na razie nie jest to absolutnie przesą-dzone.
Co innego sprawa z Bartoszyc. Tam wszystko jest proste i jasne. Dwie urzędniczki od podatków i naczelniczka US dręczą uczynnego faceta, który zachował się porządnie i odstąpił im własną żarówkę. Za ten dobry uczynek wziął dychę i za to właśnie ma odpowiedzieć przed sądem, bo mandatu nie przyjął.
Jak PiS może się wyłożyć na sprawie o jedną żarówkę i dziesięć złotych
Urząd skarbowy jest emanacją państwa, a państwem wiadomo, kto rządzi. Czyli – wina PiS. Zresztą faktycznie bardzo łatwo jest przypiąć partii Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialność za takie działanie. Przecież to PiS zapowiadał, że skończy z dręczeniem obywateli, w tym przedsiębiorców. Z drugiej strony to PiS potrzebuje wciąż więcej kasy, żeby realizować swoje obietnice. I już mamy gotową opowieść: partia Mateusza Morawieckiego oszukuje obywateli, że nie będzie ich wyciskać – w rzeczywistości szuka każdej okazji, prześladując zwykłych ludzi za ich normalne, ludzkie odruchy. A w tym samym czasie jej oficjele brylują na Kongresie 590 w Rzeszowie, opowiadając, jak to przychylają nieba biznesowi.
Do tego można by przypomnieć, jak to za PO wiceminister finansów Jacek Kapica na słynnej naradzie z naczelnikami urzędów skarbowych żądał, żeby nie kończyć kontroli bez wymierzania kar. Albo jak skarbówka w 2009 roku nałożyła karę na emerytkę dorabiającą w punkcie ksero w Łodzi, która nie wydała paragonu na 30 groszy, w związku z czym państwo straciło 6 groszy. Miało więc być inaczej, a jak jest – widać. "PiS-PO, jedno zło" – jak głosi hasło, pojawiające się czasem wśród zwolenników pozostałych ugrupowań. Oczywiście Koalicja Obywatelska nie będzie raczej przypominać spraw, które wydarzyły się za jej rządów, bo strzelałaby do własnej bramki, ale mogliby tą drogą pójść antysystemowcy – na przykład Kukiz.
Sprawa z Bartoszyc ma potencjał tym większy, że sytuacja jest zwyczajna, codzienna – całkiem inaczej niż afera Czarneckiego i Chrzanowskiego. Tam jest mowa o sprawach, o które 99 procent Polaków nigdy się nawet nie otrze. A tu – dycha za przysługę, czyli coś, z czym niemal każdy się spotkał i tę dychę albo dawał, albo przyjmował. W dodatku uczynny mechanik został ukarany za swoją gotowość do przyjścia z pomocą ludziom w potrzebie, a to wywołuje autentyczną wściekłość. Ludzie myślą: "No tak, jak będę potrzebował pomocy, to wszyscy będą myśleć, że robię jakąś prowokację i nikt nie pomoże".
Gdyby więc opozycja nie utraciła kontaktu z rzeczywistością, grzmiałaby o sprawie mechanika z Bartoszyc i apelowałaby o ujawnianie podobnych przypadków w całej Polsce, zamiast koncentrować się na wielkiej, ale niezrozumiałej aferze. Tak byłoby, gdyby PO odrobiła lekcję ze słynnej wizyty Donalda Tuska w gminie Przysucha w sierpniu 2011 roku, wkrótce po niszczących plony wichurach. To wtedy dopadł go dotknięty klęską plantator papryki i dramatycznie pytał: "Jak żyć, panie premierze?!". Był to dla Tuska poważny wizerunkowy problem. Ale, jak widać, lekcja odrobiona nie została. Podobnie jak cała Koalicja Obywatelska nie odrobiła lekcji z reformy sądownictwa, która większe zainteresowanie wzbudziła tylko raz, tuż przed wetem Andrzeja Dudy w lipcu 2017 roku, a potem dla większości Polaków okazała się tematem martwym.
Zresztą tak naprawdę sprawa z Bartoszyc nie jest wcale mniej ważna niż sprawa KNF. Pokazuje, jakie jest nastawienie państwa i jego instytucji do obywateli. A trzeba pamiętać, że KAS idzie śladem wytyczny Ministerstwa Finansów. Jeśli opozycja "totalna" nie jest w stanie podjąć tematu, to ten wciąż leży na ulicy i czeka, aż inna, ambitniejsza siła polityczna go wykorzysta. Amunicji jest naprawdę dość.