Janusz Zemke: Polska nie nadaje się na rozjemcę
- W rozmowach biorą udział ci, których akceptują wszystkie strony, w związku z tym Polska nie nadaje się na rozjemcę – nieobecność Polski podczas rozmów w Berlinie ocenia europoseł Janusz Zemke. Z kolei zdaniem Pawła Kowala, to nie jest kwestia nieobecności Polski, ale również innych przedstawicieli Unii i Stanów Zjednoczonych. - Format rozmów w Berlinie to bezsensowny nacisk na Ukrainę i ciągnięcie Europy w maliny – twierdzi i przestrzega przed próbą wspierania rosyjskiej propagandy.
18.08.2014 | aktual.: 19.08.2014 07:04
Niedzielne rozmowy w Berlinie na temat kryzysu ukraińskiego prowadzili szefowie dyplomacji Niemiec, Francji, Rosji i Ukrainy. Jak politycy komentują nieobecność Polski przy stole negocjacyjnym?
Takim obrotem sprawy nie jest zdziwiony Stefan Niesiołowski (PO). - Polska nie jest mocarstwem i nie decyduje o sprawach Europy, więc nie rozumiem tego zdziwienia. To tak jakbyśmy mieli pretensje, że nie ma nas w Radzie Bezpieczeństwa ONZ albo na spotkaniach G8 - mówi. Dodatkowo stwierdza, że w sytuacji, kiedy Polska jest postrzegana, „choć niesłusznie”, z pozycji państwa antyrosyjskiego, wydaje się wręcz niemożliwe, by przy tym stole negocjacyjnym się mogła znaleźć.
Natomiast Witold Waszczykowski (PiS) ocenia to jako „rzecz fatalną”. Przyczyny braku zaproszenia pod adresem Polski upatruje w tym, że Polska już dawno przestała być adwokatem Ukrainy. - Jeszcze w listopadzie 2013 roku min. Sikorski pisał na Twitterze, że Ukraina jest to skrajnie skorumpowane państwo i nie zasługuje na integrację z Europą, a w grudniu podpisywał koordynację polityki polsko-rosyjskiej do 2020 roku. Ukraińcy widzą, że w Polsce nie mają rzecznika swoich interesów, więc ponad naszymi głowami zwrócili się bezpośrednio do Francji, Niemiec i Rosji – tłumaczy poseł PiS. Waszczykowski dodaje, że pomimo częstych zaproszeń min. Ławrowa do Polski, Rosja nie traktuje nas jako partnera. - To też kolejny przykład klęski Sikorskiego – uważa i twierdzi, że prowadzone rozmowy jak na razie przynoszą tylko konkrety dla Rosji. - To próba legitymizowania działań rebeliantów i widać, że Rosja jest na dobrej drodze do osiągnięcia celu – przestrzega Waszczykowski.
- To lizus PiS-u i ignorant polityczny - ocenia Waszczykowskiego Niesiołowski. Zarzuca politykowi PiS-u, że każda jego wypowiedź jest wymierzona w polski rząd. - Zarzuca, że jesteśmy za mało antyrosyjscy, a ma pretensje, że nie bierzemy udziału w porozumieniu z Rosją – oburza się poseł PO i pyta: jeśli ktoś uważa, że zachód jest za mało stanowczy, to co ma teraz zrobić? Podkreśla, że następnym krokiem po sankcjach jest wojna, „a właściwie dymitriada”. - To może w roli Zygmunta Wazy Kaczyński, Sakiewicz byłby Dymitrem Samozwańcem, Maryną Dorota Kania ps. Pożyczka, a Żółkiewskim Macierewicz i wtedy podyktują Rosji pokój. Innego wyjścia nie ma - podsumowuje.
Janusz Zemke (SLD), w przeciwieństwie do Waszczykowskiego, uważa, że w Berlinie zabrakło Polski właśnie dlatego, że Polska jest postrzegana jako gorący zwolennik jednej strony konfliktu, czyli Ukrainy. - W rozmowach biorą udział ci, których akceptują wszystkie strony, w związku z tym Polska nie nadaje się na rozjemcę – ocenia europoseł. Jego zdaniem ta sytuacja pokazuje, że w Europie liczą się przede wszystkim Niemcy i Francja, a reszcie tylko się wydaje, że ma dużo do powiedzenia. - Trzeba znać swoje miejsce w szyku a nasze zapędy mocarstwowe są zdecydowanie na wyrost – uważa Zemke.
Według Pawła Kowala (Polska Razem) nie jest problemem tylko nieobecność Polski. Format rozmów w Berlinie, ocenia za bezsensowny nacisk na Ukrainę i ciągnięcie Europy w maliny. Tłumaczy, że jeśli przy tym stole nie będzie reprezentantów UE i Stanów Zjednoczonych, to za wiele efektów z negocjacji nie będzie. - Nie można prowadzić tych rozmów w imieniu interesów dwóch, czy trzech państw – zauważa i przypomina, że choćby Francja jest niezwykle stronnicza ze względu na szeroką wymianę handlową w zakresie militariów, jaką prowadzi z Rosją. - Więc taka formuła może służyć do wspierania rosyjskiej propagandy - przestrzega.
Zdaniem Andrzeja Rozenka (TR) to jest jednak porażka polskiej polityki zagranicznej. - Zapoczątkował ją Lech Kaczyński, a Donald Tusk ją w pewien sposób kontynuuje. Szuka się przyjaciół w Tbilisi, a nie w Moskwie czy w Paryżu – mówi. Po drugie, wyraźnie ujawnił się nasz brak walki o własne interesy. - Wszystkie państwa od tego zaczynają, a my najpierw dbamy o interesy Ukrainy, potem zajmujemy się Rosją, Unią, a na końcu myślimy o własnych sprawach. To musi się zmienić – apeluje Rozenek. Zauważa również, że Marzenia o tym by Radosław Sikorski został komisarzem ds. zagranicznych UE to czyste mrzonki. W innym razie nie zostałby tak zlekceważony przez Francję i Niemcy - mówi. Na koniec dość optymistycznie zauważa dobre strony nieobecności Polski w Berlinie. - Może w końcu te sprawy zaczną się toczyć poza nami, bo pozycja ogniskowej konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, w jakiej się znaleźliśmy, nie jest najszczęśliwsza – ocenia.
Z nieobecności Polski przy stole negocjacyjnym w Berlinie cieszy się również Stanisław Żelichowski (PSL). - Te rozmowy nic nie wniosą, więc po co Polska miałaby za to odpowiadać? - pyta. Podobnie jak Paweł Kowal, uważa, że takie rozmowy mają sens jedynie w szerszym składzie, z UE i USA. - A z tego cyrku pod publikę, gdzie Francuz, Niemiec, Rosjanin i Ukrainiec wypiją sobie razem wódkę, nic nie będzie. To jest najlepszy środek antykoncepcyjny. Będą gadali, gadali i nic z tego nie wyjdzie – kpi poseł i uważa, że generalnie robimy z igły widły.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska