Walcząc z pedofilią w kościelnych szeregach, trzej ostatni papieże stosowali różne taktyki. Jan Paweł II używał kropidła, które nic nie pomogło, Benedykt XVI miotły, którą złamał, a Franciszek zębów, które sobie łamie.
Od redakcji: To był jeden z najważniejszych naszych tekstów 2018 roku. Przypominamy go jako #HIT2018 Wirtualnej Polski.
Wielki Piątek 2005 roku. Cały katolicki świat ogląda w TV drogę krzyżową wokół rzymskiego Koloseum. Ogląda ją również Jan Paweł II. W imieniu chorego papieża uroczystość prowadzi kardynał Joseph Ratzinger. I woła:
"Ileż brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni całkiem należeć do Chrystusa. Ileż pychy i samouwielbienia!" Joseph Ratzinger
O co chodzi potężnemu prefektowi Kongregacji Nauki i Wiary, strażnikowi konserwatywnej kościelnej doktryny? To okaże się niedługo później, gdy już jako Benedykt XVI przejmie po papieżu-Polaku zarządzanie Kościołem. Wraz z Tronem Piotrowym papież-Niemiec przejmuje również narosły na Kościele cuchnący wrzód: wieloletni proceder tuszowania przez hierarchów przemocy seksualnej duchownych na nieletnich.
Zrządzeniem boskiej Opatrzności Jan Paweł II nie może już powiedzieć Ratzingerowi, czy bił się w pierś, słuchając wielkopiątkowych ekspiacji swojego przyszłego następcy. Kilka tygodni wcześniej, po zabiegu tracheotomii, traci mowę. Oddajmy więc głos ojcu Thomasowi Doyle, ważnej figurze Kościoła, weryfikatorowi watykańskich nominacji biskupich w USA:
"Jan Paweł II bardziej niż ktokolwiek inny mógł zakończyć koszmar dzieci wykorzystywanych przez księży i uratować wiele niewinnych, bezbronnych ofiar. Ale nie zrobił tego".
"Dowody, proszę!" - zakrzykną obrońcy papieża. Proszę bardzo, oto one.
Zaczęło się w Lafayette
Doyle, dominikanin, od 1981 roku pracuje w nuncjaturze w Waszyngtonie. Z początkiem roku 1983 na jego biurko trafia pismo od zastępcy biskupa z małej diecezji Lafayette w Louisianie. Prałat Alexandre Larroque pisze, że biskup-ordynariusz Lafayette, Harry Flynn, został zmuszony do zawarcia poufnych porozumień z kilkoma rodzinami, których dzieci molestował jego podwładny.
Wielebny Gilbert Gauthe preferował chłopców. Tylko raz zadowolił się dziewczynką. A jego biskup, zamiast wyrzucić go z Kościoła i donieść władzom, zadowalał się przenosinami pedofila z parafii do parafii. Aż miarka się przebrała. Ekscelencja milczenie rodziców sześciu ofiar musiał wykupić za kilkaset tysięcy dolarów. Od dziecka.
Tanio jak za pakt z diabłem, bo w zamian za dolary każda z par rodziców podpisała dokument zwalniający z odpowiedzialności ordynariusza i łańcuch jego zwierzchników, od arcybiskupa Nowego Orleanu, poprzez papieskiego nuncjusza w USA aż do samego papieża. W kolejnym raporcie prałat Larroque alarmuje, że jedna z rodzin odstąpiła od ugody i złożyła pozew w sądzie. Wkrótce analogiczny monit nadchodzi z diecezji Providence.
Wrzód grozi pęknięciem. Ojciec Doyle spisuje dossier dla Watykanu. Na 35 stronach jest wszystko: szczegóły przestępstw, nazwiska ofiar i sprawców, wyniki testów medycznych - i potwierdzenie tuszowania zbrodni przez biskupa. Raport kończy prośba: niech Stolica Piotrowa przyśle do USA śledczego.
Raport trafia do Watykanu nietypową drogą. Nuncjusz, pomijając watykański Sekretariat Stanu, dokument ze swoją pieczęcią wręcza kardynałowi Johnowi Krolowi z Filadelfii. Dobry wybór, bo pochodzący z polskiej rodziny spod Limanowej kardynał należy do najbliższego kręgu przyjaciół polskiego papieża, ba, podczas jego elekcji obok kardynała Koeniga z Wiednia stanowił centrum dowodzenia akcją wyniesienia Polaka na tron św. Piotra.
Kilka dni po wylocie kardynała Krola do Rzymu nadchodzi teleks z Watykanu, zaświadczający, że Jan Paweł II raport otrzymał, a do diecezji Lafayette i Providence poleci specjalny wysłannik - biskup James Quinn z diecezji Cleveland. Czas nagli, bo amerykański episkopat dowiaduje się o kolejnych przypadkach molestowania nieletnich.
Czerwiec 1983 roku. Do Waszyngtonu przylatuje kardynał Silvio Oddi, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, człowiek z absolutnych szczytów rzymskiej kurii, a zarazem hierarcha o wyjątkowo aksamitnym wśród jej członków usposobieniu. Od razu żąda informacji o aferach pedofilskich. Ojciec Doyle czyta mu go dwie godziny. Gdy kończy, kardynał Oddi z ponurą miną zapowiada, że "będzie rozmawiał z Ojcem Świętym (…) i wydamy dekret".
Ale dekretu nie ma, a kariera ojca Doyle’a hamuje. Na zawsze. Dlaczego Jan Paweł II nie reaguje na gwałty amerykańskich księży na dzieciach i krycie ich przez biskupów? Nie można tego usprawiedliwić, ale można spróbować wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Wyjaśnić, jak myślał polski papież.
Jak myślał Jan Paweł II
Jan Paweł II wyrasta na czołową postać polskiego i powszechnego Kościoła w okresie nieustannej konfrontacji polskich katolików z reżimem PRL – i brutalnych prześladowań księży. Siłę swojej instytucji widzi oczywiście w jej jedności wobec opluwania przez komunistów. Potem, w 1989 r., zwycięstwo "Solidarności", w którym znaczną rolę odgrywa Kościół, utwierdza go w przekonaniu, że po upadku Żelaznej Kurtyny tę zasadę jedności należy przenieść na Kościół powszechny. Za wszelką cenę. Zachowanie Karola Wojtyły - tak jak i całego duchowieństwa drugiej połowy XX wieku - wobec dowodów na przestępstwa kleru i całościowe spojrzenie na problem pedofilii duchownych formują trzy struktury myślowe.
Mózgiem, płucami i sercem pierwszej jest watykańska instrukcja postępowania Crimen Sollicitationis z 1962 roku. Pod karą ekskomuniki nakłada na ofiarę księdza obowiązek złożenia na niego donosu i oskarżania go podczas wszczętego przez miejscowego biskupa procesu kanonicznego. Podkreślmy – kanonicznego, nie świeckiego. A więc tajnego. Świecki proces księdza? Nie, to hierarchom połowy XX wieku nie mieści się w głowach. Pod tą samą karą ekskomuniki Crimen Sollicitationis zobowiązuje molestowanego świeckiego do zachowania milczenia po zakończeniu procesu – czyli praktycznie do końca życia. Oto pożywka pod klerykalną kulturę milczenia i źródło praktyki, jaka zatriumfowała w Kościele na kolejne kilkadziesiąt lat. Praktyki, której celem było przede wszystkim uniknięcie skandalu i zgorszenia wiernych i ratowanie reputacji (a przy okazji majątku Kościoła przez odrzucenie roszczeń o odszkodowania). Na – nomen omen – ołtarzu tej praktyki Watykan poświęcił godność i poczucie sprawiedliwości ofiar drapieżników w sutannach.
Tu płynnie wchodzi do gry druga struktura konstytuująca formację klerykalną Karola Wojtyły. Przynależność do wszechogarniającej całe życie duchownych organizacji - Kościoła. To jedyne życie, jakie zna. I wyjść poza nie po prostu nie potrafi. Jak każdy duchowny, bez własnej rodziny i dzieci, najwyraźniej nie potrafi – co go nie tłumaczy - dogłębnie i w pełni odczuć potwornego bólu rodziców dowiadujących się, że ich dziecko zostało zgwałcone przez kogoś, komu ufali bardziej niż komukolwiek innemu, bo przez katolickiego księdza.
A trzecia struktura formująca klerykalną tożsamość polskiego papieża to lansowana przez Kościół od wieków wyższość prawa kościelnego nad świeckim.
Rok 1989, Watykan ratyfikuje Konwencję Praw Dziecka. I obkłada ją zastrzeżeniem, że „implementacja Konwencji jest możliwa tylko przy uwzględnieniu specyficznego charakteru państwa watykańskiego i źródeł jego obiektywnego prawa“. Czyli „my, Kościół, i nasze prawo kanoniczne, wiemy lepiej”. A jak wiemy, prawo kanoniczne w przypadku molestowania seksualnego, zgodnie z Crimen Sollicitationis zakłada przeprowadzenie tajnego procesu kościelnego sprawcy pedofilskiego czynu bez donoszenia na niego władzom cywilnym. Czyli bez współpracy Kościoła ze świeckim wymiarem sprawiedliwości. I kółko się zamyka.
Jak myśli Kościół?
Osobie świeckiej trudno to zrozumieć. Żyjącym w swoim zamkniętym świecie duchownym – jak widać - nie sprawia to problemu. Maj 2010, pierwszy raport Watykanu dla Komisji Praw Dziecka ONZ (pierwotnie miał zostać doręczony w 2004 r., za pontyfikatu Jana Pawła II). Kluczowe sformułowanie oddaje wykładnię, jaką kierował się polski papież: otóż Kościół podlega "własnemu systemowi prawnemu, który nabył przy swoim założeniu przez Jezusa Chrystusa i to niezależnie od jakiegokolwiek porządku państwowego".
Przedstawione w ten sposób przez watykańskich dyplomatów "organiczne prawo Kościoła" powołuje się na Jezusa Chrystusa jako źródło prawa. Dla katolika to źródło ważniejsze od źródeł świeckich. I to ten właśnie fragment raportu zawiera jądro intencji Jana Pawła II, uporczywie proklamującego "organiczne prawo" Kościoła do osądzania duchownych według archaicznego wewnętrznego postępowania dyscyplinarnego, a nie prawa świeckiego. Przykład? W 2001 r. Watykan pogratulował ordynariuszowi diecezji Bayeux-Lisieux z zachodniej Francji, Pierre Picanowi, kiedy ten odmówił prokuraturze potwierdzenia informacji o podwładnym księdzu, pomimo, iż ten przyznał się do czynów pedofilskich. "Gratuluję ekscelencji, że nie zadenuncjowałeś księdza przed wymiarem sprawiedliwości", pisał w 2001 r. kardynał Castrillon Hoyos z polecenia Jana Pawła II. Tekst listu 15 kwietnia 2010 r. opublikowały francuskie gazety, a hiszpańska La Verdat zacytowała nawet kardynała: "Ojciec Święty pozwolił mi list wysłać do wszystkich biskupów świata, a my zamieściliśmy go w internecie". Kilka lat później ksiądz poszedł siedzieć na 18 lat za gwałty na 10 chłopcach, a biskup dostał 3 miesiące w zawieszeniu, bo nie zawiadomił o przestępstwie. Za to "gratulacje" na długo wyznaczyły wzór postępowania biskupów wobec władz świeckich. Księży sądzić miał Kościół.
A jakież to kościelny system prawny przewiduje rodzaje sankcji dla księży naruszających cielesność dziecka? Otóż duszpasterskie (ostrzeżenie, publiczne ogłoszenie czynu, przywołanie do porządku), sakramentalne (spowiedź), dyscyplinarne (np. ograniczenia w udzielaniu sakramentów) i wreszcie karne. Ale wśród tych karnych nie ma kary więzienia czy grzywny. Przełóżmy to na ludzki język. Przestępstwo molestowania jest duchownym w praktyce darowane, jeśli odmówią właściwe modlitwy lub poddadzą się nałożonym ograniczeniom w działalności jako kapłani, oraz jeśli zachowają swoje czyny w tajemnicy i będą posłuszni swojemu biskupowi. Zakładamy oczywiście, że wzbudzili w swoim sumieniu głęboki żal za własne grzechy.
Czy katolicki kler nie rozumie, że dla pokrzywdzonego marna to satysfakcja, jeśli się dowie, że przestępca-pedofil w sutannie przebywa na wolności, ale żarliwie modli się za niego? Ależ rozumie doskonale. Księża są ludźmi. Niektórzy są do tego znakomitymi dyplomatami Watykanu – królestwa jak najbardziej ziemskiego, a nie Niebieskiego. A zgodnie z maksymą Churchilla dobry dyplomata to taki człowiek, który dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie.
O czym papież nie wiedział, a o czym nie chciał wiedzieć
Biskupi twardo więc milczeli, gdy w latach 80. 90. ofiary molestowania, głównie z USA, Australii, Kanady i Irlandii, zasypywały Jana Pawła II listami z prośbami o wysłuchanie. Mając w pamięci to, że papież był doskonale świadom tego, że zbrodnia pedofilii jest obecna w Kościele katolickim, należy też zaznaczyć, że były przypadki, o których wiedzieć nie miał prawa. Całkiem sporo przypadków.
Możemy ze sporą pewnością stwierdzić, że listy ofiar księży pedofilów, słane na adres rzymskiej kurii, nigdy do Jana Pawła II nie dotarły. Wychwytywały je czujne oczy i ręce kurialnych urzędników średniego szczebla. Zaś listy przekazywane np. podczas kolejnych edycji Światowych Dni Młodzieży przechwytywał równie skuteczny, za to umiejscowiony znacznie wyżej filtr - najbliższa papieska świta. "Retour, rinvio, refuse" ("odmowa") – głosił napis w kilku językach na imponującej wielkości korespondencji od prokuratura Ricka Romleya z Phoenix w Arizonie do sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej. Kardynał Angelo Sodano odesłał ją bez czytania.
Do księdza kardynała jeszcze wrócimy, bo to nie będzie opowieść o dobrym carze i jego złych urzędnikach. Wręcz przeciwnie.
Obrońcy Jana Pawła II zapewne zapytają: czyż można winić kogoś, kto nie dysponował szczegółową wiedzą o przypadkach molestowań dzieci przez duchownych? Tyle że – przypomnijmy - Jan Paweł II znał raport ojca Doyle’a, doręczony przez kardynała Krola i posiadał informacje z pierwszej ręki od kardynała Oddiego. Wobec niezbitych dowodów na istnienie przestępczej subkultury kapłanów w USA Jan Paweł II nie nakazał ani wspierania ofiar, ani pozbywania się kapłanów-dewiantów z Kościoła. (Jeden z oskarżonych księży z diecezji Cleveland zastrzelił się. Życie odebrał sobie też duchowny ze stanu Connecticut, oskarżany przez czterech byłych ministrantów – przyp. aut). W 1989 roku episkopat USA wysłał do Rzymu ekspertów prawa kanonicznego w celu wypracowania mechanizmu prewencji, chroniącego nieletnich przed seksualnymi nadużyciami duchownych. Według moich informacji Jan Paweł II ich zignorował.
Jednocześnie swoją polityką personalną wspierał papież kariery konserwatywnych duchownych, awansując ich na biskupów i kardynałów. A ci konserwatyści kurczowo trzymali się instrukcji Crimen Sollicitationis i pedofilię księży zamiatali pod dywan, o czym zaświadcza nikła praktyka informowania o jej przypadkach watykańskich central: Sekretariat Stanu czy Kongregację Nauki Wiary z jednej strony i przenoszenie duchownych na inną parafię z drugiej strony, jak ks. Joannesa Rivoire’a, który z Kanady trafił do Francji. Wyrozumiałość biskupów wobec podwładnych staje się tym bardziej zrozumiała, gdy zauważymy, że niektórzy z forowanych przez Jana Pawła II biskupów sami molestowali nieletnich lub kleryków i wydali ogromne pieniądze - w samych USA 2 mld dolarów - na obronę pedofilów w sutannach w sądach. Wymieńmy nazwiska: Roger Mahony (Los Angeles), George Peel (Sydney-Melbourne) KeithO’Brien (Szkocja), Philippe Barbarin (Lyon), nasi rodacy – abp. Józef Wesołowski i abp. Juliusz Paetz, których sprawy wyszły na jaw w ostatnich dekadach. I wreszcie Bernard Law z Bostonu, który na szczęście nie zatrzymał dziennikarzy Boston Globe.
Jak polski papież nie zatrzymał tsunami
Kilkanaście lat po raporcie ojca Doyle’a polski papież wreszcie musiał interweniować. Rozmiar pedofilskiego skandalu w diecezji bostońskiej (500 oskarżeń o molestowanie, miliony dolarów odszkodowań) jak tsunami podmył fundamenty amerykańskiego Kościoła. Zamiast zdusić problem w zarodku, Jan Paweł II mógł już tylko sprzątać bałagan. I zrobił to w najgorszy możliwy sposób - wyłącznie kropidłem, zamiast miotłą.
Co z tego, że Karol Wojtyła werbalnie potępił grzech pedofilii? Co z tego, że w czerwcu 2002 r. z jego inicjatywy Konferencja Biskupów USA przyjęła nowe wytyczne w postępowaniu z duchownymi-pedofilami? Co z tego, że wprowadzono szkolenia zapobiegawcze w katolickich szkołach i usunięto z nich księży z prokuratorskimi oskarżeniami, skoro nowe wytyczne nadal nie przewidywały odpowiedzialności biskupów zakrycie podwładnych? W 2009 r. rządowy raport sędzi Murphy o molestowaniu dzieci w diecezji Dublin w Irlandii w okresie rządów Jana Pawła II konkludował: "Biskupi utajniali sprawę, unikali skandalu, utrudniali zastosowanie prawa świeckiego, by zachować wizerunek Kościoła". Prezydent kraju ujawniony w raporcie brud określił "zdradą miłości bliźniego". Co z tego wreszcie, że bostoński kardynał Law (który przenosił księży-pedofilów z parafii na parafię, nie raportował na nich do Watykanu i chronił przed świeckim wymiarem sprawiedliwości) ponoć na klęczkach błagał o przebaczenie, skoro papież go nie wyrzucił z Kościoła, tylko przeniósł na bezpieczną posadkę archiprezbitera papieskiej bazyliki Santa Maria Maggiore - trzeciej w hierarchii ważności katolickiej świątyni na świecie? Zapewnił mu w ten sposób 12 tysięcy dolarów miesięcznie i immunitet chroniący od amerykańskich prokuratorów. To tak, jakby polski papież wymierzył policzek w twarz ofiar podwładnych arcybiskupa. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Krótkie fryzury, dwurzędowe płaszcze i głęboka wiara – młody katolicki narybek zjednoczony pod sztandarem organizacji Legion Chrystusa imponuje Janowi Pawłowi II. Po antyklerykalnej przemocy lat 30. XX wieku w Meksyku i po prześladowaniach polskiego katolicyzmu w PRLu w Legionistach dostrzegł papież – słusznie – znak triumfalnego odradzania się latynoamerykańskiego i powszechnego Kościoła w latach 80. XX w. A w założycielu Legionu – ojcu Marcialu Macielu Degollado – jego odnowiciela. Szkoda, że nie dostrzegł – czy nie chciał dostrzec - wyjątkowo przebiegłego, farbowanego lisa, każącego seminarzystom masturbować siebie (wyrzuty ich sumienia zagłuszając bajką o papieskiej dyspensie na terapię dokuczliwych bólów penisa i podbrzusza), prowadzącego potrójne życie pedofila gwałcącego dzieci. W tym własne, bo ów meksykański duchowny był też bigamistą i notorycznym łamaczem celibatu.
Donosy na Maciela szły do Watykanu od połowy lat 70. Jeden z molestowanych seminarzystów, ksiądz Juan Vaca, w 1989 r. wysłał Janowi Pawłowi II osobisty list, zawierający szczegóły seksualnych aberracji Maciela. List podzielił los innych, które utknęły w watykańskich szufladach, ale Vacy udało się co innego – przebił się do kardynała Ratzingera. Jak to możliwe, że sam Ratzinger – wówczas trzecia osoba w Watykanie - nie przedarł się do polskiego papieża?
Filtr
Przedłożenie papieżowi casusu Degollado blokowali wspomniany kardynał Angelo Sodano i prywatny sekretarz papieża, dziś kardynał Stanisław Dziwisz. Tak wynika ze słów osobistego sekretarza Ratzingera, abp Georga Gänsweina, które potwierdził mi moguncki kardynał Karl R. Lehmann.
W efekcie Jan Paweł II zaufał Macielowi Degollado do tego stopnia, że zabierał go na swoje pielgrzymki do Ameryki Łacińskiej, wysyłał jako osobistego delegata na konferencje międzynarodowe, a w 60. rocznicę kapłaństwa wyróżnił publicznie na Placu św. Piotra jako moralny wzór dla młodzieży do naśladowania. Dla samego papieża bez znaczenia było, że drzwi apartamentów kurialnych dygnitarzy zamykały się szczelnie na donosy na jego protegowanego, ale otwierały się przed nim samym, bo szczodra ręka seksualnego maniaka w sutannie obdarowywała kurialistów hojnymi datkami na potrzeby Kościoła.
Koperty dla kardynała Sodano zawierały do 10 tysięcy dolarów, dla pozostałych kardynałów do 5 tysięcy, oficjalnie za odprawienie mszy dla Legionistów. Sfinansował też Degollado przyjęcie dla Sodano po ceremonii wręczenia mu kapelusza kardynalskiego i po nominacji na sekretarza stanu. Na brak gotówki uwodzicielski duchowny dzięki flirtom z żonami bogatych i wpływowych mężów nie narzekał. Wśród darczyńców znajdowali się meksykański miliarder Carlos Slim i William Casey, dyrektor CIA za prezydentury Reagana.
Zatrzaśnięte na głucho dla niego były jedynie drzwi gabinetu Ratzingera. Orbitujący w Watykanie poza układami włosko-południowoamerykańskimi niemiecki kardynał bez ogródek wyznał meksykańskiemu biskupowi Carlosowi Talaverze: Przedkładanie papieżowi dowodów seksualnych nadużyć protegowanego jest niemożliwe. Bo "ceni sobie bardzo osobę Maciela, który wiele dobrego uczynił dla Kościoła".
Całą trójkę (Sodano i Dziwisza, wspieranych przez kardynała Martineza Somalo), oskarżyli w 2010 r. o płatną protekcję kardynałowie Christoph Schönborn i Sean O'Malley z Bostonu, a szczegóły przekazywania prezentów opisał dziennikarz śledczy Jason Berry, zajmujący się pedofilią w Kościele od czasów skandalu w Luizjanie. To on jako pierwszy nagłośnił "causa Degollado". Pisali o związkach Maciela z Sodano również profesor politologii Michael P. Riccards, (Faith and Leadership: The Papacy and the Roman Catholic Church, s. 593) czy wybitny włoski watykanista Andrea Tornielli, a nawet uznany za apologetę Jana Pawła II George Weigel.
Czyszczenie Kościoła
W 2002 roku reporter ABC Brian Ross dopada Ratzingera przed czekającą limuzyną i pyta o Maciela. Zaskoczony Ratzinger klepie Rossa po ręce i mówi: "Przyjdź do mnie, gdy nadejdzie właściwy moment". Właściwy moment nadchodzi wraz z agonią polskiego papieża. 6 miesięcy przed śmiercią Jana Pawła II pozycja kard. Angelo Sodano zaczyna się chwiać. Ratzinger wszczyna proces kanoniczny wobec Maciela, a gdy zostaje papieżem, zsyła seksualnego maniaka do klasztornej celi i "życia w pokucie". Ale nie jest wszechmocny. To, co udało się z Macielem, nie udało się wcześniej z innym przyjacielem Jana Pawła II, kardynałem Hermannem Groërem z Wiednia, dyżurnie piętnującym homoseksualizm i seks pozamałżeński. Po godzinach duchowny ów miał w zwyczaju wykorzystywać seksualnie chłopców, głównie seminaryjnych kleryków. Jego ofiar mogą być dziesiątki, jeśli nie setki.
Pomimo oporów lokalnego Kościoła w Wiedniu wobec nominacji Groëra, konserwatywnego antyintelektualisty, oraz ostrzeżeń od jego ofiar Michaela Tfirsa i benedyktyna Udo Fischera, Jan Paweł II w 1986 r. przepycha kolanem benedyktyńskiego mnicha na arcybiskupa liberalnej wiedeńskiej diecezji. 9 lat później coraz bardziej natarczywe pogłoski o pedofilii Austriaka się potwierdzają, Ratzinger chce wszcząć proces kanoniczny, ale jeszcze tym razem Sodano i jego frakcja okazują się silniejsi. O ochronnej ręce Sodano nad Groërem opinię publiczną informuje późniejszy jego następca w Wiedniu, kardynał Christoph Schönborn - za co ląduje na dywaniku u papieża. Dopiero pod ciężarem ujawnionych przez magazyn Profit oskarżeń o molestowanie kleryków Groër ustępuje ze stanowiska. Rezultaty wszczętego wreszcie śledztwa kanonicznego, trafiają wprawdzie do papieża, nigdy jednak nie zostają ujawnione, co także potwierdził Schönborn.
Watykan nigdy Groëra nie ukarał. On sam milczał i powoływał się na watykańską instrukcję pozwalającą kardynałom zachować milczenie (Silentium secretum). Do śmierci w 2003 r. żył na spokojnej emeryturze w klasztorze. A żeby stanowisko stracił inny protegowany schorowanego już wówczas Jana Pawła II, abp Poznania Juliusz Paetz, potrzebna jest interwencja przyjaciółki Karola Wojtyły z lat młodości, Wandy Półtawskiej, która przebija się przez filtr Sodano-Dziwisz i informuje w cztery oczy papieża o molestowaniu kleryków przez arcybiskupa.
Masowe wyrzucanie księży pedofilów ze stanu kapłańskiego rozpoczął dopiero Benedykt XVI. To on też nakazał episkopatom wcielić w życie programy chroniące dzieci. Zorganizował też w Watykanie pierwszy kongres ze świeckimi psychiatrami o molestowaniu dzieci przez duchownych, ale nie dał rady rzymskiej Kurii. Jego następca ogłosił politykę "zero tolerancji" dla pedofilów w sutannach i przyrównał ich do demonów odprawiających czarne msze.
Jak jednak udowodnił brytyjski historyk z University College London, John Dickie, który od początku pontyfikatu Argentyńczyka z lupą przy oku śledzi jego poczynania w tej materii, praktyk przenoszenia molestujących księży nie zaniechano, a powołany przez Franciszka do osądzania biskupów trybunał na skutek intryg jego przeciwników istnieje tylko na papierze. Dwie ofiary molestowania, Marie Collins i Peter Sanders, wystąpiły z kościelno-świeckiej komisji ds. pedofilii, gdy stwierdzili, że kurialni dygnitarze torpedują jej prace. A cały chilijski episkopat musiał ustąpić dopiero wtedy, gdy do papieża dotarł list od jednej z ofiar biskupa, którego pierwotnie Franciszek wziął w obronę. To nie przypadek, że najwybitniejszy włoski watykanista Mario Politti ostatnią publikację o papieżu Franciszku zatytułował "Samotny wśród wilków".
Jan Paweł II, niekwestionowany mąż stanu, znakomity polityk i dyplomata, który przyczynił się do upadku komunizmu w Polsce i na świecie i zdemaskował reżim Pinocheta w Chile, umiera sześć dni po pamiętnej drodze krzyżowej, na której Joseph Ratzinger daje sygnał do uderzenia w Maciela Degollado. Wierni na placu Św. Piotra na pogrzebie Karola Wojtyły wołają "santo subito". Parę lat później dostają, co chcieli – świętego Jana Pawła II. Czy krzyczeliby tak, wiedząc wówczas to, co wiemy dzisiaj wszyscy – o wielkim grzechu zaniechania polskiego papieża, po którym sprzątać musi drugi już następca?
Prof. Arkadiusz Stempin._ Politolog, historyk, prof. WSE w Krakowie im. Księdza Józefa Tischnera i Uniwersytetu we Freiburgu._