"Strzały padały bez ustanku"
"W końcu zauważyłem zmianę w ruchach strażników. Wszyscy zatrzymali się i spoglądali w jednym kierunku - ku pomostowi łączącemu obóz z torami. Sam też się w tamtą stronę odwróciłem. Dwaj niemieccy policjanci zbliżyli się do bramy z wysokim, zwalistym esesmanem. Ten wydał ostrym tonem jakiś rozkaz, a dwaj pozostali jęli z pewnym trudem ją otwierać. Była bardzo ciężka. Pokrzykiwał na nich zniecierpliwiony. Wysilali się gorączkowo i w końcu otwarli ją szarpnięciem. Puścili się pędem, jak gdyby z obawy, że esesman może ich pogonić, i stanęli na skraju pomostu. Cała ta procedura charakteryzowała się prymitywną skutecznością: dwa wagony pociągu towarowego ciągnęły się wzdłuż rampy, uniemożliwiając Żydom, gdyby któryś z nich zachował jeszcze nieco przytomności, próbę wyrwania się z tłoku albo ucieczki. Ponadto ułatwiała załadunek ofiar do pociągu.
Na chwilę tłum ucichł. Ci najbliżej esesmana skulili się pod wpływem wystrzałów i usiłowali w przerażeniu przecisnąć się na tył gromady. Ale oparli się temu pozostali, gdyż seria strzałów oddana z tyłu pognała całą tę skłębioną ludzką masę, krzyczącą z bólu i ze strachu, do szaleńczego pędu naprzód.
Strzały padały bez ustanku z tyłu, a po chwili i z boków, tłum ścisnął się i rzucił do dzikiego biegu w stronę pomostu. W panicznym strachu, wyjąc z rozpaczy i cierpienia, Żydzi pobiegli rampą, która mogła się rozlecieć od dudniących kroków.
Ryk esesmana zlał się z obłędnym wyciem ofiar. - Ordnung, Ordnung! - wrzeszczał jak szalony. - Zachować porządek! - Dwaj policjanci wtórowali mu zachrypniętymi głosami, strzelając wprost do Żydów pędzących do pociągu. A ci, uciekając przed ogniem, szybko zapełnili wagony. I wtedy doszło do najokropniejszego wydarzenia. Przywódca Bundu wcześniej uprzedzał mnie, że nawet gdybym dożył setki, to nie zapomnę niektórych rzeczy, jakie przyjdzie mi zobaczyć. Nie przesadzał" - pisze Karski.
Na zdjęciu: Żydzi wchodzą do wagonu towarowego w Obozie Zagłady w Bełżcu, 1942 rok.