Jan Karski - chciał powstrzymać Holokaust

Tragiczne wspomnienia z niemieckiego obozu zagłady w Bełżcu

Obraz

/ 12"Deptali im po twarzach". Polakowi nikt nie uwierzył

Obraz
© Muzeum Historii Polski

"Całą przestrzeń wypełniała szczelnie gęsta, ruchoma, pulsująca, hałaśliwa ludzka masa. Wygłodzeni, cuchnący, gestykulujący, doprowadzeni do obłędu ludzie byli tam w ciągłym, zdradzającym podniecenie ruchu. Wśród nich, w razie potrzeby torując sobie drogę kolbami karabinów, chodzili strażnicy oraz niemieccy policjanci" - opisywał Jan Karski, który w przebraniu niemieckiego żołnierza wszedł do niemieckiego obozu zagłady w pobliżu miasteczka Bełżec.

Jan Karski, właściwie Jan Romuald Kozielewski, najsłynniejszy kurier Polskiego Państwa Podziemnego. On pierwszy przekazał informacje o eksterminacji Żydów rządom zachodnich sojuszników. Mimo wysiłków Karskiego interwencja aliantów nigdy nie nastąpiła. Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, honorowy obywatel Izraela, odznaczony Orderem Orła Białego i Prezydenckim Medalem Wolności przez Baracka Obamę. Niedawno Senat USA oddał hołd życiu i spuściźnie Karskiego i wyraził wdzięczność za jego wysiłki by zaalarmować świat o zbrodniach nazistowskich w okupowanej Polsce w czasie II Wojny Światowej.

O tym, co zobaczył Jan Karski w obozie zagłady dowiesz się na następnych stronach galerii.

(evak)

Na zdjęciu: portret Jana Karskiego przy biurku, Warszawa 1935 rok.

/ 12Doskonale zorganizowana ekspedycja

Obraz
© <img src="http://i.wp.pl/a/f/gif/28016/logo_nac_small.gif" alt="NAC" onclick='javascript:window.open("http://i.wp.pl/a/f/html/9560/nac_popup.html","NAC","left=100,top=100,width=500,height=400")' style="cursor:pointer;border-style:none;vertical-align:bottom;display:inline" />

Jan Karski dwukrotnie, w tajemnicy przed administracją niemiecką, był w getcie. "Kilka dni po swojej drugiej wyprawie do warszawskiego getta przywódca Bundu umożliwił mi zobaczenie żydowskiego obozu zagłady. Obóz taki znajdował się w pobliżu miasteczka Bełżec, leżącego o ponad dwieście kilometrów na południowy wschód od Warszawy i dobrze znanego w całej Polsce z przerażających opowieści, jakie o nim krążyły. Powszechnie wiedziano, że każdego Żyda, bez wyjątku, który tam trafi, czeka śmierć. I wywożono tam Żydów tylko po to, aby zginęli.

Miałem przebrać się w mundur jednego z Estończyków - zgodził się pozostać w domu, podczas gdy ja przeniknąłbym do obozu, posługując się jego dokumentami. Zapewniono mnie, że chaos, przekupstwo i panika szerzą się w tym obozie do tego stopnia, iż nie ma mowy, aby coś mi groziło w takim przebraniu. Ponadto cała ta ekspedycja została zawczasu doskonale zorganizowana. Ustalono, że wejdę do obozu bramą strzeżoną zwykle tylko przez Niemców i Ukraińców, gdyż Estończycy mogli poznać we mnie obcego. Estoński mundur sam w sobie stanowił rodzaj przepustki, więc moich papierów pewnie i tak nikt nie zechce sprawdzić. Dla dodatkowego uwiarygodnienia kamuflażu towarzyszyć miał mi jeszcze jeden przekupiony estoński strażnik. A ponieważ znałem niemiecki, byłem w stanie nawiązać rozmowę z niemieckimi strażnikami, których zresztą w razie konieczności też można było przekupić" - czytamy w książce "Tajne Państwo".

Na zdjęciu: grupa Cyganów w obozie siedzi na ziemi.

/ 12"Żydom robi się gorąco"

Obraz
© PAP

"Wczesnym rankiem w ustalonym dniu wyjechałem z Warszawy w towarzystwie pewnego Żyda, który działał poza obrębem getta w żydowskim ruchu podziemnym. Pojechaliśmy pociągiem do Lublina. Tam czekał na nas wóz z sianem. Skręciliśmy na wyboistą drogę, ponieważ chłop, który nas wiózł, wolał się nie pokazywać na ruchliwej szosie z Zamościa. Dotarliśmy do Bełżca wkrótce po dwunastej w południe i udaliśmy się wprost do miejsca, gdzie miał na mnie oczekiwać Estończyk ze swoim mundurem - do sklepiku spożywczego, niegdyś należącego do jakiegoś Żyda. Ów Żyd zginął, a sklep został przejęty za zgodą Gestapo przez miejscowego rolnika, który oczywiście należał do Podziemia.

Mundur i buty pasowały na mnie jak ulał, lecz czapka spadała mi na uszy. Wypchałem ją gazetą i ścisnąłem, żeby dopasować. Potem spytałem swojego przewodnika, jak wyglądam. Odpowiedział, że niczym typowy estoński strażnik.

Obóz znajdował się w odległości dwóch i pół kilometra od sklepu. Wyruszyliśmy tam szybkim krokiem, idąc boczną dróżką, żeby nie napotykać ludzi i w miarę możliwości uniknąć kontroli dokumentów. Dotarcie do obozu zajęło ze dwadzieścia minut, lecz już w połowie drogi wiedziałem, że się tam zbliżamy. Jakieś półtora kilometra od obozu dosłyszeliśmy wrzaski, krzyki i odgłosy wystrzałów. Hałas nasilał się stale, gdy dochodziliśmy do tego miejsca. - Co się tam dzieje? - spytałem. - Skąd te wszystkie hałasy? - Żydom robi się gorąco - odpowiedział i wyszczerzył w uśmiechu zęby, jak gdyby udał mu się dowcip. Chyba zmierzyłem go ostrym spojrzeniem, gdyż od razu zmienił ton. - A niby co? - dodał i wzruszył ramionami. - Dzisiaj dowożą nowy transport.

- Czy są stąd jakieś szanse ucieczki? - zadałem pytanie, licząc, że usłyszę na to jakąś pokrzepiającą odpowiedź. - Ha! Może... Ale potrzebna w tym pomoc - odrzekł ostrożnie. - Czyja? - Któregoś ze strażników. Może kogoś, kto wygląda tak jak ja. Ale to się wiąże z szaleńczym ryzykiem. Jak przyłapią jakiegoś strażnika na próbie pomocy Żydowi, to obaj od razu dostaną kulę w łeb!" - opisuje rozmowę z Estończykiem Karski.

Na zdjęciu: prof. Jan Karski będąc w Łodzi, zwiedza największy w Europie Cmentarz Żydowski przy ul Brackiej .

/ 12"Zanoszący się od płaczu, cuchnący obóz śmierci"

Obraz

W chwili, gdy podeszli na odległość kilkuset metrów od obozu musieli przerwać rozmowę z powodu wrzasków i odgłosów wystrzałów. "Znowu poczułem, jak mi się zdawało, wstrętny fetor rozkładających się zwłok i końskiego łajna. Mogło to być złudzenie. W każdym razie Estończyk sprawiał wrażenie, że w ogóle go nie czuje. Nawet zaczął nucić pod nosem jakąś ludową melodię. Minęliśmy niewielki zagajnik z rachitycznymi drzewami i stanęliśmy wprost przed głośnym, zanoszącym się od płaczu, cuchnącym obozem śmierci.

Obóz znajdował się na rozległej równinie, zajmując ponad dwa kilometry kwadratowe. Ze wszystkich stron otaczało go potężne ogrodzenie z drutu kolczastego, wysokie na dwa metry i w dobrym stanie. Za tym ogrodzeniem co kilkanaście metrów stał wartownik z gotowym do strzału karabinem z bagnetem. Wokoło krążyli strażnicy, nieustannie patrolując teren. Sam obóz składał się z niewielu małych szop czy też baraków. Całą przestrzeń wypełniała szczelnie gęsta, ruchoma, pulsująca, hałaśliwa ludzka masa. Wygłodzeni, cuchnący, gestykulujący, doprowadzeni do obłędu ludzie byli tam w ciągłym, zdradzającym podniecenie ruchu. Wśród nich, w razie potrzeby torując sobie drogę kolbami karabinów, chodzili strażnicy oraz niemieccy policjanci. Poruszali się w milczeniu, na ich twarzach malowały się znudzenie i obojętność. Przypominali trochę zapędzających stado na pobliski targ pasterzy albo handlarzy świniami" - czytamy poruszający opis.

Na zdjęciu: widok z lotu ptaka na dawny Obóz Zagłady w Bełżcu z 1944.

/ 12Głód, strach i wyczerpanie doprowadzały do szaleństwa

Obraz

"Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby ocenić sytuację. Po lewej stronie dostrzegłem tory kolejowe, które przebiegały około stu metrów od obozu. Wiódł od nich rodzaj rampy skleconej ze starych desek. Na torach stał zakurzony pociąg towarowy. Składał się z co najmniej trzydziestu wagonów, a wszystkie były brudne.

Estończyk spojrzał w miejsce, na które patrzyłem, z zainteresowaniem osoby ciekawej tego, jakie jej dom wywarł wrażenie na gościu, i z zapałem zaczął mi objaśniać: - To pociąg, do którego ich ładują. Zobaczysz wszystko.

Przeszliśmy obok starego Żyda, mężczyzny mniej więcej sześćdziesięcioletniego, siedzącego na ziemi zupełnie nago. Nie wiedziałem, czy łachy mu się przetarły, czy też pozbył się ich w napadzie jakiegoś szału. Milcząc, bez ruchu siedział na ziemi i nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Żaden mięsień w jego ciele nawet nie drgnął. Można było uznać go za martwego albo skamieniałego ze strachu, gdyby nie jego nienaturalnie ożywione oczy, którymi szybko i nieustannie mrugał. Niedaleko od niego małe dziecko, owinięte w łachmany, leżało na ziemi. Samotny skulony starzec wpatrywał się przed siebie wielkimi, przerażonymi oczami królika. Nim również nikt się nie przejął.

Masa Żydów wibrowała, drgała i przelewała się tam i z powrotem jak w zbiorowym, obłędnym, rytmicznym transie. Wymachiwali rękami, krzyczeli, wykłócali się i przeklinali, opluwali się wzajemnie. Głód, łaknienie, strach i wyczerpanie doprowadziły ich wszystkich do szaleństwa. Dowiedziałem się, że zazwyczaj pozostawiano ich w tym obozie na trzy albo cztery dni, bez kropli wody i bez pożywienia" - pisze dalej Karski.

/ 12"Niemcy odbierali Żydom wszystko"

Obraz
© PAP

Wszyscy przebywający w obozie pochodzili z warszawskiego getta. "Pozwolono im zabrać ze sobą po pięć kilo bagażu. Większość brała jedzenie, ubrania, pościel oraz pieniądze i kosztowności - o ile je mieli. W pociągu jadący z nimi Niemcy odbierali Żydom wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość, nawet ubrania, które im się akurat spodobały. Żydzi pozostawali w łachmanach, czasem z pościelą i odrobiną żywności. Ci, którzy opuszczając pociąg, nie mieli ze sobą prowiantu, głodowali nieprzerwanie, odkąd znaleźli się w obozie.

Nie obowiązywał żaden ład ani jakikolwiek rodzaj organizacji. Nikt nie mógł tym Żydom pomóc, sami też nie mogli się ze sobą niczym podzielić, więc rychło tracili samokontrolę i rozum, poza najbardziej prymitywnym instynktem samozachowawczym. Na tym etapie wyzbywali się człowieczeństwa.

Działo się to jesienią, gdy panowała typowa dla tej pory roku pogoda - deszcz i przenikliwe zimno. Obozowe baraki nie mogły pomieścić więcej niż dwa lub trzy tysiące ludzi, a z każdym kolejnym 'transportem' przybywało ich ponad pięć tysięcy. Wobec tego nieustannie dwa do trzech tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci zalegało pod gołym niebem, cierpiąc na domiar wszystkiego z powodu wyziębienia.

Chaos, nędza, ohyda tego wszystkiego były wprost nie do opisania. Aż dławił smród potu, brudu, rozkładu, gnijącej słomy i ludzkich odchodów. Aby dotrzeć do wybranego miejsca, musieliśmy się przeciskać przez ten tłum. Było to istnym koszmarem.

W taki sposób przeszliśmy przez cały obóz i wreszcie zatrzymaliśmy się w odległości około dwudziestu metrów od bramy, która wychodziła na rampę wiodącą do pociągu. Było tam względnie pusto. Odczułem niezwykłą ulgę, zakończywszy tę pełną potknięć, znojną przeprawę.

- Słuchaj no. Ty tu zostaniesz. Ja odejdę trochę dalej. Wiesz, co masz robić. Pamiętaj, żeby trzymać się z daleka od Estończyków. I nie zapomnij, że jak wpadniesz w tarapaty, to się nie znamy. Przytaknąłem nieznacznym ruchem głowy. On pokręcił głową i odszedł. Pozostawałem tam może z pół godziny, obserwując spektakl ludzkiego nieszczęścia. Co chwila dopadało mnie impulsywne pragnienie, żeby zbiec. Musiałem się wysilać, żeby zachować pozorne zobojętnienie, uciekać się do powtarzania sobie, że nie należę do tej skazanej na zagładę, tętniącej masy, zmuszałem się do rozluźniania mięśni w stężałym ciele i co pewien czas spoglądałem w dal ku linii drzew w pobliżu widnokręgu" - wyznaje autor książki.

Ne zdjęciu: Rektor Uniwersytetu Warszawskiego Andrzej Kajetan Wróblewski przypina uniwersytecką odznakę Janowi Karskiemu dr historii najnowszej, powstańcowi, żołnierzowi Armii Krajowej, Kurierowi Rzeczypospolitej.

/ 12"Strzały padały bez ustanku"

Obraz

"W końcu zauważyłem zmianę w ruchach strażników. Wszyscy zatrzymali się i spoglądali w jednym kierunku - ku pomostowi łączącemu obóz z torami. Sam też się w tamtą stronę odwróciłem. Dwaj niemieccy policjanci zbliżyli się do bramy z wysokim, zwalistym esesmanem. Ten wydał ostrym tonem jakiś rozkaz, a dwaj pozostali jęli z pewnym trudem ją otwierać. Była bardzo ciężka. Pokrzykiwał na nich zniecierpliwiony. Wysilali się gorączkowo i w końcu otwarli ją szarpnięciem. Puścili się pędem, jak gdyby z obawy, że esesman może ich pogonić, i stanęli na skraju pomostu. Cała ta procedura charakteryzowała się prymitywną skutecznością: dwa wagony pociągu towarowego ciągnęły się wzdłuż rampy, uniemożliwiając Żydom, gdyby któryś z nich zachował jeszcze nieco przytomności, próbę wyrwania się z tłoku albo ucieczki. Ponadto ułatwiała załadunek ofiar do pociągu.

Na chwilę tłum ucichł. Ci najbliżej esesmana skulili się pod wpływem wystrzałów i usiłowali w przerażeniu przecisnąć się na tył gromady. Ale oparli się temu pozostali, gdyż seria strzałów oddana z tyłu pognała całą tę skłębioną ludzką masę, krzyczącą z bólu i ze strachu, do szaleńczego pędu naprzód.

Strzały padały bez ustanku z tyłu, a po chwili i z boków, tłum ścisnął się i rzucił do dzikiego biegu w stronę pomostu. W panicznym strachu, wyjąc z rozpaczy i cierpienia, Żydzi pobiegli rampą, która mogła się rozlecieć od dudniących kroków.

Ryk esesmana zlał się z obłędnym wyciem ofiar. - Ordnung, Ordnung! - wrzeszczał jak szalony. - Zachować porządek! - Dwaj policjanci wtórowali mu zachrypniętymi głosami, strzelając wprost do Żydów pędzących do pociągu. A ci, uciekając przed ogniem, szybko zapełnili wagony. I wtedy doszło do najokropniejszego wydarzenia. Przywódca Bundu wcześniej uprzedzał mnie, że nawet gdybym dożył setki, to nie zapomnę niektórych rzeczy, jakie przyjdzie mi zobaczyć. Nie przesadzał" - pisze Karski.

Na zdjęciu: Żydzi wchodzą do wagonu towarowego w Obozie Zagłady w Bełżcu, 1942 rok.

/ 12Niemcy upychali do wagonów po 120, 130 Żydów

Obraz

Dalej czytamy: "Wojskowe przepisy przewidywały, że wagon towarowy może pomieścić osiem koni albo czterdziestu żołnierzy. Maksimum sto osób, na stojąco, w ścisku i bez bagaży, było w stanie stłoczyć się w takim wagonie. Niemcy wydali rozkazy przewidujące upychanie do wagonów po stu dwudziestu do stu trzydziestu Żydów.

Z tyłu wciąż oddawano strzały, a poganiany w taki sposób tłum napierał, dusząc tych znajdujących się najbliżej pociągu. Nieszczęśnicy ci, oszalali pod wpływem tego, co już przeszli, bici przez policjantów, spychani przez kotłującą się gromadę, zaczęli wdrapywać się do środka po głowach i ramionach tych, którzy już znajdowali się w wagonach.

Ci wewnątrz nic nie mogli poradzić, gdyż napierała na nich cała chmara ludzi, i reagowali na to tylko wyciem wściekłości na tych, którzy czepiali się ich włosów i ubrań, deptali im po karkach, twarzach i ramionach, łamiąc im kości i wrzeszcząc w obłędnej furii, gdy usiłowali przejść po nich dalej. Po tym jak wagony zostały zapchane powyżej pojemności, liczna grupa mężczyzn, kobiet i dzieci starała się do nich dostać w taki sposób. Potem policjanci zatrzasnęli drzwi, nie oglądając się na pospiesznie wycofywane kończyny, które wystawały na zewnątrz i zablokowali je żelaznymi ryglami.

Ale to jeszcze nie wszystko. Wiem, że wielu mi nie uwierzy, nie będzie mogło mi uwierzyć, sądząc, że przesadzam albo plotę bujdy. Ale ja to widziałem i nie wyolbrzymiam ani nie zmyślam. Nie mam na to dowodów, żadnych zdjęć. Mogę tylko stwierdzić, że widziałem coś takiego i że to prawda".

/ 12"Wkrótce na ziemi leżały same zwłoki"

Obraz

"Podłogi wagonów wysypano zawczasu warstwą grubego białego proszku. Było to niegaszone wapno. Wapno takie jest po prostu sproszkowanym tlenkiem wapnia. Ktokolwiek widział mieszanie cementu, wie, co się dzieje, gdy wodą zalewa się wapno. Mieszanina taka zaczyna wtedy buzować i syczeć, a gaszeniu wapna towarzyszy wydzielanie znacznych ilości ciepła. Wapno posłużyło hitlerowcom dwojako w ich okrutnych poczynaniach.

Wilgotne ludzkie ciało w zetknięciu z wapnem błyskawicznie się odwadnia i dochodzi po poparzeń. Ludzie w wagonach rychło od nich ginęli, ciało dosłownie odpadało im od kości. W taki sposób Żydzi ginęli w mękach, jak zapowiedział Himmler w Warszawie w 1942 roku, powołując się na "wolę Führera". Ponadto, wapno zapobiega rozprzestrzenianiu się zarazków żerujących na rozkładających się zwłokach. Okazało się środkiem skutecznym i niedrogim - idealnym dla hitlerowskich celów.

Trzy godziny zajęło zapełnienie składu, a cała ta procedura powtarzała się przy kolejnych wagonach. Zapadał już zmierzch, kiedy załadowano wszystkie czterdzieści sześć wagonów (policzyłem je).

Wewnątrz obozu pozostało kilkadziesiąt martwych ciał oraz nieliczni konający, na progu śmierci. Niemieccy policjanci przechadzali się swobodnie z dymiącą bronią, pakując kule w każdego z tych, którzy pozostali, jeśli ktoś z nich jękiem lub poruszeniem zdradzał, że jeszcze żyje. Wkrótce na ziemi leżały same zwłoki. Teraz w obozie zaległa cisza, a jedynymi odgłosami były nieludzkie wrzaski dobiegające z odjeżdżającego pociągu.

Lecz i te niebawem ucichły. Na miejscu pozostał tylko fetor ekskrementów i gnijącej słomy oraz osobliwy, mdlący, kwaśny odór - jego źródłem, jak sądziłem, mogło być mnóstwo krwi, którą przesiąkł grunt. Gdy nasłuchiwałem cichnących krzyków, które dobiegały z wagonów, pomyślałem o miejscu, do którego podążał transport. Moi informatorzy szczegółowo opisali mi jego trasę" - czytamy w książce "Tajne Państwo".

Na zdjęciu: strażnicy z Obozu Zagłady w Bełżcu. Samuel Kunz stoi trzeci od prawej, z mandoliną w rękach.

10 / 12" Stosy ciał palono, a szczątki zagrzebywano w dole"

Obraz

"Pociąg przejeżdżał około stu trzydziestu kilometrów i w końcu zatrzymywał się na pustym, jałowym polu. Tam nic się nie działo. Transport stał nieruchomo, cierpliwie wyczekując, aż śmierć wpełznie do każdego kąta w wagonach. Trwać to mogło od dwóch do czterech dni.

Gdy niegaszone wapno, trujące wyziewy i skutki wszelkich obrażeń uciszyły wszystkie rozpaczliwe krzyki, pojawiała się grupa ludzi. Byli to młodzi, silni Żydzi, którym wyznaczano zadanie sprzątania pociągu, póki nie nadeszła kolej na nich samych. Pod silną strażą otwierali zaryglowane wagony i wyrzucali z nich rozkładające się zwłoki. Następnie stosy ciał palono, a pozostałe po tym szczątki zagrzebywano w wielkim dole. Opróżnianie transportu, palenie zwłok i zakopywanie tego, co po nich pozostało, zajmowało cały dzień, a czasem nawet dwa. A zatem cała operacja wywózki i likwidacji Żydów zabierała od trzech do sześciu dni. W tym czasie do obozu trafiały nowe ofiary. Transport powracał, a cały cykl rozpoczynał się na nowo.

Wciąż stałem przy bramie, patrząc za niewidocznym już pociągiem, kiedy poczułem na ramieniu czyjąś ciężką łapę. To wrócił Estończyk. Gorączkowo starał się zwrócić moją uwagę i równocześnie mówił przyciszonym głosem: - Otrząśnij się - strofował mnie chrapliwie. - Nie stercz tak tutaj z rozdziawioną gębą. Chodź, szybko, bo jeszcze nas przyłapią. Ruszaj za mną, i to żwawo" - pisze dalej Karski.

Na zdjęciu: Sonderkommando w Bełżcu.

11 / 12"Wybiegłem na dwór i zwymiotowałem"

Obraz
© PAP

Karski szedł zupełnie otępiały w pewnej odległości za Estończykiem. "Kiedy doszliśmy do bramy, zameldował się u jakiegoś niemieckiego oficera i wskazał na mnie. Usłyszałem, jak oficer ten mówi: "Sehr gut, gehen Sie" (dobrze, idźcie), i przeszliśmy przez bramę. Początkowo podążaliśmy razem, Estończyk i ja, a potem się rozdzieliliśmy. Wróciłem do sklepu, biegnąc tak szybko, jak się dało, kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mnie widzieć. Wpadłem tam tak zdyszany, że aż zaniepokoiło to sklepikarza. Uspokajałem go, zrzucając z siebie mundur, buty, onuce i bieliznę. Popędziłem do kuchni i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Po krótkiej chwili zdumiony i niespokojny właściciel sklepu zawołał do mnie: - Panie, co pan tam robisz? - Spokojnie. Zaraz wyjdę. Kiedy się stamtąd wyłoniłem, sam od razu wpadł do kuchni i zakrzyknął z rozpaczą w głosie: - Coś pan, u licha, tu nawyprawiał? Cała kuchnia zalana! - Umyłem się tylko - odpowiedziałem. - Byłem bardzo brudny. - Chyba tak - skomentował uszczypliwie.

Gdy oprzytomniałem, popędziłem do domu, gdzie natknąłem się na wolne łóżko. Sklepikarz spał. Niebawem zasnąłem i ja. Obudziłem się znowu o poranku. Promienie słoneczne, choć niezbyt ostre, raziły mnie i przyprawiły o dotkliwy ból głowy. Gospodarz stał nade mną i pytał, czy jestem chory. Podobno nieustannie majaczyłem i rzucałem się we śnie. Kiedy tylko wstałem z łóżka, dopadły mnie gwałtowne mdłości. Wybiegłem na dwór i zwymiotowałem. Przez cały ten dzień i kolejną noc co pewien czas dostawałem torsji. Zwracałem wszystko, co zjadłem, a później wymiotowałem czerwonawą cieczą. Mój gospodarz był tym przerażony i dopytywał się, czy choroba, jakiej się nabawiłem, jest zakaźna. W końcu udało mi się go przekonać, że nie jestem chory" - opisuje.

Na zdjęciu: Niemiecki Obóz Zagłady w Bełżcu.

12 / 12Nie znalazł zainteresowania tragedią narodu żydowskiego

Obraz

"Obawiam się, że wspomnienia tego, co widziałem w obozie śmierci, już nigdy mnie nie odstąpią. Niczego nie pragnąłbym bardziej aniżeli oczyszczenia swych myśli z pamięci o tym. Przywoływanie tamtych wydarzeń nieuchronnie przyprawia mnie o mdłości. Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że wolałbym się od nich po prostu uwolnić, wymazać samą myśl, że do czego takiego mogło dojść" - wyznaje Karski.

Jan Karski spotkał się w Ameryce z wieloma wybitnymi osobistościami. Swój "raport" przedstawiał politykom, biskupom, przedstawicielom mediów i przemysłu filmowego z Hollywood oraz artystom. Aby nie "nudzić" słuchaczy wyuczył się go na pamięć i streścił w 18 minutach. Pomo tego, nigdzie nie znalazł zainteresowania tragedią narodu żydowskiego.

(evak)

Na zdjęciu: schemat Polskiego Państwa Podziemnego przygotowany przez polskie władze emigracyjne.

Wybrane dla Ciebie

Sukces czeskiego kontrwywiadu. Białoruska sieć szpiegowska rozbita
Sukces czeskiego kontrwywiadu. Białoruska sieć szpiegowska rozbita
Rzecznik prezydenta o "donoszeniu" u Trumpa. "Dementuję"
Rzecznik prezydenta o "donoszeniu" u Trumpa. "Dementuję"
Upadł rząd we Francji. Nie uzyskał wotum zaufania
Upadł rząd we Francji. Nie uzyskał wotum zaufania
Niebezpieczna pogoda. Burze i silne opady deszczu
Niebezpieczna pogoda. Burze i silne opady deszczu
Skandal w Trybunale Stanu. Ministerstwo Sprawiedliwości reaguje
Skandal w Trybunale Stanu. Ministerstwo Sprawiedliwości reaguje
Dron na polu, powrót do afery GetBack i poszukiwania następcy Banasia [SKRÓT DNIA]
Dron na polu, powrót do afery GetBack i poszukiwania następcy Banasia [SKRÓT DNIA]
Jesienne połączenie partii. PO zmieni szyld?
Jesienne połączenie partii. PO zmieni szyld?
Wrocławskie ZOO ostrzega. "Chcemy Was uczulić"
Wrocławskie ZOO ostrzega. "Chcemy Was uczulić"
Eurowizja 2026. Hiszpania grozi bojkotem
Eurowizja 2026. Hiszpania grozi bojkotem
Nepalska armia wzmacnia flotę. Dwa nowe samoloty przyleciały z Polski
Nepalska armia wzmacnia flotę. Dwa nowe samoloty przyleciały z Polski
Tragiczny wypadek w Chojnicach. Duże utrudnienia
Tragiczny wypadek w Chojnicach. Duże utrudnienia
Publiczne wysłuchanie kandydatów na prezesa NIK. Hołownia o historycznym kroku
Publiczne wysłuchanie kandydatów na prezesa NIK. Hołownia o historycznym kroku