Głód, strach i wyczerpanie doprowadzały do szaleństwa
"Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby ocenić sytuację. Po lewej stronie dostrzegłem tory kolejowe, które przebiegały około stu metrów od obozu. Wiódł od nich rodzaj rampy skleconej ze starych desek. Na torach stał zakurzony pociąg towarowy. Składał się z co najmniej trzydziestu wagonów, a wszystkie były brudne.
Estończyk spojrzał w miejsce, na które patrzyłem, z zainteresowaniem osoby ciekawej tego, jakie jej dom wywarł wrażenie na gościu, i z zapałem zaczął mi objaśniać: - To pociąg, do którego ich ładują. Zobaczysz wszystko.
Przeszliśmy obok starego Żyda, mężczyzny mniej więcej sześćdziesięcioletniego, siedzącego na ziemi zupełnie nago. Nie wiedziałem, czy łachy mu się przetarły, czy też pozbył się ich w napadzie jakiegoś szału. Milcząc, bez ruchu siedział na ziemi i nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Żaden mięsień w jego ciele nawet nie drgnął. Można było uznać go za martwego albo skamieniałego ze strachu, gdyby nie jego nienaturalnie ożywione oczy, którymi szybko i nieustannie mrugał. Niedaleko od niego małe dziecko, owinięte w łachmany, leżało na ziemi. Samotny skulony starzec wpatrywał się przed siebie wielkimi, przerażonymi oczami królika. Nim również nikt się nie przejął.
Masa Żydów wibrowała, drgała i przelewała się tam i z powrotem jak w zbiorowym, obłędnym, rytmicznym transie. Wymachiwali rękami, krzyczeli, wykłócali się i przeklinali, opluwali się wzajemnie. Głód, łaknienie, strach i wyczerpanie doprowadziły ich wszystkich do szaleństwa. Dowiedziałem się, że zazwyczaj pozostawiano ich w tym obozie na trzy albo cztery dni, bez kropli wody i bez pożywienia" - pisze dalej Karski.