"Wybiegłem na dwór i zwymiotowałem"
Karski szedł zupełnie otępiały w pewnej odległości za Estończykiem. "Kiedy doszliśmy do bramy, zameldował się u jakiegoś niemieckiego oficera i wskazał na mnie. Usłyszałem, jak oficer ten mówi: "Sehr gut, gehen Sie" (dobrze, idźcie), i przeszliśmy przez bramę. Początkowo podążaliśmy razem, Estończyk i ja, a potem się rozdzieliliśmy. Wróciłem do sklepu, biegnąc tak szybko, jak się dało, kiedy w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mnie widzieć. Wpadłem tam tak zdyszany, że aż zaniepokoiło to sklepikarza. Uspokajałem go, zrzucając z siebie mundur, buty, onuce i bieliznę. Popędziłem do kuchni i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Po krótkiej chwili zdumiony i niespokojny właściciel sklepu zawołał do mnie: - Panie, co pan tam robisz? - Spokojnie. Zaraz wyjdę. Kiedy się stamtąd wyłoniłem, sam od razu wpadł do kuchni i zakrzyknął z rozpaczą w głosie: - Coś pan, u licha, tu nawyprawiał? Cała kuchnia zalana! - Umyłem się tylko - odpowiedziałem. - Byłem bardzo brudny. - Chyba tak - skomentował uszczypliwie.
Gdy oprzytomniałem, popędziłem do domu, gdzie natknąłem się na wolne łóżko. Sklepikarz spał. Niebawem zasnąłem i ja. Obudziłem się znowu o poranku. Promienie słoneczne, choć niezbyt ostre, raziły mnie i przyprawiły o dotkliwy ból głowy. Gospodarz stał nade mną i pytał, czy jestem chory. Podobno nieustannie majaczyłem i rzucałem się we śnie. Kiedy tylko wstałem z łóżka, dopadły mnie gwałtowne mdłości. Wybiegłem na dwór i zwymiotowałem. Przez cały ten dzień i kolejną noc co pewien czas dostawałem torsji. Zwracałem wszystko, co zjadłem, a później wymiotowałem czerwonawą cieczą. Mój gospodarz był tym przerażony i dopytywał się, czy choroba, jakiej się nabawiłem, jest zakaźna. W końcu udało mi się go przekonać, że nie jestem chory" - opisuje.
Na zdjęciu: Niemiecki Obóz Zagłady w Bełżcu.