James Comey - człowiek, który wstrząsnął USA
Na kilkadziesiąt godzin poza dwójką głównych graczy walczących o fotel 45. prezydenta - Hillary Clinton i Donaldem Trumpem - na ustach Amerykanów gości "bohater trzeciego planu" w osobie szefa FBI, Jamesa Comeya. Człowiek, którego działania co jakiś czas wstrząsają areną polityczną w USA (a raz nawet w Polsce), tym razem może zapisać się na kartach historii w wyjątkowy sposób - jako ktoś, kto w znaczący sposób wpłynął na wynik wyborów prezydenckich największej potęgi świata.
James Comey a sprawa polska
Postać Jamesa Comeya od lat wzbudza kontrowersje i to nie tylko po drugiej stronie oceanu. W kwietniu 2015 r. szef FBI naraził się Polakom, gdy podczas przemówienia w nowojorskim Muzeum Holokaustu wymienił ich w jednym rzędzie m.in. z Węgrami i Niemcami, oskarżając o kolaborowanie z nazistami i nazywając ich "wspólnikami morderców". - Tej rzezi (Holokaustu - przyp. red.) dokonali ludzie chorzy i źli (...) ale podążyli za nimi ludzie, którzy kochali swoje rodziny, nosili zupę chorym sąsiadom, chodzili do kościoła i wspierali cele dobroczynne - mówił Comwey, wywołując w naszym kraju powszechne oburzenie.
Mimo nacisków dyplomatycznych szef FBI odmówił przeproszenia Polaków za swoje słowa tłumacząc, że "nie powiedział, że Polska jest odpowiedzialna" oraz "że w każdym, okupowanym przez nazistów kraju, byli ludzie z nimi kolaborujący". Przyznał jedynie, iż żałuje tego, że wymienił z nazwy konkretne kraje, ponieważ to odciągnęło niektórych od sedna jego wypowiedzi.
Człowiek - s(przeciw)
Sytuacja ta dobrze obrazuje, jakim człowiekiem dał się poznać Comey opinii publicznej. A jest to portret kogoś, kto robi to, co uważa za słuszne, niezależnie od okoliczności, osoby nieustępliwej, bezkompromisowej i nie poddającej się naciskom, nawet jeśli pochodzą one z najwyższych szczytów władzy. Nie wiadomo też, czy za wszystkim nie kryje się po prostu zwykła kalkulacja: trzeba robić to, co przyniesie osobiste profity i pozwoli przetrwać w aktualnej sytuacji.
Być może cechy te wynikają z jego traumatycznych doświadczeń z przeszłości. W 1977 r. nastoletni wówczas James, wraz z młodszym bratem, zostali uwięzieni we własnym domu przez uzbrojonego mężczyznę, poszukiwanego przez policję za kilka gwałtów. Napastnik miał celować do chłopców z pistoletu, a następnie więzić ich w łazience. Na szczęście niebezpieczna sytuacja nie zakończyła się żadną tragedią, jednak na pewno miała wpływ na dalsze losy przyszłego szefa FBI.
W USA pierwszy raz o głośno zrobiło się o nim, gdy w 2003 r. doprowadził do skazania za oszustwa słynnej bizneswoman, osobowości telewizyjnej, ekspertki od gotowania i dobrego stylu, Marthy Stewart. Podkreślał wtedy, że Stewart "nie jest ścigana za to, kim jest, ale ze względu na to, co zrobiła".
Jesienią 2004 r., będąc już zastępcą prokuratora generalnego, stanął w kontrze do ówczesnej administracji prezydenta, Republikanina Johna W. Busha. Było to o tyle zaskakujące, że niemal przez całe swoje dorosłe życie Comey był zapisany do partii republikańskiej.
Sprawa dotyczyła zgody na rozszerzenie programu nieograniczonej inwigilacji osób podejrzewanych o terroryzm. Tematem z ramienia Białego Domu, który forsował większe uprawnienia służb w tym zakresie, zajmował się prawnik Alberto Gonzales, zaś decyzja, co dalej z programem podsłuchów, zależała od prokuratora generalnego, którym był wówczas John Ashcroft.
Traf chciał, że w owym czasie Ashcroft w ciężkim stanie przebywał w szpitalu na oddziale intensywnej terapii, a jego obowiązki tymczasowo przejął Comey. Był on zdecydowanym przeciwnikiem nieograniczonych podsłuchów, uważając że naruszają one prawa obywatelskie, dlatego odmówił Gonzalesowi wydania zgody na rozszerzenie programu. Prezydencki prawnik postanowił więc przekonać do złożenia podpisu, nie będącego w pełni sił i leżącego w szpitalnym łóżku, Ashcrofta. Prokurator generalny, wspierany przez swojego zastępcę, nie uległ jednak presji prawników Busha i nie podpisał zgody. Dzięki temu w programie podsłuchów wprowadzono znaczące zmiany, które kilka tygodni później, ostatecznie, uzyskały akceptację i podpis Aschcrofta.
Zamieszanie w wyborczym kotle
Dość nieoczekiwanie w 2013 r. kojarzony z Republikanami James Comey, został powołany przez prezydenta-Demokratę, Baracka Obamę, na szefa FBI. W swoim przemówieniu po objęciu stanowiska podkreślał, że "jego FBI będzie zdecydowanie apolityczne".
Tymczasem trzy lata później, na 11 dni przed wyborami prezydenckimi wywołał polityczne trzęsienie ziemi, które może mieć bardzo poważne konsekwencje dla USA na wiele lat. 28 października, ściągając na siebie gromy i działając wbrew zaleceniom swojej przełożonej - prokurator generalnej Loretty Lynch, Comey ogłosił, że FBI wznawia śledztwo ws. kandydatki na prezydenta Hillary Clinton. Poinformował, iż agencja dotarła do nowych maili, które "wydają się mieć związek" z zakończonym w lipcu śledztwem ws. używania przez Clinton niezgodnie z procedurami bezpieczeństwa prywatnego serwera pocztowego (zamiast rządowego), gdy była sekretarzem stanu.
Comey przyznał, że agencja musi dopiero sprawdzić, czy nowe maile zawierają tajne informacje, i ocenić, czy są one ważne dla dochodzenia. Nie uniknął w ten sposób krytyki ze strony popierających Clinton, m.in. obecnego prezydenta USA, który powołał go na szefa FBI. - Nie działamy na podstawie donosów, supozycji, tylko faktów - oświadczył "na gorąco" Barack Obama, komentując działania Comeya.
Nawet jeśli tego nie zamierzał, Comey dostarczył paliwa i argumentów rywalowi Clinton w wyborach, nominowanemu przez Partię Republikańską Donaldowi Trumpowi. Biznesmen niemal w każdym wystąpieniu atakował kontrkandydatkę, wypominając jej mailową aferę, oskarżając o przestępstwo i grożąc dalszymi konsekwencjami w przypadku, gdyby wygrał wybory.
W związku z decyzją o ponownym wszczęciu śledztwa, notowania Clinton bardzo spadły. Według analitycznego serwisu fivethirtyeight.com, do dnia, kiedy ogłoszono, że FBI ponownie zajmie się sprawą maili, prawdopodobieństwo jej wyboru wynosiło 81 proc., zaś teraz spadło do 65 proc. Potwierdzają to także wyniki wszystkich liczących się w USA sondaży. Jak wynika ze średniej sporządzonej z tych danych, do 28 października kandydatka Demokratów cieszyła się przewagą 5,7 punktów proc. nad Trumpem. Dzisiaj ta przewaga stopniała do zaledwie 2,9 punktu proc., co stanowi wartość mniejszą od błędu statystycznego.
W tył zwrot
Jaki wpływ na wybory będzie miało to, że w niedzielę Comey ogłosił, iż FBI nie znalazła w mailach Clinton niczego ważnego? "Na podstawie dokonanego przez nas przeglądu nie zmieniamy naszych wniosków, jeśli chodzi o sekretarz Clinton" - napisał Comey w liście do kongresmenów. Oznacza to, że agencja nie znalazła niczego, co by uzasadniało postawienie Clinton zarzutów karnych.
Ale "mleko już się rozlało", bo czy na dwa dni przed wyborami taka informacja może jeszcze coś zmienić? Warto tu przypomnieć, że chociaż oficjalne wybory prezydenckie odbędą się w nocy z 8 na 9 listopada polskiego czasu, to w USA od kilku tygodni trwa już głosowanie korespondencyjne. Najnowsze dane mówią, że kartę wyborczą wypełniło już przeszło 40 mln Amerykanów, a większość tych głosów oddano w czasie, gdy jeszcze nie było wiadomo, czy Hillary Clinton nie będzie ostatecznie kandydatką z zarzutami.
James Comey po ogłoszeniu decyzji o wznowieniu postępowania wobec byłej sekretarz stanu USA naraził się wszystkim, którzy popierają kandydatkę Demokratów. Teraz, gdy właściwie w ostatniej chwili poinformował o ponownym zakończeniu śledztwa, wywołał burzę w obozie Republikanów i postawił w trudnej sytuacji Donalda Trumpa.
Ten ostatni zakwestionował zresztą możliwość dokonania tak szybkiego przeglądu nowych maili przez FBI. Jego zdaniem świadczy to o tym, że Clinton jest chroniona przez "zmanipulowany system". - Hillary Clinton jest winna. Ona to wie, FBI to wie i ludzie to wiedzą - powiedział. - Teraz sprawiedliwość będą musieli wymierzyć ludzie przy urnach 8 listopada - dodał w swoim stylu Trump.
Tymczasem sprawca całego zamieszania wciąż budzi niejednoznaczne uczucia. Sam Barack Obama, po początkowej krytyce szefa FBI wyrażonej pod koniec października, w sobotę wypowiadał się już znacznie łagodniej na jego temat. - Jim Comey jest porządnym człowiekiem i nie wierzę, że w taki czy inny sposób usiłował wpłynąć na przebieg wyborów - powiedział urzędujący jeszcze amerykański prezydent w wywiadzie dla MSNBC.
Odpowiedź, czy tak było rzeczywiście, poznamy już za kilkadziesiąt godzin.