PublicystykaJakub Majmurek: Wątpliwe zwycięstwo PiS

Jakub Majmurek: Wątpliwe zwycięstwo PiS

Po prawie miesiącu PO zawiesiła okupację sali plenarnej Sejmu. Przyjęty w Sali Kolumnowej budżet został zatwierdzony przez Senat i czeka tylko na podpis prezydenta. Wcześniej z okupacji wycofała się Nowoczesna. Czyżby więc zwycięstwo PiS? I dlaczego opozycja zdecydowała się na użycie "bomby atomowej"?

Jakub Majmurek: Wątpliwe zwycięstwo PiS
Źródło zdjęć: © East News | Stefan Maszewski/Reporter
Jakub Majmurek

Rządząca partia wysyła taki właśnie przekaz dnia. Jak zwykle przy tym nie potrafiąc zachować wielkoduszności wobec przeciwników, jakiej od zwycięzców oczekuje zachodnia kultura – nie tylko polityczna. „Muppet show się skończył”, „PO nie wie, po co spędziła trzy tygodnie w Sejmie, my też nie wiemy, opinia publiczna też nie wie” – z bosmańskim wdziękiem, kojarzonym wcześniej raczej z Joachimem Brudzińskim, rozjeżdżał opozycję marszałek Ryszard Terlecki.

Czy PiS faktycznie „wygrał”? Nawet jeśli krótkoterminowo tak, to jest to mocno wątpliwe zwycięstwo. Już samo doprowadzenie do kryzysu i przyjęcie budżetu w prawnie wątpliwy sposób – w sytuacji, gdy dysponuje się większością zdolną przegłosować każdy budżet – było klęską, pokazem niekompetencji i nieumiejętności rządzenia w inny niż konfrontacyjny sposób.

Obecne zwycięstwo będzie też miało swoją cenę. Przyjdzie ją zapłacić nie tylko PiS, ale także państwu polskiemu.

Po co oni tam siedzieli?

Na razie płacić będzie jednak parlamentarna opozycja. Choć winę za rozpętanie kryzysu ponosi PiS, to opozycja w jego trakcie popełniła szereg błędów. PSL i Kukiz próbowały siedzieć na barykadzie, przez co całkowicie zniknęły jako punkt odniesienia w tym sporze.

Ryszard Petru pokazał, że rację mają ci, którzy przekonują, że polityka to nauka praktyczna i do politycznego rzemiosła nie da się wdrożyć inaczej, niż uprawiając je, a świeżość bywa w polityce równie często jak zaletą, potężną wadą. „Świeżak” Petru dał się rozegrać liderom PiS i PO. Najpierw nawoływał do całkowitego oporu wobec PiS, potem zaliczył wpadkę z Maderą. Następnie przedstawił propozycję kompromisu. PiS usiadł z nim do stołu. Gdy jednak uzyskał przy nim to, na czym mu zależało – rozbicie frontu zjednoczonej opozycji i pozostawienie Platformy samej – odesłał lidera Nowoczesnej z kwitkiem. Zgłaszane po negocjacjach przez Petru propozycje samorozwiązania Sejmu trudno było już tratować poważnie.

PO do końca szła na konfrontację, nie godziła się na rozmowy, stała na stanowisku nielegalności budżetu przyjętego w sali kolumnowej. W sensie prawnym pewnie miała rację. Taka taktyka konsolidowała też wokół niej najbardziej przeciwny PiS elektorat. Problem w tym, że posłom PO nie udało się Polakom i Polkom wytłumaczyć, po co właściwie siedzą w tym Sejmie.
W tym samym dniu, w którym Platforma zdecydowała się zawiesić protest, „Dziennik Gazeta Prawna” opublikował sondaż, z którego wynikało, że większość albo jest przeciw okupacji Sejmu (prawie 49 proc. pytanych) albo nie ma pojęcia o co właściwie w całym tym sejmowym sporze chodzi (29 proc.). Opozycja przegrała wojnę informacyjną z PiS i „mediami niepokornymi”.

Czy dało się ją w ogóle wygrać? Od początku okupacja nie była przemyślanym działaniem. Zaczęła się jako protest częściowo w sprawie wykluczenia posła Szczerby, częściowo w sprawie zmiany reguł dostępu mediów do parlamentu. Zanim skończył się pierwszy dzień okupacji, PiS sam dostarczył do niej kolejnego powodu: z naruszeniem jeśli nie regulaminu, to na pewno zasad i obyczajów parlamentaryzmu, przyjął w swoim gronie serię ustaw, na czele z kluczową dla funkcjonowania państwa ustawą budżetową.

Pierwszej nocy, wydawało się, mocniejsze karty ma opozycja. Obrazy okupowanej sejmowej sali, zdesperowanych protestujących próbujących zablokować wyjazd posłów PiS z Sejmu i usuwającej ich policji, dawały opozycji potężną propagandową broń. Niestety, opozycja nie była w stanie przedstawić spójnej narracji, dlaczego dalej blokuje, czemu to ważne, i o co jej w zasadzie chodzi. Nie była w stanie na poważnie zmobilizować poparcia ulicy dla siebie. Nagłe zawieszenie protestu – bez ugrania czegokolwiek od PiS-u – jeszcze bardziej pogłębi chaos i skłoni jeszcze więcej osób do pytań „po co oni tam w zasadzie siedzieli”?

A przecież, korzystając z uwagi mediów i kamery w każdym poselskim smartphonie, mogła zmienić okupowany Sejm w agorę, gdzie mówi się o ważnych dla Polek i Polaków sprawach. Zamiast tego posłanki i posłowie opozycji śpiewali kolędy.

Gdy protest jest już zakończony, trzeba też zadać sobie pytanie: czemu właśnie to te działania PiS wyzwoliły aż tak radykalną reakcję opozycji? Blokowanie Sejmu to broń atomowa. Czasem trzeba jej w polityce użyć, ale czy sprawy w zasadzie regulaminowe (wykluczenie posła, zasady dostępu mediów) uzasadniały taką reakcję? Czy nie byłaby ona bardziej na miejscu wcześniej: gdy PiS demolował podstawy konstytucyjnego porządku państwa kolejnymi ustawami o TK? Gdy naraża polskie dzieci na chaos nieprzemyślaną, zbyt szybko wdrażaną reformą edukacji?

Czy wtedy taka forma protestu nie byłaby bardziej zrozumiała dla opinii publicznej? „Protestujemy w obronie konstytucji/polskich dzieci” brzmi lepiej niż „w sprawie wykluczenia posła z obrad”. Gdyby okupację udało się połączyć z tłumami na ulicy, jakie w sprawie TK był przecież w stanie wyprowadzić KOD, rozmowa z Kaczyńskim wyglądałaby zupełnie inaczej.

Czas opozycji totalnej

Za kryzys w parlamencie zapłaci jednak także PiS. Nieustanne narzekania PiS na „opozycję totalną” - do tej pory słabo uzasadnione – mają szansę stać się w tym roku samospełniającą się przepowiednią. Nowy rok w Sejmie zacznie się od wniosku PO o odwołanie marszałka i wszystko wskazuje, że potem napięcie będzie wyłącznie rosnąć.

Uchwalając budżet w wątpliwy prawnie sposób, PiS włożył opozycji w dłoń bat, którym ta słusznie będzie go odkładać przez cały rok – kwestionując prawomocność każdego wydatku uchwalonego przez kadłubowy pisowski Sejm w Sali Kolumnowej. Demokracja parlamentarna opiera się na procedurach szanujących prawo głosu mniejszości, zapewniających jej udział w stanowieniu prawa. By działała, konieczny jest pewien minimalny stopień wzajemnego uznawania się rządzących i ich przeciwników, wzajemnego zaufania i pewnej obywatelskiej uprzejmości.

Wszystkiego tego brakowało w polskim parlamencie już w tym roku. PiS marszałkiem Sejmu zrobił Kuchcińskiego – osobę o emocjach kruchych jak porcelana z Miśni i manierach opryskliwego dozorcy z filmów Barei. Rządzący nieustannie obrażali opozycję, wyzywając ją od „komunistów i złodziei” czy „świń oderwanych od koryta”. Rządowi basowały kierowane przez Jacka Kurskiego media publiczne.

W tym roku będzie jeszcze gorzej. Trudno wyobrazić sobie odbudowę zaufania w parlamencie po tym, co się w nim ostatnio stało. Czekają nas posiedzenia kończące się awanturami, pełne pyskówek i wzajemnych oskarżeń. PiS coraz trudniej będzie utrzymać przekonanie świata i części polskiej opinii publicznej, że Polska jest normalną demokracją, z działającym parlamentem i procedurami.

Tak działający parlament będzie osłabiał naszą powagę na arenie międzynarodowej. Będzie zwracał na Polskę uwagę międzynarodowych instytucji badających przypadki naruszeń demokracji i takich ciał jak Parlament Europejski. Wspólnie z kryzysem wokół TK może się to skończyć nałożonymi na nasz kraj sankcjami Komisji Europejskiej. A co najmniej pogłębiającą się izolacją Polski w UE – a na jej rzecz pracuje już przecież wytrwale minister Waszczykowski.

Kto za to zapłaci?

Niestety, miesiąc okupacji Sejmu nie zmienił w niczym sytuacji z budżetem, którego prawomocność budzi szereg wątpliwości. PiS się nie cofnął, nie bacząc na to, że demoluje państwo. Prawomocność budżetu mógłby ocenić TK. Jest tylko jeden problem – jego legalność jest dziś tak samo wątpliwa, jak budżetu.

Taki budżet może oznaczać wymierne straty dla polskiej gospodarki. Obniżkę ratingu w międzynarodowych instytucjach oceniających kredytową wiarygodność państwa, a co za tym idzie wzrost kosztów obsługi zadłużenia zagranicznego. Inwestorzy kilkakrotnie będą zastanawiać się nad inwestycjami w kraju, który nie potrafi normalnie uchwalić budżetu. Koszty dezynwoltury PiS poniesiemy wszyscy.

Sytuacja, gdy nie wiadomo, czy kraj ma budżet, czy nie, dewastuje zaufanie do państwa i jego procedur. PiS krytykował PO za „zwijanie państwa”, a sam je demoluje instytucja po instytucji. Następcom PiS-u lata zajmie naprawianie szkód, jakie partia ta zostawi po sobie w sądownictwie, prokuraturze, oświacie, parlamencie.

Dość tego POPiS-u!

Czy demolowanie państwa wyzwoli logikę podziału sceny politycznej na PiS i anty-PiS? Na to wydaje się grać Grzegorz Schetyna. Po tym, gdy Petru pokazał „miękkość” wobec PiS i dał się ograć Kaczyńskiemu, to lider PO będzie starał się spozycjononować jako przywódca „opozycji niezłomnej” przeciw PiS. Z punktu widzenia konsolidacji części niechętnego Kaczyńskiemu, liberalnego elektoratu jest to racjonalne.

Ten plan może jednak rykoszetem uderzyć także w PO. Ludzie nie rozumieją i nie chcą na razie tak totalnego konfliktu, jak ten toczący się przez ostatni miesiąc w Sejmie. Polacy zawsze źle reagowali na kłótnie między politykami. Od lat w sondażach zaskakująco wiele osób deklaruje, że najlepiej byłoby, gdyby wszystkie partie dogadały się i rządziły wspólnie.
Taka odpowiedź z jednej strony zdradza, że zaskakująco wielu obywateli RP nie bardzo ma pojęcie, na czym polega demokracja. Z drugiej pokazuje, że poza częścią twardych elektoratów, ludzi wcale a wcale nie kręci ostry, partyjno-plemienny spór na śmierć i życie.

W takim sporze między PO i PIS – dwoma partiami, które w 2005 roku miały przecież wspólnie tworzyć rząd! – polska polityka tkwi zakleszczona od 12 lat. Jest on dla niej wyjaławiający i niezdrowy. W jego cieniu nie ma szans wyartykułować się żadna sensowna debata na temat polityki społecznej, modelu wzrostu, skali redystrybucji, zasad wspierania kultury, czy dzietności.

W czasie rządów PO spór ten dostarczał wygodnej wymówki dla lenistwa Platformy, przez co jej rządy zrobiły znacznie mniej sensownych rzeczy, niż mogły i powinny. Obecnie plemienny spór rozzuchwala w niszczeniu państwa partię, która i bez zachęt jest doskonała w demolce. Czy wyborcy nie uznają w końcu, że mają dość tego toksycznego splotu POPiS-u i postawią na inną siłę? Nie w tym i pewnie jeszcze nie w przyszłym roku. Może nawet dopiero w następnej kadencji Sejmu. Ale jeśli taka siła się nie pojawi, obecny toksyczny, chocholi taniec wykończy nas wszystkich.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)