PublicystykaJakub Majmurek: Najgorsze dopiero po Putinie?

Jakub Majmurek: Najgorsze dopiero po Putinie?

Jak mówi krążący w Rosji dowcip, w tym roku Rosjanie nie będą mogli wziąć udziału w dwóch ważnych wydarzeniach: Zimowych Igrzyskach Olimpijskich oraz w rosyjskich wyborach prezydenckich. Ich zwycięzca znany był na długo przed rozpoczęciem kampanii. Wiadomo, że w niedzielę kolejną kadencję zapewni sobie Władimir Putin, rządzący Rosją nieprzerwanie (jako prezydent i premier) od końca 1999 roku - dłużej niż Breżniew rządził ZSRR.

Jakub Majmurek: Najgorsze dopiero po Putinie?
Źródło zdjęć: © PAP | EPA/POOL/SERGEI CHIRIKOV
Jakub Majmurek

18.03.2018 | aktual.: 18.03.2018 15:26

Rosyjskie wybory - jak wszystkie w erze Putina - nie będą ani wolne, ani uczciwe. Władze nie pozwoliły zarejestrować się jedynemu poważnemu konkurentowi Putina - Aleksiejowi Nawalnemu. Ci, którym pozwolono, odgrywają swoje role, posłusznie symulując pluralizm. Jednocześnie nie ma się co łudzić, że Putin rządzi wbrew współczesnej Rosji, pozbawiony poparcia rodaków. Jak w niedawnym raporcie na temat Rosji o Putinie piszą dwaj politolodzy Gleb Pawłowski i Iwan Krastew, Putin postrzegany jest przez Rosjan nie tyle jako zwyczajny polityk, co jako narodowy przywódca, ojciec założyciel współczesnej po-radzieckiej Rosji. Jednocześnie politolodzy przewidują, że niedzielne wybory będą początkiem Rosji poputinowskiej. Co niekoniecznie musi oznaczać dobre wiadomości.

Imperium kontratakuje

I to mimo tego, że Putin jest dziś wielkim problemem dla międzynarodowej społeczności. W trakcie kończącej się właśnie kadencji obecny prezydent zmienił Rosję w agresywnie rewizjonistyczne mocarstwo, regularnie łamiące podstawowe zasady ładu międzynarodowego. Wybory odbywają się w symboliczny dzień - rocznicę aneksji Krymu. Ten bezprecedensowy po II wojnie światowej gest siłowej zmiany granic w Europie udowodnił wszystkim, że obecne rosyjskie władze nie będą respektować żadnych zasad.

W putinowskiej propagandzie data ta symbolizuje wyjście Rosji ze strategicznej defensywy, do jakiej zepchnął Moskwę rozpad ZSRR. Ofensywną, agresywną, testującą cierpliwość zachodnich partnerów grę Rosja podejmuje zresztą od 2012 roku na wielu frontach, nie tylko na Krymie, czy w Donbasie. W Europie Zachodniej Rosjanie wspierają skrajną prawicę, grają na osłabienie Unii, jej wewnętrzne skłócenie i osłabienie transatlantyckich więzi. Armie rosyjskich trolli rozpowszechniają fałszywe wiadomości w sieci. W Stanach - jak wskazują dochodzące do nas wiadomości ze śledztwa Muellera - Rosja grała na zwycięstwo Trumpa, zaostrzenie ideologicznych podziałów w amerykańskim społeczeństwie do punktu, w którym strategiczny przeciwnik stałby niezdolny do rządzenia przez żadną siłę, niezależnie od jej partyjnych barw.

Także na Bliskim Wschodzie Rosja rozgrywa ofensywną partię. Nie chodzi tylko o wojskową obecność w Syrii i wsparcie dla reżimu Bashara al-Assada. Moskwa prowadzi także dyplomatyczną ofensywę, budując nowe więzi z dotychczasowymi sojusznikami Stanów w regionie. Sprzyja jej niepewność co do kierunków amerykańskiej polityki w erze Trumpa. Ostatnie kilkanaście miesięcy to zbliżenie Moskwy z Egiptem, Turcją i Izraelem. Niedawno z pierwszą, historyczną wizytą do rosyjskiej stolicy udał się nawet saudyjski monarcha. Wszystkie te państwa szukają w Rosji korzystnych kontraktów zbrojeniowych, próbują też zabezpieczyć swoje interesy w Syrii, gdzie Putin pozostanie ważnym rozgrywającym. Taka polityka może znacząco zmienić układ sił nie tylko w regionie, radykalnie osłabiając Waszyngton i NATO - Rosjanom zależy, by członkostwo Turcji w sojuszu pozostawało czysto nominalne.

Lodówka i telewizor

Tej ofensywie międzynarodowej towarzyszyło zaostrzenie kursu w polityce wewnętrznej. Okres między końcem 2011 roku a połową 2014 roku to porzucenie przez Rosję ostatnich pozorów demokratycznego państwa prawa. Wielkie protesty z przełomu 2011 i 2012 roku autentycznie przestraszyły władzę. Odpowiedzią na nie były nie tylko represje wymierzone uczestników, ale także szereg ustaw mających zmiażdżyć niezależność rosyjskiego społeczeństwa cywilnego.

Nowe przepisy uderzały w wolność działania organizacji pozarządowych, niezależnych mediów, internetu, czy mniejszości seksualnych (ustawa zakazująca "propagandy homoseksualnej"). Szły za tym spektakularne represje prokuratorsko-sądowe, czego najlepszym symbolem może być proces dziewczyn z Pussy Riot, skazanych na kilka lat kolonii karnej za wykonanie piosenki "Bogurodzico, pogoń Putina!".

Brutalna polityka państwa zbiegła się z ekonomicznym kryzysem, jaki wywołały nałożone na Rosję przez Zachód sankcje gospodarcze. Kryzys w małym stopniu zachwiał jednak stabilnością reżimu. Jak mówią znawcy tematu, w Rosji "lodówka wygrała z telewizorem" - propaganda mocarstwa "wstającego z kolan" przykryła rzeczywistość codziennych niedostatków. Zachodni eksperci liczyli, że sankcje w końcu sprawią, że ludzie przypomną sobie o pustej lodówce, co stworzy presję na polityczną zmianę wewnątrz Rosji. Tak się jednak najwyraźniej nie stało.

Owszem, badania pokazują niezadowolenie wśród Rosjan, zwłaszcza rosyjskiej klasy średniej. Rosji grozi drenaż mózgów - o pracy na Zachodzie myśli 25 proc. studentów. Jednocześnie wyborcy oczekują tego, że to Putin, a nie ktokolwiek inny przeprowadzi konieczne zmiany. Rosyjski prezydent zdaje sobie sprawę z tych żądań i wiele wskazuje na to, że jego kolejna kadencja będzie próbowała odpowiedzieć na problemy klasy średniej.

Po pierwsze, służyć ma temu ambitny projekt technologicznej ofensywy Rosji, głównie w dziedzinie technologii informatycznych i AI. Elity skupione wokół Kremla mają poczucie, że ich kraj zupełnie przegapił znaczenie tych dziedzin, boli ich, że Rosja nie ma żadnego własnego odpowiednika Googla czy Alibaby. Rosja jest gotowa poświęcić nieograniczone środku, by jej gospodarka liczyła się w kolejnej technologicznej rewolucji. Ma to służyć nie tylko celom czysto ekonomicznym, ale także polityce bezpieczeństwa. Dlatego projekt wspieranej przez państwo technologicznej rewolucji łączy klasę średnią, modernizacyjnie nastawione elity gospodarcze, oraz szefów służb - w nowych technologiach widzących nowe narzędzia kontroli rosyjskiej populacji i szpiegowskiej gry na arenie światowej.

Po drugie, by wyjść naprzeciw pragnieniu zamiany, Putin zamierza trochę otworzyć elity władzy dla nowych ludzi, wprowadzając - przynajmniej na część stanowisk – bardziej merytokratyczne kryteria selekcji.

Operacja sukcesja

Ta zmiana będzie częścią szerszej operacji - przygotowania sukcesji po Putinie. Jak piszą Krastew i Pawłowski, błędem jest myślenie o sukcesji w kategorii tego kto - Miedwiedew, Wołodin, ktoś inny - zastąpi Putina. Putin chce by zastąpił go nie tyle jeden przywódca, co całe nowe pokolenie liderów - osób, które wkroczyły w dorosłość pod jego rządami, zdobywających doświadczenie w pracy dla niego, nieznających innej Rosji, niż putinowska.

Nie mamy co liczyć na to, że to nowe pokolenie odrzuci najbardziej kłopotliwe założenia współczesnej rosyjskiej polityki. Pozostanie ono wierne przekonaniu, że błędem lat 90. była próba imitowania przez Rosję zachodnich instytucji - demokracji liberalnej, państwa prawa itd. Nawet jeśli w poputinowskiej Rosji kryteria doboru elit będą bardziej konkurencyjne i merytoryczne, to na pewno nie będą w niej panować demokratyczne, odpowiedzialne przed reprezentacją obywateli, ograniczone konstytucją rządy.

Nie zmienią się także założenia polityki zagranicznej, projekt "twierdzy Rosja" - otoczonej przez wrogów i zmuszonej do obrony przez atak. Nawet jeśli wpływ Putina na politykę wewnętrzną Rosji będzie się zmniejszał w ciągu następnej kadencji (2018-24), to jego wpływ na politykę zagraniczną będzie odczuwany jeszcze długo po jej zakończeniu. Nie mamy co liczyć na to, że po Putinie łatwiej będzie wyjaśnić sytuację na Ukrainie, ze Rosja wycofa się z Krymu, czy ograniczy swoją aktywność na Bliskim Wschodzie. Zacieśniał będzie się też pewnie wymierzony w Zachód sojusz z Chinami. Rosyjskie elity zdają sobie sprawy z ryzyka wpisanego w ten alians, z tego, że są w nim słabszym gospodarczo i demograficznie partnerem, ale liczą na to, że dla Eurazji może on stać się tym, czym sojusz francusko-niemiecki dla Europy. Rosja miałaby tu być odpowiednikiem Francji – mocarstwa wojskowego i dyplomatycznego, Chiny Niemiec – gospodarczej potęgi, politycznie boksującej poniżej swojej wagi. Można mieć jednak poważne wątpliwości, czy Pekin zadowoli się taką rolą u boku Moskwy.

Przy tym Rosja po Putinie będzie w swojej globalnej polityce słabsza. Jak twierdzą Krastew i Pawłowski, to nawet nie tyle Rosja, co sam Putin zyskał status mocarstwowego gracza. Co znów niekoniecznie musi być dobrą wiadomością. Słabnące mocarstwo może być skłonne do jeszcze bardziej agresywnej polityki.

Lepszy "znany diabeł"?

Przy czym ten "putinizm 2.0" wydaje się wielu obserwatorom na zachodzie najmniej fatalną z opcji, jakie realistycznie mogą czekać na Rosję. Jeśli operacja planowanej sukcesji się nie powiedzie, możliwy jest chaos i niestabilność, którego nikt w Rosji nie chce.

Jeśli Putin jest nawet "diabłem" współczesnego porządku międzynarodowego, to przynajmniej diabłem znanym i nieszczególnie nieprzewidywalnym. Wątpliwe jest, by dziś po Putinie wyłoniły się rządy zdolne pokojowo żyć z Zachodem, pragnące dołączyć do demokratycznej rodziny - zwłaszcza, że demokracja liberalna na całym świecie jest dziś w odwrocie i kryzysie. Rosyjski historyk Borys Kagarlicki przestrzega nawet, że Putin jest znacznie mniej anty-zachodni, niż rosyjska opinia publiczna. Konsensus co do Krymu i nowej mocarstwowej pozycji Rosji spaja także wrogie Putinowi siły. Najmłodsze pokolenie Rosjan jest jednocześnie najbardziej konserwatywne i nacjonalistyczne ze wszystkich grup wiekowych.

Nie wygląda, by po Putinie mógł wyłonić się lider lepszy dla Zachodu, Polski, czy - na dłuższą metę - dla samych Rosjan. Piękno polityki polega jednak na jej nieprzewidywalności. Jeszcze w latach 80. sowietolodzy przekonani byli, że Związek Radziecki przetrwa nienaruszony do XXI wieku. Rzeczywistość szybko zrewidowała ich prognozy. Może dziś, gdzieś w ukryciu, kryją się zalążki przyszłej demokratycznej, respektującej reguły międzynarodowego współżycia Rosji - tylko my ich nie potrafimy dostrzec.

władimir putinprezydentrosja
Zobacz także
Komentarze (0)