PublicystykaJakub Majmurek. Czy PiS wie, jaką cenę zapłaci, jeśli w ten sposób przejmie Senat? (Opinia)

Jakub Majmurek. Czy PiS wie, jaką cenę zapłaci, jeśli w ten sposób przejmie Senat? (Opinia)

Zwycięstwo w Senacie było chyba największą klęską PiS w tych wyborach. By ją odwrócić, partia złożyła protesty wyborcze w sześciu senackich okręgach. Jeśli choćby dwa z nich zostaną uznane za słuszne, odzyska Senat. Takie przejęcie izby wyższej skończy się jednak falą protestów i kryzysem politycznym, nieporównywalnym nawet z tym, co działo się w szczycie sporu o sądy w poprzedniej kadencji. Czy partia Kaczyńskiego nie zdaje sobie z tego sprawy?

Jakub Majmurek. Czy PiS wie, jaką cenę zapłaci, jeśli w ten sposób przejmie Senat? (Opinia)
Źródło zdjęć: © East News | Jacek Domiński/Reporter
Jakub Majmurek

24.10.2019 06:30

To nie jest normalny protest wyborczy

Politycy PiS i sympatyzujący z nimi publicyści przekonują, że protest wyborczy to normalne prawo każdego komitetu. Swoje protesty złożyła też przecież Koalicja Obywatelska. W okręgach zaskarżonych przez PiS miały pojawiać się "anomalie" w postaci ponadprzeciętnej liczby głosów nieważnych. Rządząca partia chce tylko rozwiać wszelkie wątpliwości, by nikt nie miał wątpliwości, co do prawidłowości wyboru.

Trudno przyjąć podobne argumenty za dobrą monetę. Zacznijmy od "anomalii" z nieważnymi głosami. Po pierwsze, w połowie (trzech z sześciu) okręgów, gdzie PiS zgłosił protest odsetek głosów nieważnych był niższy od przeciętnego w całej Polsce. Z kolei w okręgu, gdzie głosów nieważnych było procentowo najwięcej - sądeckim - PiS nie zgłosił żadnego protestu. Nie trzeba dodawać, że jego kandydat tam wygrał. Widać wyraźnie, że oprotestowane okręgi wybrano nie tyle ze względu na odsetek nieważnych głosów, co na względnie niewielką różnicę między kandydatem PiS, a zwycięskim senatorem. Jakby partia rządząca liczyła, że a nuż się uda i po ponownym przeliczeniu to ona wygra.

Po drugie, do tego, by były podstawy do przeliczenia głosów potrzebne są jakieś realne przesłanki, że mogło dojść do nieprawidłowości. Np. wiarygodne doniesienia, że jakaś komisja popełniła błędy, bądź manipulowała rezultatami na poziomie zdolnym wypaczyć wynik w okręgu. PiS we wnioskach złożonych do Sąd Najwyższego nie przedstawiło żadnych takich zarzutów. Jedyne argumenty rządzącej partii to spekulacje o "błędach rachunkowych", wzroście głosów nieważnych w okręgu względem poprzednich wyborów itp.

W przeciwieństwie do tych pisowskich, protesty wyborcze opozycji są bardzo konkretne. Przykłady? W jednym okręgu kandydat Lewicy Polskiej - nie mającej nic wspólnego z koalicją SLD, Wiosny i Razem - został błędnie oznaczony logiem, jakim posługuje się komitet Biedronia, Czarzastego i Zandberga. Lewica była częścią paktu senackiego i nie wystawiała kandydata w tym okręgu. Lewica Polska wystawiła - wyborcy Lewicy, którzy inaczej zagłosowaliby na kandydata z paktu, mogli błędnie oddać głos na kandydata komitetu z źle przypisanym logiem.

Ważne kto liczy głosy

Wreszcie, w protestach wyborczych PiS kluczowy jest instytucjonalny kontekst. Protesty rozpatrzy Izba Kontroli i Spraw Publicznych, powołana w ramach reformy Sądu Najwyższego. Od zera obsadził ją prezydent, wybierając członków z rekomendacji mianowanej przez polityków nowej Krajowej Rady Sądownictwa - ukonstytuowanej w miejsce Rady, której PiS skrócił konstytucyjną kadencję.

Protesty wyborczej rządzącej partii rozpatrzy mianowana przez nią izbą, przez istotną część wyborców postrzegana jako niekonstytucyjna i pozbawiona legitymacji. Wiele osób protestujących przeciw reformom Ziobry argumentowało, że PiS wprowadza je, by fałszować wybory. Teraz sytuacja wygląda tak, jakby ich lęki miały się faktycznie zmaterializować. Nie twierdzę, że takie są zamiary PiS - ale wielu Polaków i Polek tak będzie to widzieć.

Protesty mają początkowo rozpatrzyć trzyosobowe składy sędziów - każdy protest inny skład. PiS domaga się, by porównały karty do głosowania z protokołami komisji i ponownie przeliczyły głosy. SN może to zrobić, może też to zlecić lokalnemu sądowi z okręgu, którego dotyczy protest. Trzyosobowe składy po rozpoznaniu sprawy wydadzą rekomendację pełnemu składowi Izby Kontroli i Spraw Publicznych SN. Ten (20 sędziów) zadecyduje o ważności wyborów. Może je unieważnić w sześciu zaskarżonych przez PiS okręgach albo wygaszając mandat wybranych senatorów i zarządzając nowe wybory albo nakazując ponowne przeliczenie głosów.

Recepta na kryzys

Jeśli w efekcie takiej decyzji SN PiS odzyska senat - zwłaszcza za sprawą nowego przeliczenia głosów, bez nowych wyborów w spornych okręgach - wywoła to wielki polityczny kryzys. Istotna część opinii publicznej uzna to za rażącą manipulację przy mechanizmie wyborczym. Wszystko przez to, że PiS tak upolitycznił SN, że nie-pisowska część opinii publicznej ma wielki problem z zaufaniem mianowanym przez obecną władzę sędziom. Nie uwierzy, że ich decyzja, o tym, że po przeliczeniu wygrywa jednak PiS nie została podjęta na polityczne zlecenie. Jeśli z kolei SN nakaże powtórzenie wyborów, to PiS je najpewniej spektakularnie przegra - wyborcy zmobilizują się przeciw temu, co uznają za próbę kradzieży ich głosów.

Ludzie wyjdą na ulice w obronie Senatu tak samo tłumnie, jeśli nie tłumniej, niż w obronie sądów. Nawet jeśli rządy PiS jakoś przeczekają te protesty pod osłoną topornej propagandy TVP, to w efekcie otrzymamy Senat pozbawiony legitymacji w oczach co najmniej połowy wyborców, jeszcze bardziej skompromitowany niż Trybunał Konstytucyjny kierowany przez Julię Przyłębską. Po takim przejęciu Senatu czeka nas tylko już tylko totalne polityczne mordobicie, resztki mostów dzielące Polskę PiS i resztę społeczeństwa zostaną strzaskane. Czy to cena, jaką warto zapłacić za kontrolę nad Senatem?

Zatruta źródło

Cała nadzieja w sędziach Sądu Najwyższego. Niezależnie od tego jakie wątpliwości nie-pisowska opinia publiczna mogłaby mieć wobec decyzji sędziów o przyjęciu nominacji w takich okolicznościach, teraz powinna trzymać kciuki za ich niezależność. Sędziowie Izby Kontroli SN na szczęście potrafili orzekać nie do końca po linii nowej KRS i ministerstwa sprawiedliwości.

Nawet jeśli SN odrzuci pisowskie skargi, to i tak wyrządzą one niemałe szkody. Wzmacniają bowiem - szczególnie w licznym na prawicy elektoracie nieodpornym na uroki teorii spiskowych - przekonanie, że wyborczym werdyktom nie można za bardzo ufać, że wynik każdych wyborów można podważyć, że - nawet gdy nie ma na to dowodów - w komisjach wyborczych najpewniej dochodzi do machlojek.

Wszystkie te przekonania są bardzo dla demokracji niebezpieczne. Ta opiera się na tym, iż przegrani politycznej rywalizacji potrafią zaakceptować swoją klęskę, nie tkwiąc w gorzkim poczuciu, że ktoś im "ukradł głos". Gdy w system wyborczy nie wierzy dostatecznie wiele ludzi, łatwo zmienić każde wybory - zwłaszcza te rozstrzygnięte niewielką różnicą głosów - w źródło politycznego kryzysu, demonstracji, zamieszek, a nawet rozruchów. Pomyślmy jak część twardego elektoratu PiS zareaguje, gdy Andrzej Duda przegra za rok wybory prezydenckie niewielką różnicą głosów, z istotną liczbą głosów nieważnych?

PiS nie pierwszy zachowuje się jak ktoś, kto wrzuca nieczystości do źródła, z którego sam czerpie wodę, tylko dlatego, że trochę więcej płynie jej do nielubianego sąsiada. Niestety z tego źródła pijemy wszyscy.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)