PublicystykaJakub Majmurek: Andrzej Duda sugeruje, że ma ważne informacje dla prokuratury

Jakub Majmurek: Andrzej Duda sugeruje, że ma ważne informacje dla prokuratury

Prezydent w demokracji liberalnej nie jest zwyczajnym politykiem. Ma reprezentować nie tylko swoje stronnictwo i stronników, ale także wszystkich obywateli. Powinien wznieść się ponad partyjny spór i stać na straży konstytucyjnych reguł. Andrzej Duda ma z tym problem.

Jakub Majmurek: Andrzej Duda sugeruje, że ma ważne informacje dla prokuratury
Źródło zdjęć: © PAP | Maciej Kulczyński
Jakub Majmurek

19.06.2018 | aktual.: 19.06.2018 16:13

Od początku nie potrafił odnaleźć się w tak pojmowanej prezydenturze. Zarówno w kwestiach fundamentalnych, jak i błahych. Miał ten problem, gdy niezgodnie z prawem zaprzysiągł nieprawidłowo wybranych sędziów na stanowiska w Trybunale Konstytucyjnym. Miał go, gdy mówił, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków. Nieprzystające prezydentowi wypowiedzi i zachowania zdarzają się obecnej głowie państwa wręcz nagminnie. Ostatniego przykładu dostarcza poniedziałkowe przemówienie prezydenta w pomorskim Strzelinie.

Niestosowne insynuacje

Zachwalając 500+ Andrzej Duda stwierdził, że środki na ten program udało się pozyskać z uszczelnienia VAT, czego poprzednia ekipa nie tyle nie potrafiła zrobić, co najpewniej, ze względu na różne mętne interesy, nie chciała.

"Cały program 500+ w zasadzie jest realizowany z tego, co w ciągu tych niespełna 3 lat udało się uzyskać właśnie z tego VAT, który do tej pory był rozkradany - rozkradany proszę państwa, bo nazwijmy rzeczy po imieniu. Poprzednia władza zwyczajnie pozwalała nas okradać. Nie wiem, kto brał te pieniądze, ale byliśmy po prostu okradani i udało się temu stosunkowo łatwo w dużym stopniu zapobiec" – mówił.

Prezydent posługuje się tu, nieprzystającym głowie państwa, językiem insynuacji. Jeśli ma wiedzę, jacy konkretnie politycy PO, przez jakie konkretne decyzje, narazili na straty skarb państwa, powinien zawiadomić prokuraturę o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa. Jeśli nie wie, nie powinien posługiwać się bagiennymi aluzjami, że ktoś, nie wiadomo komu i w czyim interesie, pozwalał nas okradać za PO, a my dopiero robimy z tym porządek.

Choć PiS ma niewątpliwe zasługi w uszczelnianiu VAT, to narracja, że PO nie robiło nic i „pozwalało nas okradać” jest zwyczajnie nieprawdziwa. Luka VAT – różnica między prognozowanymi, a faktycznymi dochodami budżetu z tytułu tego podatku - spada od 2012 roku. Dynamika wzrostu ściągalności VAT w pierwszym roku rządu PiS wynikała w dużej mierze z kontynuacji polityki z czasów rządów PO-PSL. Wzrost wpływów VAT w 2017 roku ma też po części źródło w świetnej koniunkturze i wzroście wydatków polskich gospodarstw domowych na konsumpcję.

Zobacz także: Patryk Jaki reaguje na swoje selfie z Izabelą Pek

Nawet jeśli uznamy, że rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz sprawę walki z VAT położyły, to wątpliwe jest, czy polemiką z poprzednim rządem zajmować się powinna głowa państwa. Prezydent, nawet najbardziej związany z własną polityczną formacją, nigdy nie powinien być jej bulterierem (tych PiS ma zresztą całe stada), a kimś, kto jest zdolny rozmawiać także z polityczną konkurencją, kto w razie wymagającej tego kryzysowej sytuacji, zdolny jest budować platformy dla ponadpartyjnego działania.

Hańba i zdrada!

Przy tym między najostrzejszą polemiką, a insynuacją, jakiej dopuścił się Andrzej Duda jest przepaść. Językiem insynuacji i pozbawionych poparcia oskarżeń posługuje się niestety nie tylko prezydent, ale cała klasa polityczna. Spójrzmy tylko na przykłady z ostatnich dni.

W liście wysłanym na zjazd Klubów Gazety Polskiej w Spale, Jarosław Kaczyński napisał, że w okresie "dobrej zmiany": "Nie próżnowały, proszone o pomoc przez polskie kompradorskie elity, wrogie nam ośrodki zagraniczne, które bezprzykładnie usiłowały politycznymi naciskami zmienić bieg polskich spraw i zahamować proces dobrej zmiany".

W niepodrabialnym, charakterystycznym dla siebie stylu, Kaczyński łączy tu język Władysława Gomułki (proszę wyobrazić sobie te słowa czytane głosem towarzysza Wiesława – pasują jak ulał!), z terminologią studiów nad kolonialnymi zależnościami. Tam kompradorzy oznaczają elitę niezwiązaną z własnym narodem, bogacącą się tym bardziej, im bardziej pogarsza się sytuacja ich ojczyzny w międzynarodowej gospodarce.

Oczywiście, można zastanawiać się nad tym, na ile polskie elity gospodarcze miały, bądź ciągle mają kompradorski charakter. Jednak Kaczyńskiemu, jak zwykle, nie o żadną analizę chodzi, a o odebranie legitymacji swoim przeciwnikom politycznym. Nie tylko przez zarzut "kompradorstwa", ale i mętne, niewywrotne aluzje na temat rzekomej narodowej zdrady, jakiej przeciwnicy PiS dopuszczać się mają, knując z "zagranicą" przeciw woli Polaków.

Opozycja nie robi tymczasem niczego, czego nie robiłby PiS w czasie rządów PO: korzystając z takich forów jak Parlament Europejski, czy międzynarodowa prasa, dąży do naświetlenia niepokojących dla niej i jej wyborców zjawisk w Polsce. Mniej aluzyjny i wyrafinowany w doborze trudnych słów od prezesa Kaczyńskiego jest europoseł Kuźmiuk. Ten wprost powiedział, że wypowiedź platformerskiego kandydata na urząd prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego o "zamrożonych" unijnych funduszach dla Polski, jakie odmrozi zmiana polityki rządu, lub klęska PiS w wyborach, jeśli jest prawdziwa, stanowi dowód "zdrady stanu" PO.

Niestety, także politycy PO i ich zaplecze trochę bez umiaru, a często bez sensu krzyczą pod adresem PiS: "Zdrada!".

"Dzisiaj PiS wpisał swoją politykę wewnętrzną w zagraniczną politykę Putina. I to jest zdrada, zdrada stanu. […] Ci ludzie mają zło w swoim DNA" – tak politykę zagraniczną PiS podsumował w marcu były poseł PO Paweł Zalewski.

PO i liberalna opinia publiczna oskarża PiS o zdradę konstytucji, demokracji, mniej lub bardziej świadome, granie na korzyść Moskwy i Putina. PiS z kolei PO o odpowiedzialność za Smoleńsk, oraz spiskowanie z bliżej nieokreśloną "zagranicą" przeciw demokratycznemu rządowi. Obie partie, próbują też przekonać, że ta druga kradnie. PiS krzyczy: "karuzele VAT" i "Amber Gold", PO: "SKOKI" i "Misiewicze!”.

Gdy słowa tracą sens

To przerzucanie się od zdrajców i złodziei ma w polskiej polityce długą tradycję. Pisze o tym w niedawno wydanej książce "Hańba! Opowieść o polskiej zdradzie" Agnieszka Haska. Od czasów zaborów, jeśli nie wcześniej, zarzut zdrady narodowej wspólnoty i współpracy z obcymi przeciw ojczyźnie był najskuteczniejszym orężem, umożliwiającym stygmatyzację politycznego przeciwnika w polskiej polityce.

Nie jest to jednak tradycja, do której w jakikolwiek sposób warto by wracać. Wyzywanie się od zdrajców i złodziei psuje naszą politykę. Sprawia, iż przypomina ona karykaturę szlacheckiego sejmiku, gdzie nie da się rozwiązać żadnego problemu, za to poszczególne stronnictwa komunikują się ze sobą wyłącznie okrzykami "zdrada!" i "hańba!". Poza zerwaniem sejmu i bójką na szabelki nic z tych pokrzykiwań nie wynika, żaden naród nie jest w ten sposób rządzić się samym sobą.

Polityka demokratyczna, jeśli nie ma popaść w nierząd, musi nie tylko wyrażać istniejące w społeczeństwie spory, konflikty interesów i wartości, ale także tworzyć ramy do wspólnego działania różnych grup. Gdy rząd i opozycja wzajemnie oskarżają się o zdradę i złodziejstwo takich warunków nie ma, a polityka zmienia się w prowadzące donikąd mordobicie.

Nie znaczy to, że nie należy piętnować korupcji, o zdradzie nie wspominając. Osoby zdolne skutecznie walczyć z polityczną korupcją, łapać polityków i korumpujące je siły za rękę, są na wagę złota dla każdej demokracji. Jednak ani PiS wobec PO, ani PO wobec PiS nigdy nie były jednak w stanie spełnić takiej roli. Dość powiedzieć, że warszawski PiS przez lata nie był w stanie zauważyć dziejącej mu się pod nosem afery reprywatyzacyjnej – choć liderem warszawskich radnych partii jest były wiceszef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Pracę udokumentowania i nagłośnienia afery dokonali aktywiści miejscy i lokatorscy, oraz bynajmniej niepisowskie media – Patryk Jaki i ekipa z komisji weryfikacyjnej przyszli na gotowe.

Zamiast realnej pracy, jakiej wymaga udowodnienie korupcyjnych mechanizmów, PiS i PO przerzucają się oskarżeniami najgrubszego kalibru bez pokrycia. Co jest tym bardziej demoralizujące, że procesowi temu towarzyszy ciągły ruch polityków z jednej partii do drugiej. Minister "zdradzieckiego" rządu Tuska świetnie odnajduje się w gabinetach Szydło i Morawieckiego. Wczorajszy zagorzały pisowczyk dziś przestrzega w liberalnych mediach przed "Kaczorem dyktatorem". W tej sytuacji nie tylko trudno poważnie traktować okrzyki „zdrada!”, ale i całą polską politykę. Więc, PiS, PO, naprawdę – przestańcie!

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)