PublicystykaJakub Bierzyński: Ty przegrałeś, ja nie wygrałem. Zaskakujące reakcje po wyborach

Jakub Bierzyński: Ty przegrałeś, ja nie wygrałem. Zaskakujące reakcje po wyborach

Po wyborach główni konkurenci dumnie ogłaszają swój triumf. Tak jest zazwyczaj. Ostatnie wybory samorządowe były pod tym względem wyjątkowe – każdy z rywali ogłosił klęskę przeciwnika, ale równocześnie wątpił we własne zwycięstwo.

Jakub Bierzyński: Ty przegrałeś, ja nie wygrałem. Zaskakujące reakcje po wyborach
Źródło zdjęć: © East News | Łukasz Szeląg/Reporter
Jakub Bierzyński

Prawo i Sprawiedliwość jest wyraźnie rozczarowane wynikiem. I choć był on o 7 punktów lepszy niż cztery lata temu, choć daje prawicy władzę w większości (9 na 16) sejmików wojewódzkich, choć stanowi to historyczny wynik, szczególnie w porównaniu do jednego wygranego sejmiku w poprzednich wyborach, to Jarosław Kaczyński prowadzi na Nowogrodzkiej burzliwe narady.

Kaczyński - ofiara własnych oczekiwań

Mało tego, atmosfera w partii jest tak zła, że posypał się obowiązujący przekaz, a media nagłaśniają przecieki o polowaniu na winnego wyborczej porażki. Cóż, Kaczyński padł ofiarą własnych oczekiwań. Propaganda sukcesu prowadzona przez Mateusza Morawieckiego, który był twarzą kampanii PiS, tak napompowała działaczy hura-optymizmem, że każdy wynik poniżej całkowitej dominacji musiał wywołać głębokie rozczarowanie. W ten sposób niewątpliwy sukces prawicy w wyborach do sejmików, jest interpretowany jako porażka. Co ciekawe, nie tylko przez przeciwników PiS, ale także wewnątrz samej partii.

Niewątpliwą porażką były wyniki wyborów w miastach. Tutaj padł historyczny rekord po drugiej stronie politycznej sceny. Koalicja Obywatelska jeszcze nigdy w historii nie wygrała tak zdecydowanie, obejmując nie tylko pozycje prezydentów wielkich miast, ale także wielu burmistrzów i wójtów, już w pierwszej turze.

Gdy patrzy się na mapę Polski, wyraźnie widać pęknięcie idące od południa na północ wzdłuż historycznej linii zaborów. Z wyjątkiem dolnośląskiego wszystkie wygrane Koalicji Obywatelskiej leżą w granicach zaboru pruskiego lub Ziem Odzyskanych. Wszystkie województwa Galicji i zaboru rosyjskiego należą do PiS. Polska pęknięta jest na pół, wzdłuż historycznej granicy. Wyniki wyborów różnią się także drastycznie pomiędzy wsią a miastami.

Wieś w większości głosowała na PiS. Niezależne komitety wyborcze, Koalicja Obywatelska lub PSL będzie miało swoich prezydentów w wielu miastach. Rozczarowanie Jarosława Kaczyńskiego pogłębia fakt, iż PiS nie udało się zrealizować drugiego, po zdobyciu totalnej władzy w samorządach, celu strategicznego tej kampanii, jakim było wyeliminowanie jedynego konkurenta na wsi, czyli Polskiego Stronnictwa Ludowego. I choć poobijane, PSL przetrwało zaciekły atak prowadzony za pomocą agresywnej propagandy wszystkich rządowych mediów. Stronnictwo co prawda straciło 10 punktów z 23 w poprzednich wyborach, ale przetrwało.

Złudne okazały się rachuby, że bez posad w Spółkach Skarbu Państwa i Urzędach Wojewódzkich, osłabione pozbawieniem urzędów samorządowych i apanaży w spółkach podlegających samorządom, PSL jako partia z natury klientelistyczna, rozsypie się i przestanie istnieć. To bardzo ważne, bo po pierwsze PiS będzie miał konkurenta na wsi w wyborach parlamentarnych, a po drugie, będzie musiał prowadzić kampanię przeciwko wielu przeciwnikom (ludowcom, KO i prawdopodobnie lewicy), co zdecydowanie osłabia siłę propagandy.

Kaczyński o wiele lepiej czuje się w starciu jeden na jeden, gdzie to on reprezentuje siły dobra (naród, Polskę, patriotyzm, wartości, wiarę, tradycję, godność, zwykłego człowieka), a jego przeciwnik jest symbolem zła (postkomuniści, złodzieje, mordy zdradzieckie, zdrajcy ojczyzny, oderwane od koryta świnie, czynnik animalny, mafie itp.).

Kaczyński celowo i świadomie prowadzi narrację dychotomizacji – prostego podziału na my i oni, w którym każdy musi się określić po jednej ze stron. Wie, że dysponując siłą doskonale zdyscyplinowanych, prawicowych i rządowych mediów jest w stanie tak zaprojektowane starcie wygrać. Jednolity przekaz dnia obowiązuje bowiem wszystkich od marszałka senatu po dziennikarza "Wiadomości".

Prawica bez porównania lepiej czuje się w świecie symboli, wartości i haseł niż w świecie realnej polityki, konkretnych postulatów, rozwiązań realnych problemów. Dlatego zniekształcenia poznawcze oparte na wielkich kwantyfikatorach: my, zawsze, wszędzie, naród, tak bardzo sprzyjają prawicowej narracji. Dychotomia jest żywiołem prostych umysłów przypisujących sobie monopol na rację.

Defensywa nie jest pozycją pozwalającą na zwycięstwo

Atakowany przeciwnik, musi się bronić. W takim starciu nie ma czasu, sił i środków by promować własny pozytywny przekaz, by próbować przekonać wyborców programem. Polityka sprowadza się do walenia jednych przez drugich, przy czym ci drudzy stoją na straconej pozycji.

Po pierwsze dlatego, że pod presją wyłącznie się bronią. Defensywa nie jest pozycją pozwalającą na zwycięstwo. Pozwala najwyżej ograniczać straty. Po drugie wrzuceni do jednego worka, z natury różnorodni, nigdy choć w części nie dorównają dyscyplinie i zwartości swoim przeciwnikom. Z natury rzeczy będą wyglądać jak zbiór rozlazłych, niezdecydowanych, niewiedzących czego chcą amatorów, którzy niewiele poza anty-PiS mają do zaproponowania.

Dlatego przetrwanie PSL jest tak ważne. Władysław Kosiniak-Kamysz z premedytacją trzyma się jak najdalej od rytualnej bijatyki Koalicji z prawicą bo wie, że gdyby dał się wpisać w czarno biały scenariusz Schetyny i Kaczyńskiego straciłby tożsamość i rację bytu dla swoich wyborców. Kaczyńskiemu będzie trudniej walczyć z dwoma przeciwnikami niż z jednym, dlatego przeżycie ludowców to dla niego strategiczna porażka.

Politycy PiS zgryźliwie żartują, że Grzegorz Schetyna wygrał wieczór wyborczy, ale przegrał wybory. Jest w tym twierdzeniu dużo racji. Liczby podane przez Państwową Komisję Wyborczą są dla KO bolesną prawdą. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak premii za jedność. Koalicja Obywatelska nie powiększyła wyniku wyborczego Platformy sprzed 4 lat ani o punkt. Koalicja Obywatelska straciła władzę w 8 województwach, a w skali kraju zdobyła 60 mandatów mniej niż PiS. Zwycięsko wyszła ze starcia w miastach. Im większe miasto tym wynik KO lepszy. Co ciekawe, niezależnie od tego czy jest to miasto na wschodzie, czy na zachodzie kraju.

"Platforma utrzymała bastion szczawiu i mirabelek"

Jakie wnioski można wysnuć na podstawie tych danych? Wszystko wskazuje na to, że skoro żadna z konkurujących partii nie przyznaje się do porażki przypisując ją swoim przeciwnikom, to nie wysnuje z tych wyborów wniosków na przyszłość.

I tak PiS przykręca śrubę, zapowiadając repolonizację mediów i przywrócenie ich "narodowi". Innymi słowy, politycy prawicy widzą źródło swej porażki w niezależnych mediach i chcą na wzór węgierski, rosyjski lub turecki skończyć z tym bezhołowiem, znacjonalizować media, przejąć nad nimi kontrolę i sformatować na wzór TVP. Wtedy nic i nikt nie stanie na jasnej, prostej drodze do zwycięstwa.

Żadne taśmy nie ujrzą już światła dziennego, chyba że będą to "nasze taśmy” czyli "taśmy prawdy". Druga dominująca reakcja to klasyczne obrażenie się na wyborców - prawicowi publicyści: "Warszawa, Poznań, Łódź czy Legionowo utrwaliły dziś najgorszy stereotyp Polaka – cwaniaka, złodzieja i kombinatora" (Marzena Nykiel). "Mamy w Polsce grupę mopów i wiader" (Piotr Pałka). "Te wybory pokazały, że gen uczciwości nie jest dla ludzi w polskich miastach ważny" (Marek Pyza). "Polacy z entuzjazmem zanurzyli głowy w moralnej gnojówce" (Jacek Bartyzel). Wtórowali politykom: "Platforma utrzymała bastion szczawiu i mirabelek" (Marek Suski). Pierwsze reakcje na niepowodzenie wskazują, że prawica wybierze najbardziej klasyczne rozwiązanie problemu: robić to co do tej pory tylko bardziej. Rozwiązanie to zawsze i wszędzie jest gotowym przepisem na klęskę.

Podobne nastroje panują po drugiej stronie politycznej barykady. Tu refleksja jest jedna – demokratyczni publicyści, zapatrzeni w magię liczb na mapie, nawołują do jeszcze większej jedności. I nieważne, że premii za jedność nie było. Nieważne, że sondaże pokazywały spadek popularności Koalicji Obywatelskiej wobec sumy notowań Nowoczesnej i PO. Nieważne, że Koalicja zdobyła tyle samo głosów, co PO w poprzednich wyborach roztrwoniwszy kapitał pomiędzy 20-30 proc. poparcia Nowoczesnej sprzed klęski końca 2016 roku (skandal wyjazdu Ryszarda Petru na Maderę, kryzys sejmowy).

Oczarowani liczbami publicyści dodają je namiętnie do siebie i liczą premię z systemu d’Honda zapominając, że wyborcy nie dodają się tak samo jak słupki. Gdyby PSL szedł to tych wyborów w koalicji pod wodzą Grzegorza Schetyny prawdopodobnie już podzieliłby los Nowoczesnej i w praktyce przestałby istnieć. A to z kolei otwiera drogę do niepodzielnej władzy prawicy. Czarno-biała scena polityczna prostego podziału to marzenie Jarosława Kaczyńskiego. Nie rozumiem, dlaczego tylu liberalnych publicystów chciałoby to marzenie spełnić.

Tymczasem komentatorom umyka najważniejsza prawidłowość jaka pojawia się w wynikach wyborów. To nie podział wschód – zachód ani wielkość miejscowości miały kluczowe znaczenie dla wyniku wyborów, lecz to, czy były to wybory personalne (na burmistrza, wójta, prezydenta) czy partyjne (do rad powiatów, sejmików). Wszędzie tam, gdzie dano wyborcom głosować na konkretne osoby, tam gdzie znali ich twarze, tam szanse Koalicji Obywatelskiej rosły wielokrotnie.

To umknęło komentatorom

To nie Polacy różnią się tak bardzo między sobą – to różnią się kampanie i politycy. Na 107 miast prezydenckich w całej Polsce w 2/3 drugiej tury nie będzie, bo już pierwsza wyłoniła zwycięzcę i wśród nich jest tylko 10 z PiS. W tych miastach Koalicja bije prawicę 2,5 krotnie. W całym kraju w pierwszej turze wybrano 1826 wójtów, burmistrzów, prezydentów miast (74 proc.); do drugiej tury dojdzie jedynie w 649 miastach i gminach (26 proc.) i jestem przekonany, choć szczegółowych statystyk jeszcze nie ma, że obraz klęski prawicy w wyborach personalnych niewiele się zmienia niezależnie od wielkości miejscowości. Po prostu wszędzie tam, gdzie Polacy mogli zagłosować na konkretnego człowieka, kandydata niezależnego lub przedstawiciela Koalicji Obywatelskiej: Trzaskowskiego, Jaśkowiaka, Żuka, Zdanowską, prawica przegrywa z kretesem. Wszędzie tam, gdzie do wyboru był PiS i anty-PiS, demokraci są na deskach.

Grzegorz Schetyna powiedział podczas wieczoru wyborczego największą nieprawdę o tych wyborach: „zbudowaliśmy skuteczny anty-PiS”. Niestety - anty-PiS okazał się zupełnie nieskuteczny. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że anty-PiS jest tworem wtórnym, programowo jałowym, reaktywnym i głęboko defensywnym. Mówi językiem swoich przeciwników. Anty-PiS nic nie łączy poza PiS-em oczywiście. Jest marzeniem dla oryginału. Anty-PiS z PiS zawsze przegrywa.

Kampania Koalicji Obywatelskiej była prowadzona dwojako. Ta partyjna, centralna, antypisowska, na bilbordach i w spotach telewizyjnych, sprowadzała się do tego co zawsze: "walenia w PiS". A więc były mordy na bilbordach i miliony nagród i żałosny rezultat: strata 60 mandatów do prawicy. Jednocześnie spektakularny sukces wszędzie tam, gdzie kandydaci koalicji byli zmuszeni do wyjścia poza partyjny przekaz, do porzucenia retoryki konfrontacji.

Wszędzie tam, gdzie udało się sformułować pozytywny program dla mieszkańców Koalicja wygrała w cuglach. Zwycięstwo to było tym bardziej spektakularne im bardziej demokratyczni kandydaci nawiązali bezpośredni, personalny wręcz stosunek z wyborcami. Kampania Rafała Trzaskowskiego może być tutaj wzorcem. To nie nachalna, ogólnokrajowa propaganda Jakiego, ale mikro spotkania z wyborcami, precyzyjne targetowanie na poziomie społeczności sąsiedzkich, ciężka praca i setki spotkań twarzą w twarz, dały Trzaskowskiemu spektakularne zwycięstwo.

Koalicja powinna cieszyć się zwycięstwem tam, gdzie je odniosła, lecz wyciągnąć wnioski z ogólnopolskiej porażki. Zła wiadomość jest taka, że to wybory do sejmików są lepszym prognostykiem wyników zbliżających się wyborów parlamentarnych.

Kampania do sejmu powinna raczej naśladować wzorce z kampanii w miastach na prezydentów, burmistrzów i wójtów czyli tych, które przyniosły sukces. Partyjny szyld jest nadal toksyczny. Grzegorz Schetyna nie skorzystał z okazji by przy połączeniu z Nowoczesną go zmienić. Wręcz odwrotnie, zrobił wszystko by ułatwić etykietowanie przeszłością własnym przeciwnikom.

Im mniej Grzegorza Schetyny, tym lepiej

Kolejne poszerzenie koalicji nic w poparciu nie zmieni, ale może być okazją do zmiany toksycznego szyldu. Ale przede wszystkim Koalicja Obywatelska powinna zmienić lidera. Te wybory pokazały, że wielu wybitnych, charyzmatycznych polityków i polityczek jest w stanie znaleźć wspólny język z wyborcami, zarazić ich własnym entuzjazmem i wygrać wybory w cuglach. Im mniej partii w kampanii tym płodniej. Im mniej antypisu tym skuteczniej. Im mniej Grzegorza Schetyny, tym lepiej. Najprostszym sposobem na wzmocnienie obozu demokratycznego nie jest przyłączanie kolejnych ugrupowań lub wybitnych nazwisk do koalicji bez programu i lidera.

Najskuteczniejszym sposobem na wygranie z PiS jest zmiana strategii działania. Za rok wybory parlamentarne. Koalicja Obywatelska może je wygrać, jeśli powtórzy strategię, która przyniosła jej zwycięstwo w miastach, w wyborach samorządowych, lub przegrać, jeśli przeprowadzi partyjną, antypisowską, wtórną i przewidywalną kampanię po raz kolejny waląc w PiS. Kluczem nie jest poszerzanie koalicji. Mały czy wielki anty-PiS będzie zawsze wtórny, odtwórczy, karłowaty. Kluczem jest zmiana narracji i lidera.

Demokraci potrafią wygrać. Potrafią wygrać porywająco, pięknie, fantastycznie, wszędzie tam, gdzie partia nie przeszkadza. Wszędzie tam, gdzie nie przesłania ich promienny uśmiech Grzegorza Schetyny.

Jakub Bierzyński - szef grupy OMD Poland, socjolog, publicysta, doradca Roberta Biedronia

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)