ŚwiatJaka będzie przyszłość "kraju wiecznej wojny"?

Jaka będzie przyszłość "kraju wiecznej wojny"?

W ostatnim roku na geopolitycznej mapie Bliskiego i Środkowego Wschodu pojawiły się małe chmury, które zapowiadają poważny deszcz. Czy nadchodzące lata przyniosą radykalne zmiany w Iranie, Afganistanie, Iraku czy Izraelu? Z pewnością tak.

Jaka będzie przyszłość "kraju wiecznej wojny"?
Źródło zdjęć: © AFP | Jewel Samad

23.12.2009 | aktual.: 02.09.2011 15:15

Irak

37 dni po objęciu urzędu, po przestudiowaniu raportów i wysłuchaniu opinii doradców, Barack Obama zadecydował o zakończeniu operacji w Iraku. Ogłosił, że do sierpnia 2010 USA skończą misję bojową nad Tygrysem i Eufratem, a do 2011 całkowicie wycofają się z Iraku. W tym czasie stacjonowało tam 140 tys. amerykańskich żołnierzy, wspieranych przez siły koalicji międzynarodowej. Plan przewiduje, że w ostatnim okresie w Iraku nadal będzie stacjonowało od 25 do 50 tysięcy żołnierzy USA, którzy będą doradzać i szkolić irackie siły. Z końcem lipca z Iraku wycofały się ostatecznie wojska najwierniejszego sojusznika Waszyngtonu - Wielkiej Brytanii.

Skala przemocy, którzy początkowo wydawała się niższa - w drugiej połowie kończącego się już roku znacznie wzrosła. Codziennie słychać o nowych zamachach. Co kilka tygodni dobrze zorganizowani terroryści atakują w dużych miastach, wskutek czego giną setki ludzi. Celem padają również budynki rządowe. W sierpniowym zamachu, w którym zginęło 95 osób, a ponad 500 odniosło rany, zaatakowano budynek ministerstwa spraw zagranicznych. Eksplozja była tak poważna, że w budynku powypadały niemal wszystkie szyby, raniąc wielu pracowników irackiej dyplomacji. Ofiarami zamachów padają często iraccy szyici, Kurdowie lub chrześcijanie. To pokazuje, jak niestabilny jest Irak i jak długo jeszcze trzeba będzie utrzymywać jedność tego kraju z zewnątrz.

Pentagon ostrzegał w specjalnym raporcie na początku roku: sytuacja w Iraku jest nadal krucha i odwracalna, a kraj stoi przed wieloma wyzwaniami. Z tym że Waszyngton, a za nim cały świat, skoncentrował już całe wysiłki na innym celu.

Af-Pak

Barack Obama rozpoczął wycofywanie wojsk z Iraku z dwóch względów - jednym była konieczność oszczędności spowodowana międzynarodowym kryzysem ekonomicznym, drugim - chęć opanowania sytuacji w Afganistanie. ISAF (Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa) chciało w 2009 roku przejąć inicjatywę strategiczną i po ośmiu latach walk zacząć kończyć swoją misję. Jednak zanim śniegi zeszły z gór, rebelianci zaczęli coraz śmielej poczynać sobie w "kraju wiecznej wojny".

3 lutego talibowie wysadzili most na Przełęczy Chajberskiej - bramie wjazdowej do Afganistanu. Udało im się zablokować główną trasę transportową wojsk natowskich w regionie. To był dopiero początek. Talibowie, rebelianci z Hezb-i Islami Gulbuddina Hekmatiara oraz bojownicy Dżallaludina Hagganiego regularnie atakowali wojska natowskie, w tym Polaków stacjonujących w prowincji Ghazni. Na wiosnę bojownicy przystąpili do ataków na duże patrole wojsk natowskich oraz budynki ministerialne, na drogach jeszcze częściej pojawiały się ajdiki (IED - improwizowane urządzenia wybuchowe).

Spokoju nie było nawet w stolicy. Jeszcze w lutym talibowie zaatakowali budynki ministerialne w trzech punktach Kabulu. Zginęło wielu urzędników państwowych. Koalicja międzynarodowa starała się przejąć inicjatywę - bezskutecznie. Pod koniec lipca Amerykanie rozpoczęli ofensywę w Helmandzie, drugim po Kandaharze mateczniku afgańskich talibów.

Mimo poważnych strat amerykańskiego wojska, coraz częstszych potyczek z talibami i olbrzymich problemów politycznych, Barack Obama aż do grudnia zwlekał z przedstawieniem swojej strategii dla Afganistanu. Ogłosił wysłanie dodatkowych 30 tys. żołnierzy oraz datę początku wycofywania - za 1,5 roku. Decydujące starcie ma nastąpić w 2010 roku.

Jak podkreśla Tomasz Otłowski, analityk ds. bezpieczeństwa i były szef Zespołu Analiz w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP w rozmowie z Wirtualną Polską: 30 tysięcy żołnierzy to wcale nie jest dużo. Gen. Stanley McChrystal, głównodowodzący w Afganistanie, w memorandum na temat sytuacji w Afganistanie mówił o liczbie od 40-80 tysięcy żołnierzy potrzebnych, by przechylić szalę zwycięstwa na korzyść koalicji międzynarodowej.

- Mijający rok jest dla Afganistanu i wojny z talibami w zasadzie stracony - podsumowuje Otłowski.

Pewne nadzieje wiązano z pieczołowicie przygotowywanymi wyborami prezydenckimi, które mimo incydentów terrorystycznych odbyły się w sierpniu. Skala defraudacji była jednak bardzo duża. Jedynie pod wpływem Zachodu zdecydowano się przeprowadzić drugą turę wyborów, ogłaszając, że dotychczasowy prezydent zdobył nieco mniej niż 50% głosów. Jednak na tydzień przed drugą turą kontrkandydat Karzaja, były szef dyplomacji Afganistanu, Abdullah Abdullah, zrezygnował ze startu, podważając uczciwość komisji wyborczej. Wynik głosowania spowodował frustrację Zachodu, który nieudolnie od 8 lat próbuje ustabilizować sytuację w tym kraju. Wszystko pogłębia szerząca się korupcja, która dotyka najwyższych urzędników państwowych, nie wyłączając rodziny samego prezydenta. Hamid Karzaj, stracił w tym roku resztki autorytetu, jakim cieszył się przynajmniej zagranicą. Teraz nie będzie miał go ani na zewnątrz ani wewnątrz kraju. A jednak trzeba będzie z nim żyć. Koalicji byłoby łatwiej współpracować z prezydentem, który posiadałby
poparcie Afgańczyków i liderów świata.

- Obama chciałby, aby 2010 rok był punktem zwrotnym w historii Afganistanu - uważa Piotr Krawczyk, orientalista z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i były konsul w Kabulu. Jednak dopóki nie rozwiąże się kryzysu politycznego, którego oznaką były wybory prezydenckie, przekazanie odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo samym Afgańczykom będzie krokiem nieodpowiedzialnym. - Jestem pesymistą. Nie widać woli zmian po stronie USA - konstatuje orientalista.

W roku 2009 administracja amerykańska zaczęła jednak patrzeć na problem Afganistanu z szerszej perspektywy. Od początku roku powszechnie zaczęto mówić już nie o Afganistanie i Pakistanie, ale o Af-Paku. Amerykanie zwiększyli znacznie naciski na Pakistan, aby zdecydowanie mocniej walczył z talibami. Islamabad rzucił na wiosnę kilkadziesiąt tysięcy wojsk na pogranicze afgańsko-pakistańskie do Doliny Swat, a jesienią do Waziristanu.

W tym czasie Amerykanie przy pomocy samolotów bezzałogowych "polowali" w Pakistanie na przywódcę tamtejszych talibów z ugrupowania Tehrik-i-Taliban Baitullaha Mehsuda. W sierpniu charyzmatyczny przywódca zginął. Zaraz jednak zastąpił go kolejny "ojciec wierzących".

Analitycy są jednak zgodni: obie ofensywy to raczej kroki na pokaz. - Władzom pakistańskim nie zależy na pokonaniu talibów - zauważa Otłowski. Islamabad wykorzystuje ich bowiem jako instrument nacisku na Afganistan i na Indie. Talibowie nie znikną ze sceny w Pakistanie, a zatem i w Afganistanie.

Rok 2009 był jednak przełomowy pod jednym względem. Po zuchwałych atakach terrorystycznych na lankijską reprezentację krykieta, szkołę policyjną i budynki wywiadu w Lahaur władze pakistańskie mogły po raz pierwszy poczuć, że aktywność talibów i Al-Kaidy wymknęła się spod kontroli, podkreśla Krawczyk. - Z wygodnego dla Pakistanu narzędzia talibowie zaczęli się przeradzać w byt, który zagraża państwu pakistańskiemu - dodaje. Zdaniem Otłowskiego jednym z możliwych scenariuszy jest ponowne przejęcie władzy w Pakistanie przez armię, która może uznać, że rząd cywilny nie jest w stanie zapanować nad biegiem wydarzeń.

Sytuacja w Af-Paku dotknęła niespodziewanie również Polski. 7 lutego śmierć z rąk pakistańskich talibów z Tehrik-i-Taliban poniósł polski geolog Piotr Stańczak.

Iran - kryzys rewolucji islamskiej?

- Czerwcowe wybory prezydenckie to pierwsze tak sfałszowane głosowanie w Iranie od 20 lat - zauważa Krawczyk. Głosowanie, które przyniosło ponowne zwycięstwo Mahmudowi Ahmadineżadowie, zrodziło jednak opór na nieoczekiwaną przez nikogo skalę. Teheran nie widział tak wielkich demonstracji od czasu obalenia szacha i rewolucji islamskiej 1979 roku. Zdaniem analityka PISM-u, fałszerstwa ekipy Ahmadineżada były pogwałceniem delikatnego balansu między elementami demokratycznymi a niedemokratycznymi irańskiego systemu politycznego.

To zrodziło masowy ruch protestów, które odżywają przy okazji każdych dużych świąt i pojawiają się ze stałością i regularnością od czerwca. To przypomina rytm protestów za szacha, które w końcu doprowadziły do upadku tyrana.

Pierwsze rysy na systemie zbudowanym przez Chomeiniego? Czy budynek w końcu pęknie? To zależy, czy uda się zbudować szeroką koalicję przeciwną rządom ajatollahów oraz - jak podkreśla Krawczyk - od tego czy niezadowolenie polityczne przerodzi się w niezadowolenie społeczne. A na to wpływ będzie miała gospodarka. Jedno jest pewne nowa rewolucja irańska, jeśli nastąpi, będzie miała kolor zielony - czyli kolor islamu, ale także ruchu, jaki narodził się spontanicznie po czerwcowych wyborach.

Nawet jeśli dojdzie do poważnych zmian politycznych w Iranie, to mało prawdopodobne jest, by Teheran zarzucił swój program atomowy. Iran pragnie niezależności w zakresie produkcji energii atomowej i prawdopodobnie dąży do zdobycia potęgi w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego. Dumni Persowie nie porzucą tych celów.

Izrael: nasi żołnierze nie są zbrodniarzami

Rok 2009 rozpoczął się w cieniu miażdżącej ofensywy Izraela w Strefie Gazy. Władze państwa żydowskiego chciały zgnieść struktury Hamasu. Wyjątkowo brutalna operacja "Płynny Ołów" pogłębiła jeszcze konflikt między Izraelem a Palestyńczykami. W ofensywie zginęło 13 Izraelczyków i 1300 Palestyńczyków, a Izraelskie Siły Obronne miały się dopuścić łamania prawa wojennego. W państwie żydowskim mało kto jednak wierzy w zbrodnie swoich żołnierzy (czytaj więcej)

Władza Mahmuda Abbasa wciąż się osłabia, a utworzenie po wyborach parlamentarnych koalicji Likudu i "Nasz dom Izrael" nie wróży dobrze procesowi pokojowemu na Bliskim Wschodzie.

Środkowy Wschód - od Izraela po Afganistan - pozostanie w najbliższych latach beczką prochu, gotową do wybuchu w każdym momencie.

Paweł Orłowski, Wirtualna Polska

afganistaniranpodsumowanie
Zobacz także
Komentarze (0)