Jacek Żakowski: "Samorząd czy samoknebel?" (Opinia)
PiS chce ustawowo stworzyć samorząd dziennikarski. To ciekawy, choć niełatwy, pomysł. Ale na inne czasy. Dziś brzmi to, jak idea Unii Europejskiej snuta w latach II wojny światowej.
16.09.2019 | aktual.: 17.09.2019 07:16
Gdy mowa o ładzie społecznym, trudno o ideę lepszą niż samorząd. Ale żeby samorząd mógł zrobić coś dobrego, tych którzy mają się "samorządzić" musi łączyć aksjologiczne minimum, jakieś zaufanie i trochę wzajemnego szacunku. Może nie wszystkich, ale zdecydowaną większość. Przynajmniej 80 procent. Dziś jest to marzenie ściętej głowy.
Dwadzieścia lat temu takie minimum łączyło zdecydowaną większość dziennikarzy. Dziś bardzo mało nas łączy, a niemal wszystko dzieli. I prawdę mówiąc bardzo niewielu zostało dziennikarzy, czyli ludzi zawodowo przekazujących publiczne informacje dobierane i tłumaczone w interesie odbiorców. Większość osób pracujących w mediach uprawia propagandę na rzecz jednej czy drogiej strony wielkiego politycznego sporu albo na rzecz jakichś lobby. Nie chodzi o to, że dziennikarze mają (jak każdy) poglądy, lecz o to, że tak opisują świat, by się jak najlepiej przysłużyć (albo przypodobać) tym, z którymi wiążą nadzieje dla Polski i samych siebie.
Czy na przykład potraficie państwo sobie wyobrazić dzisiejsze "Wiadomości" zaczynające się od krytyki rządu Morawieckiego, którą red. Ziemiec wygłasza swoim podniosłym tonem? Ja jakoś nie potrafię, a przecież nawet statystycznie rzecz biorąc trudno jest uwierzyć, iż jest to pierwszy w dziejach świata rząd, który nigdy-przenigdy nie zasługuje na żadną poważną krytykę. A czy potraficie sobie wyobrazić, że "Fakty" zaczyna materiał chwalący genialną decyzję tego rządu? A przecież statystycznie rzecz biorąc trudno jest uwierzyć, że jest to pierwszy w dziejach świata rząd, który nigdy-przenigdy nie zasługuje na żadną solidną pochwałę.
Kryzys polaryzacyjny sprawił, że dziennikarski samorząd jest tak samo genialnym pomysłem, jak samorząd tworzony przez psy z kotami. Trudno sobie wyobrazić samorząd działający na rzecz całego środowiska, a bardzo łatwo sobie wyobrazić taki, który będzie służył jako narzędzie totalitaryzacji debaty - knebel, który chwilowa większość zakłada chwilowej mniejszości. Tak jak dzieje się to w sejmie, KRS, radach gmin.
"Tomasz Lis obok Krzysztofa Skowrońskiego? REM straciła znaczenie"
To nie jest gdybanie. Ćwierć wieku temu napisałem projekt Karty Etycznej Mediów i zaproponowałem, żeby na jej straży stała Rada Etyki Mediów współtworzona przez wszystkie środowiska medialne. Nie było z tym problemu. W pierwszych kadencjach pluralizm REM był dziś szokujący. Bez problemu siedzieli obok siebie szefowie prywatnych i państwowych mediów, redakcji katolickich i kosmopolitycznych, SDP, które przetrwało w podziemiu, postkomunistycznego SDRP, Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Nie czuło się specjalnego napięcia. A potem zaczęły się kłótnie i secesje, aż wreszcie doszliśmy do takiej sytuacji, w której REM straciła znaczenie, bo nie uznaje jej zbyt wiele środowisk medialnych.
Wyobrażacie sobie dziś takie zgromadzenie, na którym Jacek Kurski siedzi obok Jarosława Kurskiego, a Tomasz Lis obok Krzysztofa Skowrońskiego? Kto by miał zmywać ze ścian krew i pierze? I po co to komu, skoro jakiejkolwiek decyzji lub opinii by takie grono kiedyś nie przyjęło, przegrana mniejszość by ją odrzuciła i zdezawuowała najgrubszymi słowami.
Sądzicie, że także w warunkach takiej polaryzacji są decyzje, co do których można się zgodzić ponad podziałami? Zgoda - są takie decyzje. Na przykład słynną kagańcową nowelizację ustawy o IPN, z której trzeba się było wycofywać rakiem pod wpływem oburzenia wszystkich naszych sojuszników, sejm i senat przyjęły niemal jednogłośnie. Ogólna prawidłowość jest taka, że w społeczeństwie spolaryzowanym tak radykalnie, jak nasze, powszechna zgoda ustanawia przeważnie najgorsze głupoty, bo pojawia się niemal tylko wtedy, gdy działa szantaż moralny wystarczająco potężny, by wyłączyć racjonalne myślenie.
Samorząd, jaki proponuje PiS, mógłby być tylko wydmuszką
To jednak nie znaczy, że dziennikarski samorząd nigdy nie będzie możliwy. Kiedyś mam nadzieję będzie. Ale po pierwsze dopiero gdy będziemy gotowi na nowo budować polską demokracja (czyli gdy znów połączy nas aksjologiczne minimum, jakieś zaufanie i trochę wzajemnego szacunku), a po drugie, gdy zostanie tak zaprojektowany, by reprezentować interes dziennikarzy i naszych odbiorców, a nie interes władzy, która chce wszystko kontrolować.
Zobacz także
Nawet jednak w takich hipotetycznie optymalnych warunkach dziennikarski samorząd nie będzie przedsięwzięciem łatwym. Bo jak na przykład określić, kto jest dziennikarzem? Za komuny kryterium było proste - dziennikarzem był ten, kto pracował w redakcji i większość dochodów czerpał z dziennikarstwa. A co z blogerami i z coraz liczniejszymi gwiazdami mediów społecznościowych?
PiS chce stworzyć dla dziennikarzy samorząd przypominający samorządy innych zawodów zaufania, takich jak lekarze czy adwokaci. Ale to są profesje, czyli takie zawody, których uprawianie wymaga potwierdzonych przez urząd kompetencji. A dziennikarstwo jest zawodem z natury otwartym i w dużym stopniu wolnym. Tego zmienić nie sposób. Bo chyba trudno sobie wyobrazić, że jakakolwiek władza (także samorządowa) mogła by mieć prawo decydować o tym, czyje teksty mogą być publikowane, a czyje nie mogą, lub kto ma prawo umieszczać swoje programy na You Tubie, a komu nie wolno.
Licencjonowanie zawodu dziennikarza to zawsze był dość oczywisty absurd. Ale w warunkach technologicznych XXI w., gdy klasyczne media przestają mieć znaczenie, a kluczowe stają się media społecznościowe, byłby to absurd kosmiczny. Skoro nawet w PRL cenzura podmiotowa (czyli cenzorski zapis na nazwisko) miała taki skutek, że ludzie nim objęci (np. Adam Michnik, albo Jerzy Urban) drukowali pod pseudonimami, a kiedy się nie dało, schodzili do podziemia, to jak wykluczenie z zawodu przez samorząd miało by wyglądać w świecie Internetu?
Ćwierć wieku temu, tworząc Radę Etyki Mediów, zdawaliśmy sobie z tych problemów sprawę. Dlatego zamiast na prawnie ustanowiony samorząd postawiliśmy na samoorganizację. Zamiast regulacji obwarowanych formalnymi sankcjami (np. wydaleniem z zawodu), wybraliśmy mechanizm publicznych rozważań i ocen, które miały budować wrażliwość społeczną na przestrzeganie norm służących pożytecznej debacie. Nawet jednak ten miękki mechanizm, który miał nas przybliżyć do siebie i do sensownych powszechnie uznawanych reguł, upadł w zderzeniu z narastającą dzikością politycznej walki. Teraz nie byłoby lepiej. Samorząd, jaki proponuje PiS, mógłby być tylko wydmuszką bez znaczenia lub kneblem, który dziennikarze mieliby włożyć sami sobie, lub - to wydaje się bardziej prawdopodobne - który występujący jako dziennikarze funkcjonariusze władzy wkładaliby dziennikarzom.