Jacek Żakowski: Opozycjo, odwagi! Koniec certolenia
Panie Grzegorzu Drogi, Panie Władysławie Szanowny, Miły Panie Ryszardzie - odwagi! Alleluja i ruszcie się nareszcie do przodu! Teraz już tylko do przodu. Polityka stała się dziś szklaną górą. Musicie się na nią wdrapać albo zginąć. I jak to na szklanej górze - kto patrzy wstecz, ten się zamienia w bezsilny słup soli. Przestańcie się oglądać za siebie. Przestańcie kombinować, jak łysa kobyła pod górę. Spójrzcie na swoich prawicowych kolegów, którzy odnoszą sukcesy na Zachodzie. Oni się nie certolą. Nie patrzą za siebie. Walą naprzód. Dlatego wygrywają i swoich populistów pędzą w kozi róg.
"Nie wierzymy w nieskrępowane niczym wolne rynki. Odrzucamy kult egoistycznego indywidualizmu. Sztywne dogmaty i ideologie uważamy za groźne, a nie tylko za zbędne. Prawdziwy konserwatyzm oznacza oddanie krajowi i wspólnocie; wiarę nie tylko w społeczeństwo, ale także w to, że rząd może czynić dobro". To nie żaden szalony socjalista czy etatystyczny lewak wypowiedział te słowa. To Theresa May - następczyni słynnej Maggie Thatcher - konserwatystka od dziecka, z krwi i kości, z kilkusetletniej tradycji, tak streszcza sens napisanego przez siebie "Manifestu Konserwatywnego".
Dla polskich konserwatystów żyjących wciąż kultem "Żelaznej Damy" musi to być bolesne zaskoczenie. Gdy czytają takie wypowiedzi, zapewne słowo socjalizm nieodparcie ciśnie im się na usta. Ale to nie ma nic wspólnego z socjalizmem. Europejska demokratyczna prawica doskonale rozumie, że polityka to nie seminarium o ideologiach i nurtach filozoficznych. Polityka jest sztuką osiągania tego, co możliwe i aktualnie potrzebne, przy pomocy środków, które są dostępne.
Theresa May nie stała się socjalistką deklarując antyelitarny zwrot, który kosztem biznesu i brytyjskiej klasy średniej ma zapewnić pracownikom miejsca we władzach przedsiębiorstw, uczniom z uboższych rodzin miejsca w najlepszych szkołach, młodym nowe mieszkania komunalne, publicznej służbie zdrowia znacząco większy budżet, uczelniom znacznie większe środki na badania itd. May zawróciła tylko brytyjskich konserwatystów na ścieżkę swego wielkiego poprzednika, premiera Disraeliego, który rządząc Anglią na zmianę z liberałem Gladstonem, pod koniec XIX w. przeprowadził reformę wiktoriańską i stworzył wielką Wielką Brytanię - między innymi organizując powszechną oświatę oraz przejmując dla państwa kontrolę nad Indiami i Kanałem Sueskim. Jak Gladstone i Disraeli swoimi reformami ochronili Brytanię przed komunistami (choć w imię wolności dali azyl Karolowi Marksowi), tak May chce uratować Brytanię przed szowinistycznymi populistami.
Wolta Theresy May powinna wstrząsnąć polską opozycyjną prawicą. Bo Brytania zdawała się ostatnim bastionem konserwatyzmu, gdy polskich konserwatywnych, ludowych i liberalnych demokratów od dawna bulwersowała polityka zachodnioeuropejskiej demokratycznej prawicy. Kanclerz Merkel zrobiła przecież mniej więcej to, co PiS, by podnieść płace w Niemczech. I w dodatku bez obrzydzenia przyjęła ponad milion uchodźców. A świeżo wybrany prezydentem Francji Emmanuel Macron połączył konserwatywno-wolnorynkowych Republikanów z liberalnymi socjalistami, by razem realizować program głębokiej integracji. Bo wierzy i głośno mówi, że Francja może pozostać wielka tylko, jeżeli przekaże europejskiej wspólnocie jeszcze większą część swojej suwerenności. Dla Republikanów, którzy są spadkobiercami de Gaulle’a, to niemal salto mortale, bo program Macrona oznacza porzucenie mrzonek o globalnej samodzielności Francji. Dla socjalistów wstrząs może być jeszcze większy, bo głębsza integracji wymaga zwiększenia konkurencyjności Francji wobec Niemiec, a to oznacza rezygnację z części "zdobyczy socjalnych" - na przykład dłuższej pracy przynajmniej w niektórych firmach i branżach.
Politolodzy, którzy lubią porządkować polityczne podziały wedle dobrze ugruntowanych tradycyjnych linii - konserwatyzm-socjalizm, prawica-lewica, liberalizm-etatyzm - widząc, co dzieje się na Zachodzie, muszą przeżywać męki. I wcale im nie zazdroszczę. Bo odpowiedź na populistyczne wyzwanie, przed którym Europa stanęła po latach praktykowania neoliberalnej wiary, że wszystko się samo ułoży, jeśli państwo nie będzie przeszkadzało, wymaga od wszystkich demokratycznych formacji porzucenia starych dogmatów, odrzucenia dotychczasowych programów, pozbycia się latami żywionych złudzeń, a nawet przekroczenia granic własnych tożsamości.
Zachodnim demokratom - konserwatystom, chadekom, liberałom, socjalistom - uświadomienie sobie konieczności takiej zasadniczej programowej zmiany zajęło kilka lat, podczas których wszyscy próbowali rozwałkować kolejne przejawy kryzysu, a populiści wszędzie rośli w siłę. Przełom przyniosło zwycięstwo Trumpa w Ameryce, dojście do władzy autorytarnych formacji w Europie Wschodniej i Brexit.
Merkel, May, Macron zrozumieli, że odpowiedzią na nowe wyzwania muszą być nowe polityczne programy i projekty. To otworzyło im drogę do skutecznej kontrofensywy. W Polsce taki przełom wciąż się nie dokonał. Polska demokratyczna prawica nie ma skutecznej odpowiedzi na autorytarny populizm, nie dlatego, że jest on silniejszy, niż gdzie indziej, ale dlatego, że zbyt silna jest wciąż jeszcze jej stara i już bezużyteczna programowa tożsamość.
Czasy są niepewne. A w niepewnych czasach ludziom nie potrzeba partyjnych awatarów wyrzucających ustami sondaże, które chwilę wcześniej wciągnęły uszami i oczami. W niepewnych czasach nikomu nie są potrzebni politycy, którzy traktują wyborców, jak kelnerzy klientów: "czym mogę państwu służyć", "świetny wybór", "wedle życzenia państwa". W takich czasach wyborcy akceptują tylko takich demokratycznych liderów, którzy ich zaskoczą świeżymi pomysłami, zaimponują swoim zdecydowaniem, będą umieli przekonać, że rozumieją, co wcześniej źle się działo i mają lepsze rozwiązania problemów, które populiści chcą przecinać autorytarną siekierą.
Merkel, Macron, May mają dość odwagi i wyobraźni, by w swoich krajach pokazać wyborcom nową demokratyczną ofertę. W Polsce po półtora roku rządów PiS wciąż na nią czekamy. PSL jest tak gładki, jak zawsze. PO chce cofnąć się o dekadę. A Nowoczesna wciąż wraca do programowych pomysłów z lat 90. Tą drogą dzisiejsza opozycja daleko nie zajedzie. Nawet jeżeli PO połknie jeszcze bardziej anachroniczną Nowoczesną i dogoni PiS sondażowo, to gładki PSL zniknie, a Kukiz zapewni Kaczyńskiemu władzę także po następnych wyborach. Jeśli opozycja poważnie myśli o zdobyciu władzy, musi dużo poważniej pomyśleć o sobie. A jeśli się na to wreszcie zdecyduje, może u zachodnich przyjaciół znaleźć ciekawe inspiracje. I może się od nich nauczyć nowego języka pozwalającego odtwarzać dobrą więź z wyborcami. Do wyborów jest jeszcze dość czasu, żeby po tę naukę sięgnąć. Ale nie ma już dużo czasu do zmarnowania.
Jacek Żakowski dla WP Opinie