PublicystykaJacek Żakowski o pierwszym tygodniu rządów PiS: branie jeńców nie jest przewidziane

Jacek Żakowski o pierwszym tygodniu rządów PiS: branie jeńców nie jest przewidziane

- Tym razem PiS idzie na całość. Takiego tygodnia w polskiej polityce nie było od pamiętnego 1989 roku. Ci, którzy zrzędzili, że PiS za wolno zabiera się do rządzenia, stracili powód do narzekań. Już dobrze widać, że Jarosław Kaczyński nie tylko chce iść na całość, ale robi to ostentacyjnie i na wszystkich frontach jednocześnie. Branie ani tym bardziej puszczanie wolno jeńców w pragmatyce PiS nie jest przewidziane. Ale PiS-owski nalot dywanowy nie może trwać bez końca – pisze Jacek Żakowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Jacek Żakowski o pierwszym tygodniu rządów PiS: branie jeńców nie jest przewidziane
Źródło zdjęć: © Eastnews | Jan Bielecki
Jacek Żakowski

22.11.2015 | aktual.: 23.11.2015 21:49

Jak się Państwu podoba w Nowej Polsce? Lepiej jest, ciekawiej, straszniej? Raczej obiecująco czy przerażająco? Jeszcze trudno powiedzieć, czy to będzie kino akcji czy horror, ale na moje oko już widać, że nie będzie to melodramatyczna slapstikowata komedia pomyłek, jak dziesięć lat temu, gdy Jarosław Kaczyński rządził po raz pierwszy.

Premierem jest wprawdzie Beata Szydło (którą czekają losy premiera Marcinkiewicza), ale po zdobyciu samodzielnej większości przez PiS stała się ona polityczną wydmuszką sympatycznej prawicy, którą teraz wypełnia treść wstrzykiwana przez tradycjonalistycznych narodowo-katolickich radykałów i ultraradykałów. Szydło jest premierem technicznym. Miło opowiada różne techniczne historie, ale bardzo pilnuje, żeby nie wchodzić w kompetencje Kaczyńskiego, który nie tylko podejmuje decyzje, ale też opowiada o sensach tego, co ona zapowiada.

Niektórzy sądzą, że PiS nie wytrzymał, popadł w triumfalizm i odkrył karty, które powinien trzymać przy orderach. Kompletnie się z tym nie zgadzam. To nie przypadek, że PiS zaczął rządzenie skoordynowanym, najmocniejszym możliwym dywanowym nalotem praktycznie na wszystkich frontach.

Najpierw prezes Kaczyński wysłał swoich najostrzejszych bulterierów do rządu. PiS-owska większość rozpoczęła urządzanie nowego parlamentaryzmu od bezprecedensowego wykluczenia posłów PSL, deptania tradycji tworzenia prezydium Sejmu z udziałem wszystkich klubów, podziału komisji i konsensu w nadzorze nad służbami specjalnymi. Sejm zaczął pracę od zgwałcenia Trybunału Konstytucyjnego, prezydent - od uchylenia się od obowiązku zaprzysiężenia sędziów i podważenia władzy sądowniczej, której nie pozwolił osądzić czynu swojego kolegi, Mariusza Kamińskiego.

Prezydencka kancelaria zaczęła od opublikowania kuriozalnego raportu o nieprawościach urzędników prezydenta Komorowskiego. Premier - od nocnego skoku na tajne służby. Minister Kultury - od wymuszonego odwołania premiery w teatrze, którego dyrektorem jest poseł Nowoczesnej. Minister Spraw Zagranicznych zaczął od werbalnego zaatakowania Niemców. Organy ścigania od natychmiast podważonego przez sąd spektakularnego politycznego zatrzymania Jana Burego w stylu sprzed dekady. A Minister Skarbu - od sprytnego odebrania zagwarantowanych kontraktami odpraw prezesom państwowych spółek, którzy oczywiście nawet jeszcze się nie dowiedzieli, że będą odwołani.

W pierwszym tygodniu sprawowania władzy każdy w PiS musiał pokazać, co najlepiej potrafi. Żeby nikt w Polsce i wokół nas nie miał wątpliwości, że sytuacja jest kompletnie inna - nic nie jest takie, jakie było i już takie, w dającej się przewidzieć przyszłości, nie będzie.

Między poniedziałkiem 16 listopada a piątkiem 20 listopada PiS wykonał swój wielki zbiorowy wystrzał z Aurory. Zrobił to tak głośno, nie tylko żeby wiadomość o zmianie do wszystkich dotarła, ale też żeby nadać zdarzeniom impet - jednym pokazując, że już wszystko można, a innych przekonując, że wobec determinacji i wszechmocy właśnie zainstalowanej władzy, opór jest bezcelowy. "Jesteście otoczeni. Wychodźcie z podniesionymi rękami, a nic się niewinnym nie stanie".

Sporo osób jest pewnie pod silnym wrażeniem takiej nawałnicy. I trudno się dziwić. Ale to oczywiście nie koniec wrażeń. Nikt nie wie dokładnie, jak jest rozpisany scenariusz, ale wszystko wskazuje, że przynajmniej do końca tego roku kanonada raczej nie osłabnie.

We właściwym sobie emocjonalnym i brutalnym stylu nowa władza będzie wymieniała kolejno dyplomatów, szefów mediów i autorów programów, wojewodów, prezesów państwowych spółek, szefów coraz niżej stojących w hierarchii instytucji. Nie będzie to w większości przypadków prosta zamiana pani czy pana X na panią czy pana Y. Zwykle będzie to rekonkwista. Usuwanie "zdrajców", "złodziei", "oszustów". Nie tylko odzyskiwanie Polski dla Polaków posada po posadzie i fotel po fotelu, ale też wielkie "czyszczenie".

Styl przejmowania Kancelarii Prezydenta to wzorzec dla setek innych instytucji i firm, gdzie też się zapewne "okaże", że "rozkradziono" parkiety i łyżeczki. Natura tej zmiany tym właśnie różni się od standardowej okresowej wymiany elit w państwach demokratycznych, że w przypadku PiS-owskiej rewolucji nie chodzi o wymianę, ale o wyeliminowanie, by odchodzące elity nie mogły nigdy wrócić. Branie ani tym bardziej puszczanie wolno jeńców w pragmatyce PiS nie jest przewidziane.

Problem, jak zawsze w obozie IV RP, polega między innymi na tym, że polityczna represja nie rozróżnia między winnymi i niewinnymi. Większość stawianych zarzutów będzie oczywiście tak samo zasadna, jak zatrzymanie posła Burego, którego sąd zwolnił po 24 godzinach, ale to nie ma znaczenia, bo i tak wszyscy lub prawie wszyscy wyrzucani z posad będą zgodnie z PiS-owską metodą od razu obryzgani paskudztwem, które trudno będzie kiedykolwiek zmyć. A potem będą w miarę politycznej potrzeby włóczeni po prokuraturach i sądach, których głęboką reformę PiS - nie bez przyczyny - już zaczął głośno ustami samego prezesa zapowiadać.

Nie jest pewne, czy do reformy wymiaru sprawiedliwości dojdzie, ani na czym będzie ona polegała, ale świadomość, że niewiadome nadchodzi z pewnością wielu sędziom czy prokuratorom bardzo ułatwi zrozumienie i zaspokojenie różnych potrzeb oraz intencji władzy. W takim znaczeniu zapowiedź reformy może mieć dużo większą moc "reformatorską", niż sama reforma.

Jarosław Kaczyński oczywiście doskonale rozumie, że takie państwo stanu wyjątkowego, jakie powołał do życia w ubiegłym tygodniu, pociąga za sobą bardzo poważne ryzyko w gospodarce. Nie chodzi o wynikające z obietnic wyborczych wydatki, które ekonomiści wyliczyli na ponad 40 mld. Udział strat w tej kwocie może być niewielki. Gorsze będą skutki zahamowania gospodarczych przedsięwzięć, wstrzymania inwestycji, odpływu kapitału, rezygnacji z rozmaitych lokalnych i ponadnarodowych przedsięwzięć, które każdy woli realizować w krajach politycznie stabilnych i spokojnych, przyjaznych obcym, dobrze żyjących z sąsiadami, otwartych na zmiany i odmienności.

Te straty oszacować jest trudno, ale zapewne będą one większe i bardziej długotrwałe niż koszt wyborczych obietnic. Dlatego PiS-owski nalot dywanowy nie może trwać bez końca. Myślę, że najwyżej kilka miesięcy, a nie więcej niż rok. To oczywiście wystarczy, by Jarosław Kaczyński działając tak, jak w pierwszym tygodniu swego panowania, kontrolował nie tylko parlament, pałac prezydencki, rząd i podległe im instytucje, ale także sądy, prokuraturę, trybunał, media, banki i większość życia gospodarczego. Mając faktyczną pełnię władzy będzie mógł zamienić polskie państwo w zdyscyplinowany zaprzęg, którym będzie mógł precyzyjnie powozić. Na tym polega różnica między IV RP Rokity (czyli PO) a IV RP Kaczyńskiego (czyli PiS), że Rokita chciał szarpnąć cuglami, a Kaczyński ma zamiar mocno i jak najdłużej trzymać je w swoim ręku.

Z grubsza po roku (a może nieco wcześniej) mając już wszystkie wodze w ręku, a na ich końcu wystarczająco nastraszonych i zrezygnowanych ludzi, Jarosław Kaczyński będzie mógł dać rozkaz ograniczenia lub może nawet wstrzymania bombardowań. Wtedy dopiero, gdy pyły wybuchów opadną, będziemy się mogli przekonać, jaka na prawdę jest lub wtedy będzie jego wszechwładna wizja nowej, lepszej Polski mającej powstać na gruzach III RP. Na razie trzeba się przyzwyczaić do życia w takiej rzeczywistości permanentnych huków i zawodzenia mniej lub bardziej sensownie trafionych, którą zobaczyliśmy w tym tygodniu. Przyjemnie by było wiedzieć, ku czemu to ma prowadzić, i za co płacimy tę cenę, ale to nie brak tej wiedzy będzie naszym największym problemem.

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Czytaj więcej: Opinie WP na Facebooku!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3111)