PublicystykaJacek Żakowski: inny, (też) wspaniały świat

Jacek Żakowski: inny, (też) wspaniały świat

Nie dawajcie się straszyć. Świat się nie wali. Przeciwnie, wraca do równowagi. Przyszłość nie jest mroczna. Jest jasna. Mrok jest w głowach. Nie w rzeczywistości. Żeby to zobaczyć, nie musicie zakładać różowych okularów. Wystarczy, że zdejmiecie czarne. I popatrzycie własnymi oczami dokoła - pisze Jacek Żakowski dla WP Opinii.

Jacek Żakowski: inny, (też) wspaniały świat
Źródło zdjęć: © East News | Michal Kosc/AGENCJA WSCHOD/REPORTER
Jacek Żakowski

22.08.2016 | aktual.: 22.08.2016 17:55

Jeśli się nie boicie, to znaczy, że nie żyjecie. Już kilku moich znajomych w ostatnim roku przestało oglądać telewizję. Nie wytrzymali psychicznie. Nie mogli potem spać. Wybrali rodzaj emigracji wewnętrznej, który można nazwać informacyjnym samowykluczeniem. Ich pierwszy odruch - to głupia reakcja strusia. Chowają głowy w piasek, a kupry im wystają. Po tych kuprach dostaną, jak nie będą wiedzieli, co im grozi. Teraz widzę, że żyją i się uśmiechają. Chyba częściej niż ja.

W szkole pod Warszawą powstaje klasa matematyczno-wojskowa. Dyrektor tłumaczy, że to praktyczna oferta dla dzieci mających żyć w kraju, do którego przybędą muzułmanie. Niedaleko szkoły działa ośrodek dla uchodźców. Dobrze jest umieć się bronić, kiedy z niego wychodzą. A matematyka dlatego, że współczesna obrona jest technologicznie zaawansowana. Na przykład naprowadzanie rakiet. Już widzę dzieci obliczające w szkole, jaką trajektorię powinna mieć rakieta wystrzelona z boiska, by trafić w piaskownicę uchodźców.

Redaktor ważnego działu "Rzeczpospolitej" przekonywał ostatnio, że każdy powinien mieć broń w domu, a najlepiej przy sobie. Inaczej będziemy bezbronni i padniemy ofiarą złoczyńców. Nie dałem się przekonać, bo nie wiem, czy ktoś by go nie zastrzelił, gdyby mając broń przy sobie, spotkał go po przeczytaniu takiego steku bzdur. A on też jest człowiekiem. Może ma żonę, dzieci, rodziców, kochankę, kochanka, kota albo węża. Pewnie komuś by go brakowało. Jest też ryzyko, że gdybym np. ja nosił przy sobie pistolet, wiele osób bym już pewnie zastrzelił w przypływie emocji. Paru kierowców by zapewne nie żyło. I pewnie ja też. Albo mnie by zabili, albo sam bym się zastrzelił - z poczucia winy, albo zginąłbym przy czyszczeniu broni. W tych amerykańskich stanach, gdzie ludzie masowo mają i noszą broń, takie rzeczy zdarzają się na co dzień.

Strach jest straszny. Zwraca się przeciw przestraszonym. A staje się powszechny. I zwykle jest nieracjonalny. Polski problem z uchodźcami dobrze to pokazuje. Erupcja lęku przed muzułmańskimi uchodźcami następuje w kraju, do którego oni się nie wybierają i w którym muzułmanie nikogo nie napadli. Natomiast młodzi, krewcy, krótko strzyżeni, nazi-podobni Polacy wciąż napadają nielicznych i niewinnych muzułmano-podobnych, którzy się tu zaplączą np. z okazji Światowych Dni Młodzieży.

Ludzie sobie sami tych strachów nie wymyślają. To różnego rodzaju elity - polityczne, medialne, religijne - które tradycyjnie konkurowały nadziejami albo złudzeniami, zaczęły konkurować strachami. Już nikt nam nie obiecuje, że wszystkim da szczęście. Teraz obiecują tylko uchronić nas przed nieszczęściem. A właściwie obiecują, że jeżeli zgodzimy się oddać jakąś część szczęścia, to konkurujące polityczne elity zagwarantują nam mniejsze nieszczęście. Oferty polityczne różnią się dziś tym, co zgodzimy się stracić w zamian za zmniejszenie jakiegoś nieszczęścia.

To się nie stało z dnia na dzień. Stopniowo rosło od lat 70. A wybuchło, kiedy upadł (nie jestem pewien czy słusznie) wielki strach przed atomową zagładą. W jego miejsce na szczęśliwym Zachodzie najpierw pojawił się strach ekologiczny (ocieplenie), potem strach cywilizacyjn (dżihad), globalizacyjny (Chiny) i technologiczny (GMO), a wreszcie przyszedł strach dekadencki (upadek cywilizacji) obejmujący wszystko, a przede wszystkim tezę, że nam, naszym dzieciom i wnukom, może już być tylko gorzej..

"Niestety mam złą wiadomość - mówi Gazecie Wyborczej wybitny, zwykle optymistyczny politolog prof. Radosław Markowski - zwłaszcza dla młodych ludzi w Europie: nie będziecie żyć coraz lepiej, będziecie mieli dużo szczęścia, jeżeli zachowacie obecny poziom życia, a najlepiej zacząć się przygotowywać do tego, że będzie wam gorzej niż pokoleniom żyjącym po II wojnie światowej (…) Należy rozpocząć edukacyjne prace nad redukowaniem ludzkich aspiracji.(…) Niestety, nie usłyszycie tego od nieodpowiedzialnych polityków - oni jeszcze do tego nie dorośli".

Zdaje mi się, że nie tylko politycy jeszcze nie dorośli. Także intelektualiści wciąż z trudem rozróżniają stan między zmianą a stratą. Dlaczego Markowski sądzi, że ludziom będzie gorzej? Bo będą mniej zarabiali, mniej kupowali, mniej konsumowali? A może też będą mieli mniejsze samochody, częściej jeździli na rowerach lub metrem, wyrzucali trochę mniej jedzenia, mniej mieli, a częściej coś sobie nawzajem pożyczali, kupowali trochę mniejsze mieszkania, domy itd. Tak będzie. Wiele na to wskazuje. To nawet wydaje się już pewne. Ale czy to znaczy, że będzie nam gorzej?

W "Foreign Affairs” Nima Sanandaj, kurdyjsko-irańska politolożka, z prawicowego, ultrarynkowego think-tanku, która osiedliła się w Szwecji, krytykuje mit tzw. modelu nordyckiego pokazując, że Amerykanie pochodzenia skandynawskiego są lepiej wykształceni i więcej zarabiają niż mieszkańcy Skandynawii. Pomija tylko jeden szczegół: czy są bardziej szczęśliwi? Bo Skandynawowie są najszczęśliwsi wśród ludzi mieszkających w krajach, gdzie słońce nie zawsze świeci. A Amerykanie (choć więcej zarabiają i w dużej części kraju mają bardzo dużo słońca) są nisko w rankingach narodowego szczęścia.

Pieniądze szczęścia nie dają. Od pewnego poziomu dochodu nawet zabierają szczęście. Zwłaszcza, gdy ma się ich coraz więcej kosztem dóbr społecznych - przyjaźni, rodziny, miłości, kultury, aktywności fizycznej i umysłowej. To jest dokładnie zbadane. Nie jest statystyczną prawdą, że ludzie, którzy więcej zarabiają, kupują i mają, rzadziej popadają w depresję i targają się na własne życie. Wśród ustalonych przyczyn samobójstw w Polsce (2014 r.) na pierwszym miejscu są nieporozumienia rodzinne (1358), a dalej choroba psychiczna (1101), przewlekła choroba (600), zawód miłosny (814), warunki ekonomiczne (554), nagła utrata źródeł utrzymania (171). To, co niepokoi prof. Markowskiego i interesuje dr Sanandaj jest dopiero na 5 i 6 miejscu i odpowiada za 6 razy mniej przypadków skrajnej rozpaczy niż przyczyny społeczne (bo samobójstwo w chorobie ma związek z jakością opieki). Jeśli do tego dodamy, że w ostatniej dekadzie, gdy Polska się wciąż rozwijała, a zarobki rosły, nastąpiła też eksplozja samobójstw (czyli desperackiego ludzkiego nieszczęścia), można się zastanawiać, czy załamanie się tego modelu rozwoju oznacza, że będzie nam gorzej.

Nie twierdzę, że lepiej mieć mniej pieniędzy. Ale uwadze przerażonych, że więcej ich nie będziemy mieli, polecam zdziwienie starszego postawą tzw. starszego pokolenia X, a jeszcze bardziej Z, które są mniej pazerne na kasę, a bardziej na życie, relacje, doznania i doświadczenia. Tę różnicę widziałem ostatnio, spacerując nocą po Sopocie. W marinie, na końcu najdłuższego w Europie drewnianego molo, gdzie za sam wstęp płaci się 7 zł., na jachtach za milion i więcej siedzieli 40-50 latkowie nostalgicznie sączący drogie trunki. Ich rówieśnicy spacerujący obok patrzyli z podziwem lub zazdrością. A przy wejściu na molo, na plaży całą noc wesoło balowały iksy i zety. Może to tylko impresja, ale pokazuje, że może być fajnie bez łódki za bańkę. I że może czasem niesłusznie widzimy katastrofę i boimy się oraz straszymy tym, co jest np. okazją na sensowniejsze i dające szansę na więcej szczęścia ułożenie życia wielu milionów ludzi, którzy zapędzili się w "konsumpcyjny wyrostek robaczkowy" naszej cywilizacji. Trzeba się tylko inaczej poukładać, co nie jest łatwe, ale nie musi być złe.

Podobnie jest z multi-kulti. W północno-wschodnim miasteczku pośród lasów i jezior, niedaleko którego spędzam od lat wakacje, multi-kulti już jest. W tym roku zobaczyłem je ostrzej niż w ubiegłym. W szpitalu przyjął mnie dr. Ahmed, który doskonale wie, co zrobić po ukąszeniu kleszcza. Dowiedziałem się, że co czwarty lekarz to imigrant. Z Syrii, Sudanu, Iraku, Białorusi. W tym wzięty ginekolog. Piłkę do nogi kupiłem w Chińskim Centrum - za ladą siedział Chińczyk mówiący słodką polszczyzną. Kebab sprzedał nam Turek. Kindziuk pani z Litwy, która robi i przywozi tradycyjne wędliny. Nie zauważyłem, żeby świat się tam rozpadł. Natomiast widziałem ofertę przewozów autokarowych do Berlina, Brukseli i na lotnisko w Modlinie, skąd się lata do Anglii. Coś się zmieniło, ale ludzie nie robią wrażenia upodlonych. Chyba nawet trochę się zluzowali w porównaniu z tym, co było dziesięć lat temu. Jeśli zrzędzą, to głównie na polityków. Nie na zmieniające się życie.

Jacek Żakowski dla WP Opinii

Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)