Jacek Wojciechowicz dla WP: chciano przyczepić do mnie aferę, abym nie kandydował na prezydenta Warszawy
- W Warszawie za dwa lata mają się odbyć wybory na prezydenta miasta. Postanowiono mnie nie tylko odwołać i pozbawić możliwości politycznego działania, ale jeszcze przyczepić do mnie aferę reprywatyzacyjną, żeby na wszelki wypadek nie przyszło mi do głowy kandydowanie na prezydenta - mówi Wirtualnej Polsce Jacek Wojciechowicz, zdymisjonowany przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz wiceprezydent miasta.
Jacek Gądek: Odebrał pan papiery ze zwolnieniem?
Jacek Wojciechowicz: Jeszcze nie.
WP: A jak wyglądała pana ostatnia rozmowa z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz?
Bez wielkich emocji i dramatyzmu.
WP: Tak?
Wymienialiśmy się argumentami. Informowała mnie, że oczekuje ode mnie złożenia dymisji albo sama mnie zdymisjonuje. Pytałem: dlaczego? Odpowiadała: z powodu skali wykonania inwestycji w mieście w pierwszym półroczu. Stwierdziłem więc, że choćby z uwagi na to, iż przez 10 lat z powodzeniem zajmowałem się inwestycjami, to zwolnienie mnie z takiego powodu będzie nie fair. A już dymisja w kontekście afery reprywatyzacyjnej i próba utożsamienia mnie z tą aferą, to już będzie podłość.
Pani prezydent doskonale wiedziała, że chce mojej dymisji nie z powodu inwestycji, i że moment dymisji nie jest przypadkowy, ale skorelowany z innymi działaniami.
WP: A mówiła, że to nie jej decyzje?
Nie. Akurat podkreślała, że sama tak postanowiła. Widać było, że decyzja jest podjęta.
Zresztą bardzo podobna sytuacja miała miejsce dwa tygodnie wcześniej - wtedy pani prezydent najpierw pod wpływem szefostwa PO chciała mojej i Jarosława Jóźwiaka dymisji, a później - po moim stanowczym proteście i po nocnych rozmowach z innymi osobami - zdanie zmieniła. Tym razem już jej najwyraźniej zabroniono rozmawiać z kimkolwiek, by nie zmieniła zdania.
WP: Czy pana zdaniem wygląda na to, że w gabinecie szefa PO mebluje się gabinet prezydenta Warszawy? Tak sugerują niektórzy politycy i politolodzy
Pamiętam sytuację - wtedy szefem PO był jeszcze Donald Tusk - że na wszelkie takie próby jak teraz, Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła: nikt nie będzie mi gabinetu meblował.
WP: Nie odnosi pan wrażenia, że coś się zmieniło?
Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że chyba tak.
WP: W rozmowach z członkami PO dominuje myśl: pan jest kojarzony z Donaldem Tuskiem, a teraz Grzegorz Schetyna wymienia pana na swojego człowieka - Witolda Pahla. Tak to jest?
W jakimś sensie to jest prawda, choć ten podział - z uwagi na nieobecność Donalda Tuska w Polsce - na ludzi związanych z Tuskiem, a z drugiej strony z Grzegorzem Schetyną jest bardziej umowny. Przez całą moją obecność w Kongresie Liberalno-Demokratycznym i w Platformie Obywatelskiej byłem jednak dużo bardziej związany z Donaldem Tuskiem niż z Grzegorzem Schetyną. Zresztą sam Schetyna przez wiele lat był związany z Tuskiem.
WP: W pana ocenie motyw czysto partyjny jest dominujący w pana dymisji?
Czysto partyjny - tak, ale nie dlatego, że jestem związany z Donaldem Tuskiem, choć to oczywiście dodatkowy element, który mi nie pomaga.
PO w Warszawie działa na zasadzie swego rodzaju struktury wojskowej: wszyscy mają robić, co im się każe i specjalnie nie dyskutować. Jest to przedmiotowe traktowanie członków PO, a to przecież oni - a nie panowie na eksponowanych stanowiskach - tak naprawdę stanowią o jej sile.
Jest jeszcze oczywiście drugi powód...
WP: ...jaki?
W Warszawie za dwa lata mają się odbyć wybory na prezydenta miasta. Postanowiono mnie nie tylko odwołać i pozbawić możliwości politycznego działania, ale jeszcze przyczepić mnie do aferę reprywatyzacyjną, żeby na wszelki wypadek nie przyszło mi do głowy kandydowanie na prezydenta.
WP: To według pana powód?
Z ich punktu widzenia zdecydowanie był to powód najważniejszy, aby mnie politycznie wykończyć.
WP: "Ich"? Myśli pan o Grzegorzu Schetynie, Andrzeju Halickim, Marcinie Kierwińskim...?
Na pewno dla Halickiego i Kierwińskiego, a to bliscy współpracownicy szefa PO.
WP: Pan ma ambicję prezydencką na 2018 r.?
Nigdy się nie wypowiadałem, czy będę kandydował, ale też tego nigdy nie wykluczałem. Zawsze uzależniałem to od rozwoju sytuacji i od decyzji, jakie będzie podejmować partia.
WP: Dziś sytuacja jest - jak wynika z pana słów - taka, że został pan obsadzony w roli kozła ofiarnego, a rzeźnikami są Schetyna, Halicki i Kierwiński. Wybaczy pan, że ujmuję to tak bezceremonialnie.
Tak - to jest prawda. Ale z drugiej strony od 10 lat nie otrzymałem tylu wyrazów sympatii, co teraz - tak w internecie jak i na ulicy. Niektórzy dopiero teraz się zorientowali, że odpowiadałem za inwestycje w Warszawie, bo gdy je oddawano do użytku, to osób do chwalenia się nimi było wiele.
WP: Pani prezydent mówiła: 9,7 proc. realizacji inwestycji w pierwszym półroczu, a nie polityka.
Ale pani prezydent doskonale wie, że zawsze na półrocze wykonanie inwestycji jest rzędu kilkunastu procent. W tym roku było prawie 10 proc., ale we wcześniejszych, bardzo dobrych dwóch latach bywało nawet 14 proc. Specyfika inwestycji miejskich jest taka, że w budżecie mamy ponad tysiąc pozycji, a nie tylko metro - są szkoły, przedszkola, przychodnie zdrowia, place zabaw, etc. Wszystko to składa się na miliardy złotych.
Wiele jest zadań jednorocznych, więc po uchwaleniu budżetu fizyczne ich wykonywanie na placu budowy - po przetargach trwających do marca-kwietnia - zaczyna się w maju. A szkoły remontuje się tylko w wakacje! Zatem ocenianie wykonania inwestycji po półroczu to rzecz wyłącznie pomocnicza.
Śmieszne jest uzasadnianie mojej dymisji oceną wykonania inwestycji po półroczu. Oczywiste jest, że chodziło o naciski polityczne i pani prezydent szukała pretekstu.
WP: Żegna się pan z Ratuszem, a chce się pan pożegnać z PO?
Nie - nie chcę występować z Platformy. Staram się raczej tłumaczyć kolegom i koleżankom z PO, że taki sposób zarządzania PO, jaki realizują od kilku lat, doprowadzi nas do porażki w wyborach.
WP: Prezentuje się pan jako partyjny outsider.
Owszem - gdy spotykam się z najważniejszymi warszawskimi politykami PO, to czuję się jak outsider, ale gdy rozmawiam z organizacjami PO w dzielnicach, to mam wrażenie dokładnie odwrotne.
WP: Pani prezydent zapowiedziała prześwietlenie całej reprywatyzacji w Warszawie. Patrząc choćby na Chmielną 70, co przyznaje sama Hanna Gronkiewicz-Waltz, nieprawidłowości były. Jeśli z audytu wyłoni się obraz afery reprywatyzacyjnej, to czy pani prezydent powinna podać się do dymisji i odejść z Ratusza?
Podkreślam: nie zajmowałem się reprywatyzacją, nie znam się na tym i nie wiem, na czym ma teraz polegać audyt. A to, jak zachowa się w takim scenariuszu pani prezydent, będzie zależeć od niej.
WP: Od decyzji pani prezydent Warszawy, czy pana przewodniczącego Platformy?
Sądząc po konferencji (z udziałem Hanny Gronkiewicz-Waltz, Grzegorza Schetyny, Sławomira Neumanna, Andrzeja Halickiego, Witolda Pahla i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, kiedy to pani prezydent poinformowała o dymisjach wiceprezydentów - red.), są to wspólne decyzje. A te o mojej i Jarosława Jóźwiaka dymisjach zostały zakomunikowane po posiedzeniu zarządu krajowego PO, więc taka ocena sama się nasuwa.
WP: Jeśli się pojawią jakieś sugestie łączące pana z reprywatyzacją, będzie pan pozywał autorów?
Oczywiście. Na razie prostuję takie opinie w mediach. Jeśli komuś przyjdzie do głowy zrobić coś więcej, niż do tej pory w tej materii, to będę występował do sądów i tam bronił swojego dobrego imienia.
WP: To prawda, że proponowano panu objęcie stanowiska szefa ważnej miejskiej spółki w zamian za złożenie dymisji?
Tak - to prawda. W polityce trzeba jednak mieć pewne zasady. Nie mogę narażać na szwank swojej uczciwości za cenę przyjęcia jakiejś posady.
WP: 10 lat w Ratuszu - i co teraz?
Kawał życia, ale nie lamentuję. Nie przeżywam tego przesadnie, choć jest to przykre. Zwłaszcza, że mieliśmy kolejne plany: dokończenie II linii metra, budowę podziemnych parkingów przez miasto, wypożyczalnie samochodów elektrycznych i wiele innych.
No cóż... już nie będę mógł tego zrealizować.