Izrael-Palestyna: między przełomem a ściemą
Beniamin Netanjahu pierwszy raz od chwili objęcia urzędu premiera użył określenia "państwo palestyńskie". Ogłosił, że warunkiem pokoju w regionie jest uznanie przez Palestyńczyków Izraela oraz demilitaryzacja ich przyszłego państwa. Na to ostatnie słowo, nieobecne w retoryce rządu od czasu wybuchu wojny w Strefie Gazy, Zachód zareagował z entuzjazmem.
Biały Dom określił je jako "ważny krok do przodu", a MSZ Czech (przewodzący Unii Europejskiej) – jako „pozytywny element”.
– To nowość w retoryce Netanjahu – mówi „Przekrojowi” profesor Shemuel Sandler, dziekan politologii na uniwersytecie Bar Ilan, gdzie premier wygłosił przemówienie. – Jeżeli Palestyńczycy odrzucą warunek demilitaryzacji, to oznacza, że mają wobec nas plany militarne. Odrzucenie warunku uznania naszego państwa oznaczałoby, że chcą, żebyśmy wrócili do Polski – dodaje.
Premier nie ustąpił jednak w żadnym z punktów spornych, które od lat blokują porozumienie. Uznał, że stolicą Izraela powinna być Jerozolima (Palestyńczycy domagają się wydzielenia jej wschodniej części w ramach autonomii), wykluczył powrót uchodźców palestyńskich z Libanu i Jordanii i wreszcie, zamiast potępić osadnictwo żydowskie na Zachodnim Brzegu, obiecał, że zapewni osadnikom godziwe życie.
– To zamyka drogę do pokoju – mówi nam Majid Kayali, działacz Fatahu mieszkający w Ramallah. – Palestyna to starożytna nazwa Ziemi Obiecanej, mieszkaliśmy tu od wieków. Twarde stanowisko w sprawie Jerozolimy i uchodźców zaprzecza nawet deklaracji Baracka Obamy wygłoszonej ostatnio w Kairze. Netanjahu chce zrzucić winę za impas na Hamas, ale kiedy pierwszy raz został premierem w 1996 roku, Hamas jeszcze nie istniał, a Netanjahu i tak zaprzepaścił porozumienia pokojowe wypracowane w Oslo – dodaje.
– joa