ŚwiatIran może zbudować własną bombę atomową w Korei Północnej?

Iran może zbudować własną bombę atomową w Korei Północnej?

Nawet jeśli Iran zgodzi się na zamrożenie części swojego programu nuklearnego i wpuszczenie międzynarodowych inspektorów, może dalej pracować nad budową bomby atomowej w Korei Północnej - sugeruje amerykański portal The Daily Beast. Jednak wiele wskazuje na to, że atomowe zagrożenie ze strony Teheranu jest po prostu znacznie przesadzone.

Iran może zbudować własną bombę atomową w Korei Północnej?
Źródło zdjęć: © AFP | Arash Khamoushi / ISNA News Agency
Tomasz Bednarzak

30.03.2015 | aktual.: 30.03.2015 15:39

Im bliżej końca negocjacji z Iranem, których termin wyznaczono na 31 marca, tym więcej miejsca poświęcają im zachodnie media, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Obie strony dały sobie czas do wtorku, by wypracować polityczne ramy częściowego zamrożenia irańskiego programu jądrowego, które miałoby nastąpić w zamian za złagodzenie zachodnich sankcji. Później, do końca czerwca, doprecyzowane zostaną szczegóły zawartej umowy.

Zachód i Izrael o lat oskarżają islamską republikę o to, że pod płaszczykiem cywilnego programu nuklearnego dąży do budowy bomby atomowej. Podejrzenia te podsyca nieprzejrzystość irańskich planów i niechęć ajatollahów do poddania go międzynarodowej kontroli. W rezultacie USA i Unia Europejska nakładały na Iran coraz surowsze sankcje, które dotkliwie uderzyły w jego gospodarkę. Eksperci oceniają, że to właśnie kłopoty ekonomiczne w dużej mierze skłoniły Teheran, by w końcu zasiąść do stołu negocjacyjnego.

W ten sposób już ponad półtora roku trwają intensywne rokowania, prowadzone z Iranem przez tzw. grupę 5+1 (USA, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Rosja oraz Niemcy). Najważniejszą kwestią sporną jest zakres ograniczeń i kontroli nałożonych na irański program nuklearny oraz harmonogram znoszenia sankcji. Co oczywiste, Teheran chciałby zachować jak największą niezależność przy jak najszybszym anulowaniu wszystkich międzynarodowych restrykcji. Tymczasem zachodni negocjatorzy opowiadają się za stopniowym znoszeniem sankcji, w zależności od tego, jak Irańczycy będą realizować zapisy porozumienia.

Satysfakcjonujący finał negocjacji będzie sukcesem dla obu stron. Dla Iranu byłby to pierwszy krok w stronę wyjścia z międzynarodowej izolacji, a jego gospodarka zyskałaby drugi oddech. Z kolei Zachód oddaliłby perspektywę proliferacji broni masowego rażenia w jednym z najbardziej zapalnych regionów świata. Byłby to szczególny triumf dla prezydenta USA Baracka Obamy, który od samego początku forsował dyplomatyczne rozwiązanie kwestii irańskiej. Niepocieszony za to pozostanie premier Izraela Benjamin Netanjahu, najzagorzalszy krytyk jakichkolwiek układów z irańskim reżimem.

Oś Teheran-Pjongjang

Ogólnie rzecz ujmując, kluczem do powodzenia porozumienia z ajatollahami mają być regularne międzynarodowe inspekcje, które dopilnują, by wszystko odbywało się zgodnie z literą zawartej umowy. Problem polega na tym, że Iran wcale nie musi pracować nad bombą atomową na swoim podwórku. Nie jest tajemnicą, że od lat Irańczycy bardzo blisko współpracują z Koreą Północną. Popularny amerykański portal The Daily Beast sugeruje, że właśnie tam Teheran może w sekrecie dalej realizować nuklearne ambicje.

Współpraca obu reżimów ma długą tradycję. The Daily Beast przypomina, że setki północnokoreańskich inżynierów pomagały przy budowie irańskich ośrodków nuklearnych. Władze w Pjongjangu dostarczały też Iranowi materiały mogące posłużyć budowie broni jądrowej. Jest prawie pewne, że Mohsen Fakhrizadeh, profesor fizyki uznawany przez zachodnie służby za jedną z kluczowych postaci irańskiego programu jądrowego, w lutym 2013 roku był obecny podczas trzeciej próby nuklearnej Korei Północnej. Istnieją też doniesienia, że irańscy naukowcy obserwowali także dwie poprzednie próby. Zresztą oba kraje współpracowały ze sobą pomagając przy syryjskim programie nuklearnym, przerwanym w 2007 roku po izraelskim bombardowaniu.

The Daily Beast przywołuje szacunki Larry'ego Nikscha, eksperta Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, według którego współpraca nuklearna i rakietowa z Iranem przynosi Pjongjangowi od 1,5 do 2 mld dolarów dochodu rocznie. Jakby tego było mało, we wrześniu 2012 roku oba reżimy zawarły porozumienie o współpracy technologicznej i naukowej, a już miesiąc później źródła dyplomatyczne zaczęły donosić, że Iran rozmieścił stały personel w jednej z północnokoreańskich baz. Domniemuje się, że w ośrodku tym - położonym niedaleko granicy z Chinami, w trudno dostępnym, górzystym terenie - prowadzone są nie tylko badania jądrowe, ale również prace nad pociskami balistycznymi.

Dlatego, nawet jeśli ajatollahowie zgodzą się na wpuszczenie do siebie międzynarodowych inspektorów i restrykcyjne kontrole, nadal mogą pracować nad bronią nuklearną na terenie Korei Północnej, jednocześnie kupując od niej stosowne plany i technologie, a być może nawet zapasy wzbogaconego uranu. Co więcej, po zniesieniu zachodnich sankcji Teheranowi łatwiej będzie zdobyć na to wszystko pieniądze - sugeruje The Daily Beast.

Wyolbrzymione zagrożenie

Ten czarny scenariusz wpisuje się w optykę przyjętą przez wielu ekspertów i polityków, którzy nie wierzą w czyste intencje ajatollahów. Najzagorzalsi krytycy porozumienia nuklearnego od początku twierdzili, że koncyliacyjna postawa Irańczyków jest jedynie zasłoną dymną i grą na zwłokę, która ma im dać czas na zbudowanie bomby atomowej. Wspomniany Netanjahu regularnie przestrzega świat przed Teheranem i grozi zbombardowaniem irańskich instalacji. Szkopuł w tym, że przeczy mu nawet jego własny wywiad.

We wrześniu 2012 roku Netanjahu, w dramatycznym przemówieniu na forum z ONZ, przekonywał światowych przywódców, że zaledwie rok dzieli Iran od wyprodukowania bomby atomowej. Wystąpienie izraelskiego premiera odbiło się szerokim echem w mediach nie tylko za sprawą alarmistycznego tonu, ale również trzymanego przez niego w dłoniach rysunku bomby, który miał zapewne bardziej przemówić do wyobraźni słuchaczy. Tyle że zaledwie miesiąc wcześniej Mosad, izraelski wywiad uznawany za jedną z najskuteczniejszych służb na świecie, oceniał, że Iran nie prowadzi żadnej aktywności w kierunku budowy bomby atomowej...

Raport na ten temat wyciekł do mediów kilka tygodni temu. Ale niemal natychmiast amerykański serwis GlobalPost przypomniał, że nie po raz pierwszy izraelski polityk wyolbrzymia zagrożenie ze strony Iranu. Sam Netanjahu już w 1992 roku (wtedy był "tylko" parlamentarzystą) przestrzegał, że w przeciągu trzech-pięciu lat Iran będzie w stanie zbudować własną bombę atomową. W tym samym roku wtórował mu Szimon Peres, dwukrotny premier i późniejszy prezydent Izraela, który był jednak bardziej sceptyczny, bo dzień powstania irańskiej bomby wyznaczył "dopiero" na 1999 rok.

Według GlobalPost, patrząc na doniesienia prasowe sięgające początku lat 90., Izrael przewidywał, że Iran wejdzie w posiadanie broni nuklearnej odpowiednio w 1998, 1999, 2000, 2004, 2005, 2010, 2011, 2013, 2014 i 2015 roku. Patrząc na ostatnią kampanię wyborczą Benjamina Netanjahu coraz bardziej staje się jasne, że irański straszak jest nie tyle trzeźwą oceną zagrożenia, co środkiem wykorzystywanym przez izraelskich polityków do zdobywania elektoratu.

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (137)