Incydent nad Bałtykiem. "Może Rosja czeka na takie działanie i odpowie z całą mocą"
We wtorek polskie myśliwce przechwyciły rosyjski samolot patrolowy nad Bałtykiem. - Nie mówię, że mamy strzelać. Ale kompetencje podjęcia decyzji w sytuacji, w której jakąś będzie trzeba podjąć, powinny być w rękach pilota - mówi po incydencie gen. Roman Polko. Znacznie bardziej ostrożny jest gen. Bogusław Pacek, który ocenia, że skutki podjęcia stanowczych decyzji mogą być opłakane, a Rosja może tylko czekać na taki ruch ze strony któregoś z krajów NATO.
"Polskie myśliwce przechwyciły samolot Ił-20 realizujący misję rozpoznawczą w międzynarodowej przestrzeni powietrznej, bez złożonego planu lotu i z wyłączonym transponderem" - przekazało 29 października rano w komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych.
Co ważne, samolot znajdował się nad międzynarodową, a nie polską przestrzenią powietrzną, ale dowództwo RSZ - kolejny już raz - podjęło decyzję o przechwyceniu samolotu przez myśliwce.
Polacy są zgodni co do tego, co wojsko powinno robić w sytuacjach, w których Rosjanie prowokują wojska sojusznicze. W licznych sondażach, respondenci prezentują jednoznaczne oczekiwania pod adresem armii, że ta powinna strzelać do samolotów, które naruszają przestrzeń powietrzną naszego kraju.
W sondażu na zlecenie WP, w którym zapytano, czy Polska powinna zestrzeliwać rosyjskie samoloty, jeśli naruszą polską przestrzeń powietrzną. Według 40,5 proc. ankietowanych Polska "zdecydowanie" powinna je zestrzeliwać w takich przypadkach, z kolei zgodnie z głosami 27,1 proc. badanych "raczej" powinna to robić. 6 proc. pytanych wybrało odpowiedź "raczej nie", a 3,7 proc. "zdecydowanie nie". 22,7 proc. respondentów nie miało zdania w tej sprawie.
Eksperci są jednak bardziej sceptyczni.
Padły słowa o Mejzie. "To jest bardzo zły człowiek"
Strzelać do rosyjskich samolotów? Generał sugeruje zmianę
- Jeżeli następuje ewidentne przekroczenie, jeżeli pilot nie reaguje i nie odpowiada na sygnały, na wezwania do wycofania się ze strefy, to wtedy nasz pilot powinien mieć prawo podjąć ostateczną decyzję. Oczywiście - tak są zresztą szkoleni piloci - da szansę jeszcze intruzowi, który wkracza na nasze terytorium, żeby się z podkulonym ogonem wycofał, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby to się wciąż powtarzało - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Roman Polko, odnosząc się do innych incydentów w polskiej przestrzeni powietrznej.
- Nie mówię, że mamy strzelać. Ale kompetencje podjęcia decyzji w sytuacji, w której jakąś będzie trzeba podjąć, powinny być w rękach pilota. To on - bezpośrednio będąc oko w oko z taką a nie inną sytuacją - powinien dostać zgodę na podjęcie decyzji, czy strzelać czy nie.
Zdaniem generała Polko, to zatem nie generał broni Maciej Klisz - jako dowódca DORSZ - powinien podejmować ostateczne decyzje, lecz ci, którzy na bieżąco monitorują sytuację. To jego zdaniem podstawowa zmiana, do której powinno dojść w obliczu coraz bardziej nasilających się incydentów w powietrzu, a zdarzenie z 28 października to tylko kolejny argument za tym, by przekazać kompetencje niżej.
- Konieczne jest przygotowanie odpowiednich procedur, by delegować uprawnienia na niższy szczebel. Dowódca DORSZ nie jest na dyżurze 24/7. Każda firma doskonale o tym wie, że jeżeli nie przekazujesz kompetencji do niższego szczebla, tylko wszystko jest scentralizowane, to system jest sparaliżowany i nie ma prawa działać sprawnie - mówi.
Znacznie ostrożniej do sprawy podchodzi gen. Bogusław Pacek. - W lotnictwie nie mamy problemu odstępu czasowego jak i zwłoki w czasie łączności. Działa to ekspresowo. Natomiast proszę pamiętać, że przy podejmowaniu takiej decyzji jak decyzja o zestrzeleniu, trzeba w szybkim tempie ocenić ryzyko, w tym potencjalne skutki podjętej decyzji - ocenia wojskowy w rozmowie z WP. Jego zdaniem, trzeba się liczyć z tym, że ktoś popełni błąd, przez co mogłoby dojść do "niepotrzebnego zestrzelenia".
- Po drugie trzeba się liczyć także z odpowiedzią. Bycie chojrakiem nie jest dobre w relacjach wojskowych. Siła tak, ale musi iść równolegle z rozwagą i mądrością. Oczekiwanie, że będziemy strzelali do każdego samolotu, który się pojawi w przestrzeni powietrznej, jest zbyt daleko idące i błędne - mówi generał i podaje przykłady.
- Mogłoby to wywołać niepowetowane skutki. Być może Rosja czeka na takie działanie i odpowie w takiej sytuacji z całą mocą. To więc nie jest kwestia tchórzostwa, ale rozwagi. Pompowanie teraz oczekiwania społeczeństwa, że cokolwiek się pojawi, od razu należy strzelać, może doprowadzić do tego, że zamiast drona zestrzelimy jakąś motolotnię, a zamiast samolotu bojowego, samolot pasażerski - mówi gen. Pacek.
Z kolei zdaniem gen. Polko, to właśnie stanowczość doprowadziła do tego, że problemy z Rosją skończyły w przypadku Turcji. W 2015 roku kraj ten zdecydował się zestrzelić rosyjski bombowiec. SU-24, który znalazł się w przestrzeni powietrznej kraju, przebywał w niej 17 sekund. - Po tej decyzji Rosjanie już później takich prowokacji nigdy nie realizowali - podkreśla wojskowy.
Wojsko nie od tego, co powinno? Generał komentuje
Zdaniem gen. Polko, podstawowym błędem zarządzających polską armią jest rozproszenie uwagi. Jak mówi, "dowództwo nie skupia się na priorytetach". - I to w sytuacji, w której za wschodnią granicą toczy się wojna, a ze strony Rosji mamy regularne prowokacje - ocenia.
- Niestety, armia angażuje się gdzieś na granicy i realizuje nie swoje zadania, tylko np. zadania Straży Granicznej, albo buduje się programy typu Feniks, polegające na sprzątaniu błota popowodziowego. Tymczasem powinno się zaangażować 100 proc. wysiłku w poznanie nowych technologii, sprzętu, techniki, zamiast rozpraszać uwagę. Powinno się szkolić do zadań konstytucyjnych i nad tym dywagować, a nie nad budowaniem sobie dobrego PR-u, bo to trochę w tym kierunku idzie - mówi gen. Polko i dodaje:
- W armii ciągle panuje odczucie, że za naszą granicą trwa wojna, a my w dalszym ciągu, zamiast koncentrować się na realnych przygotowaniach, to koncentrujemy się na budowaniu dobrego wizerunku władz. A nie o to chodzi.
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski