Ian Brzeziński: NATO ma do ugaszenia dwa pożary
Agresja Rosji na Ukrainie oraz wzrost zagrożenia Państwem Islamskim to dwa pożary przy granicach NATO, którymi pilnie musi się zająć szczyt NATO w Walii - mówi Ian Brzeziński z Rady Atlantyckiej. Ale obawia się, że przywódcom zabraknie woli politycznej. Ekspert krytykuje słowa Baracka Obamy, który wykluczył wojskową interwencję na Ukrainie. - Wysłał komunikat, że Ukraina jest poza zasięgiem amerykańskich interesów. Te słowa tylko umocniły prezydenta Władimira Putina w przekonaniu, że ryzyko jego inwazji na Ukrainie jest ograniczone do zdolności ukraińskiej armii, która jest niewystarczająco uzbrojona - podkreśla Brzeziński.
02.09.2014 | aktual.: 02.09.2014 16:16
To, co USA i NATO powinny zrobić ws. Ukrainy jest oczywiste: trzeba udzielić prawdziwej pomocy wojskowej- obejmującej broń przeciwpancerną i przeciwrakietową, drony, szkoleniowców, pomoc wywiadowczą - wylicza Ian Brzeziński, były wicedyrektor wydziału ds. Europy w Pentagonie za prezydentury George'a W. Busha.
Ekspert wyraził przekonanie, że Rosja złamała warunki umowy, w której NATO obiecało jej w 1997 roku, że nie będzie rozmieszać na stałe sił bojowych w nowych krajach. i Sojusz powinien znacząco wzmocnić swą wschodnią flankę. Żałuje, że szczyt w Newport będzie kolejnym po Chicago bez decyzji ws. rozszerzenia Sojuszu, bowiem wzmacnia to przekonanie Rosji, że ma wolne ręce w sprawie takich państw jak Gruzja, Azerbejdżan czy Ukraina.
PAP: Niektórzy mówią, kryzys na Ukrainie jest dla NATO, które ostatnio cierpiało na pewien kryzys tożsamości, szansą na drugie życie. Czy przywódcy z tej szansy skorzystają i podejmą w Newport ważne decyzje w odpowiedzi na agresję Rosji na Ukrainie?
Ian Brzeziński: Za sprawą Rosji NATO znowu koncentruje się na wzajemnej obronie, ale agresja Rosji na Ukrainie pokazała też podziały. Sojusznicy przy wschodniej granicy chcą bardziej zdecydowanej odpowiedzi. Kraje zachodnie chcą uniknąć konfrontacji z Rosją i nawet gotowe byłyby spisać kawałek Ukrainy na stratę. Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że mamy do czynienia z jawną inwazją Rosji na Ukrainę i NATO powinno zrobić więcej. Konieczne jest nałożenie daleko idących sankcji sektorowych. Trzeba też zacząć dostarczać Ukrainie broń, by mogła się bronić.
To, co USA i NATO powinny zrobić ws. Ukrainy jest oczywiste: trzeba udzielić prawdziwej pomocy wojskowej Ale obawiam się, że może zabraknąć woli politycznej. Decydujące będzie tu przywództwo USA. Jeśli Ameryka jest gotowa być liderem i wyjść poza wspólny najniższy mianownik europejski, to szczyt podejmie decyzje, które pomogą wzmocnić bezpieczeństwo Ukrainy i tym samym sojuszników w Europie. Nawet nie powinniśmy czekać do szczytu w Newport, bo zostało do niego jeszcze kilka dni i Rosja może ten czas wykorzystać, by wyrządzić jeszcze większe szkody Ukrainie. Trzeba działać natychmiast.
Prezydent Barack Obama już wykluczył wojskową interwencję, tłumacząc, że Ukraina nie jest członkiem NATO. Co więc NATO powie w Newport zaproszonemu tam ukraińskiemu prezydentowi Petro Poroszence?
I.B.:To bardzo niefortunne, co powiedział prezydent Obama. Wysłał komunikat, że Ukraina jest poza zasięgiem amerykańskich interesów. Te słowa tylko umocniły prezydenta Władimira Putina w przekonaniu, że ryzyko jego inwazji na Ukrainie jest ograniczone do zdolności ukraińskiej armii, która jest niewystarczająco uzbrojona. To mi przypomina wypowiedź sekretarza stanu USA Deana Achesona z 1950 roku, gdy określając strefę amerykańskich wojskowych interesów pominął błędnie Koreę Południową, co zostało zinterpretowane przez Koreę Północną i jej sojuszników jako zielone światło do ataku.
To, co USA i NATO powinny zrobić ws. Ukrainy jest oczywiste: trzeba udzielić prawdziwej pomocy wojskowej obejmującej broń przeciwpancerną i przeciwrakietową, drony, szkoleniowców, pomoc wywiadowczą. NATO powinno też zaplanować ćwiczenia na Ukrainie, by zademonstrować tam zachodnie interesy i szkolić ukraińskie wojsko.
A jak NATO powinno zareagować na zapowiedź, że Ukraina wznawia dążenia do członkostwa w Sojuszu?
I.B.:Powinniśmy powitać ukraińskie aspiracje, a to oznacza, że jeśli Ukraina spełni warunki, to drzwi NATO będą dla niej otwarte. NATO nigdy nie dało formalnej ani nieformalnej obietnicy Rosji, że nie będzie się dalej rozszerzać na wschód. Założenie, że była taka obietnica, zostało sfabrykowane w Rosji przez ludzi zainteresowanych tworzeniem sfery rosyjskich wpływów.
Ale wśród członków NATO wyraźnie nie ma dziś apetytu na rozszerzanie. Walijski szczyt będzie kolejny po chicagowskim bez decyzji w tej sprawie.
I.B.: Niestety. To też wzmacnia przekonanie Rosji, że ma wolne ręce w sprawie takich państw jak Gruzja, Azerbejdżan czy Ukraina. Powinna być większa presji USA czy Polski na Grecję, by zniosła swoje weto ws. wejścia Macedonii do NATO, bo jest już gotowa; powinno być zaproszenie dla Czarnogóry i MAP (plan działań na rzecz członkostwa) dla Gruzji. Ale nie ma woli politycznej po obu stronach Atlantyku. Mam nadzieję, że wraz z nowym prezydentem USA to się zmieni.
W Polsce i krajach bałtyckich są wyrażane opinie, że jesteśmy członkami drugiej kategorii, bo w tej części Europy nie ma stałych baz NATO. Czy są uzasadnione?
I.B.:Nigdy nie uważałem Polski za członka drugiej kategorii. Rozumiem, że takie sformułowania mają na celu przekonać NATO, by odeszło od obietnicy z aktu założycielskiego Rada NATO-Rosja z 1997 roku, że NATO nie będzie na stałe rozmieszczać znaczących sił bojowych w we wschodnich krajach członkowskich. Ale Rosja złamała warunki, w jakich NATO złożyło tę obietnicę. Zwiększyła zdolności wojskowe przy zachodniej granicy i dokonała inwazji na demokratyczny, europejski kraj. Nie mówię, że ten akt jest nieistotny, ale zmieniły się okoliczności, więc NATO powinno rozważyć wysłanie sił bojowych do krajów bałtyckich czy Polski. To powinna być stała wojskowa obecność: np. kontyngent sił specjalnych w krajach bałtyckich oraz batalion lub więcej sił amerykańskich w Polsce.
Dyplomaci już uprzedzili, że możemy liczyć na przesunięcie część sprzętu i "ciągłą rotacyjną obecność", ale nie stała obecność. Czy to wystarczy?
I.B.: Musimy poczekać na szczegóły, bo jest duża różnica między przesunięciem jednego czołgu a setką pojazdów. "Ciągła rotacyjna obecność" nie jest tak dobra jak stała, która daje większe korzyści operacyjne. Stałe siły lepiej znają teren i są lepiej wyszkolone zgodnie z planami ewentualnościowymi niż rotacyjne, które ciągle się zmieniają.
Czy NATO jest przygotowane na zagrożenia hybrydowe czy asymetryczne np. atak zielonych ludzików, jaki miał miejsce na Krymie?
I.B.:Nie jest konieczna zmiana traktatu waszyngtońskiego, by wzajemna obrona obejmowała wojnę hybrydową. Jestem pewny, że gdyby zielone ludziki pojawiłyby się np. w krajach nadbałtyckich, to będzie szybka odpowiedź NATO i zdecydowane użycie sił wojskowych przeciwko tym ludzikom. Problem jest w tym że - co NATO mówi otwarcie - nie zrobi niczego poza swoimi granicami. Wyznaczając taką czerwoną linię, NATO potwierdza gwarancje bezpieczeństwa dla Polski, krajów bałtyckich czy Rumunii, ale pozostawia Ukrainę wyizolowaną przeciw rosyjskiej inwazji.
PAP: USA chcą, by na szczycie w Walii kraje zobowiązały się do zwiększenia wydatków na obronę. Czy spełniany zaledwie przez 4 kraje cel wydawania 2 proc. PKB na obronę powinien zostać zmieniony?
I.B. Krytycy tego celu mówią, że można wydawać 2 proc. PKB na obronę, ale jeśli wyda się je nieefektywnie, to przyniesie to mniej wojskowych korzyści dla NATO niż 1 proc. wydany efektywnie. Ale dotąd nikt nie zaproponował niczego lepszego. Prawda jest taka, że wiele krajów europejskich żeruje na Stanach Zjednoczonych i tym samym przyczynia się do potencjalnego schyłku zainteresowania USA w transatlantycki związek bezpieczeństwa. Jeśli USA biorą na siebie 70 proc. ciężaru wydatków obronnych Sojuszu, który obejmuje Europę, w tym bogate zachodnie demokracje, to jest w tym coś fundamentalnie niedobrego. Zwłaszcza gdy najbardziej palące zagrożenia są nie u drzwi USA, ale Europy.
A jaką rolę NATO ma do odegrania wobec rosnącego zagrożenia dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS) w Iraku i Syrii?
I.B.:Nie wyobrażam sobie, by ten temat się nie pojawił. Konieczna jest transatlantycka strategia wobec IS. To sprawa krytyczna dla naszego sojusznika Turcji, ale też pamiętajmy, że siatka tych dżihadystów jest obecna zarówno w USA jak i zachodniej Europie. NATO jest odpowiednią organizacją, by pomóc wojsku irackiemu rozwinąć jego zdolności wojskowe w walce z IS, a także, by zmienić sytuację w Syrii.
Ale, pamiętając o podziałach w Europy ws. inwazji USA w Iraku w 2003 roku, jakie są realne szanse na wspólne działanie pod flagą NATO przeciw IS?
I.B.: Podziały były ogromne, ale nie zapominajmy, jak wiele krajów Europy wysłało wojska do Iraku w imię transatlantyckiej solidarności z USA. Dziś mamy inną sytuację, bo nie chodzi tylko o transatlantycką solidarność. To, co się dzieje w Syrii i Iraku, jest bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa USA i Europy.
Silne stanowisko ws. Ukrainy oraz IS to powinny być dwa priorytety szczytu NATO. Obawiam się jednak, że w Walii Sojusz skoncentruje się na długofalowych celach, w tym zdolnościach wojskowych, jakie mamy nadzieję rozwijać w nadchodzących latach, podczas gdy te dwa pożary płoną już teraz przy granicach NATO. To byłoby bardzo niefortunne.