HistoriaHistoryczne źródła idei Brexit

Historyczne źródła idei Brexit

Wiara w integracyjne dogmaty nie pozwoliła europejskim politykom dostrzec, że dla Anglików wieczny jest tylko interes ich królestwa, dla którego obrony poświęcą każdy inny kraj.

Historyczne źródła idei Brexit
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

25.06.2016 09:19

Wiara w integracyjne dogmaty nie pozwoliła europejskim politykom dostrzec, że dla Anglików wieczny jest tylko interes ich królestwa, dla którego obrony poświęcą każdy inny kraj - pisze Andrzej Krajewski w artykule dla Wirtualnej Polski.

Ideę, która zawsze wskazywała kurs polityczny Londynu, zręcznie ujął mający spory talent do bon motów premier Henry Palmerston. ''Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony'' – stwierdził w połowie XIX w. Małą wyspę z krańca Europy na sam szczyt wyniósł właśnie zimny pragmatyzm. Pozwolił on zbudować imperium, które za rządów Palmerstona posiadało ok. pół miliarda mieszkańców - poddanymi królowej Wiktorii było wówczas 30 proc. wszystkich ludzi.

Zapanowanie nad tak wielką i skomplikowaną konstrukcją graniczyło z cudem, a jednak udawało się to nadspodziewanie długo. Ochronie całości imperium Londyn długo podporządkowywał swoją europejską politykę. Sukcesywnie więc osłabiano Francję, posiadającą własne kolonie, szachując ją Prusami, a potem Niemcami. Aż nagle cesarz Wilhelm II zamarzył sobie uczynić z Rzeszy mocarstwo kolonialne. Wówczas Londyn natychmiast poszukał zbliżenia z Paryżem oraz Petersburgiem. Jeszcze pod koniec XIX w. Wielka Brytania blokowała rosyjską ekspansję w rejonie Morza Czarnego oraz w Azji. Po czym nagle król Jerzy V stał się najserdeczniejszym przyjacielem cara Mikołaja II (nota bene swego kuzyna). Zbudowany przez Londyn sojusz osaczył Niemcy, a te wolały konflikt zbrojny niż rezygnację z mocarstwowych ambicji. Po śmierci Bismarcka w Berlinie nie było żadnego wystarczająco pragmatycznego przywódcy zdolnego dostrzec, iż wojna na dwa fronty to zbiorowe samobójstwo. Klęska II Rzeszy była nieunikniona a Wielka Brytania przedłużyła
istnienie swego imperium o jeszcze pół wieku. Jednak zaraz po zwycięstwie pragmatyka równowagi sił kazała Londynowi bronić państwa niemieckiego przed zakusami Francji. Zwłaszcza, że premier Georges Clemenceau marzył o jego rozbiciu. W liście z 25 marca 1919 r. (tzw. dokument z Fontainebleau) premier Lloyd George apelował, by Francuzi powściągnęli chęć zemsty, ponieważ ''jeśli Niemcy uważać będą, że pokój 1919 roku potraktował je niesprawiedliwe, znajdą w końcu środki, aby wziąć odwet na dzisiejszych zwycięzcach''. Acz nie dodawał, iż Zjednoczone Królestwo nie pozwoli, żeby Francja na trwałe stała się jedynym, kontynentalnym mocarstwem. Traktat Wersalski stanowił więc ułomny kompromis. Upokarzał Niemców, lecz nie zablokował im możliwości odzyskania dawnej potęgi.

Rekomendacje dla Lucyfera

Brytyjski pragmatyzm okazał się w tym przypadku klasycznym strzałem w stopę. Na usprawiedliwianie Londynu należy jednak zauważyć, iż nikt nie mógł przewidzieć pojawienie się tak szalonej dziejowej anomalii, jaką stanowił Adolf Hitler. Premier Neville Chamberlain, lecąc w 1938 r. do Monachium, błędnie założył, iż ma do czynienia z pragmatycznym partnerem. Niemcy dostawały Sudety i możność zmycia hańby Traktatu Wersalskiego - w zamian za pokój i udział w budowaniu równowagi sił w Europie, co zawsze stanowiło ulubiony trick brytyjskiej dyplomacji. To, że za wszystko płacił rachunek ktoś inny (w tym przypadku Czechosłowacja) znajdowało się na drugim miejscu w rankingu politycznych forteli.

Ale Hitler nie był politykiem, tylko szalonym wizjonerem. W Londynie dostrzeżono to zbyt późno, lecz i tak znaleziono pragmatyczne wyjście z trudnej sytuacji. Zrobiono to ogłaszając w marcu 1939 r. jednostronne gwarancje bezpieczeństwa dla Polski, choć - z powodu słabiutkiej armii lądowej - Wielka Brytania nie miała szans ich wypełnić. Tak wzmożono w Warszawie poczucie siły i chęć otwartego postawienia się Hitlerowi, po raz kolejny pakując Niemców w wojnę na dwa fronty. Ale tym razem Rzeczpospolita i Francja kompletnie zawiodły. Nagle Wielka Brytania znalazła się sam na sam ze śmiertelnym wrogiem.

Szczęściem dla niej, w czerwcu 1941 r., III Rzesza rozpoczęła wojnę ze Związkiem Radzieckim. ''Gdyby Hitler najechał piekło, udzieliłbym w Izbie Gmin najlepszych rekomendacji Lucyferowi'' – oświadczył niedługo potem w parlamencie Winston Churchill, nie ustępujący talentem do słownych bon motów samemu Palmerstonowi. Co ciekawe, rok wcześniej Wielka Brytania wspierała Finlandię w wojnie z ZSRR. Premier Churchill nie miał żadnych złudzeń co do Stalina czy komunizmu, lecz brytyjski pragmatyzm kazał mu wspierać potwora, dopóki ten okazywał się użyteczny. Dlatego, kiedy wiosną 1943 r. zjawił się u niego gen. Władysław Sikorski z dowodami, że polskich oficerów w Katyniu zamordowali Sowieci odprawił do krótkim zdaniem: ''Oni nie żyją. I cokolwiek by przedsięwziąć, nie przywróci ich to do życia''. Churchillowi nie zadrżała też dłoń przy składaniu podpisów w Jałcie i Poczdamie, choć nie wierzył w to, by Stalin respektował jakiekolwiek traktaty. Grunt, że nie zawarł separatystycznego sojuszu z Hitlerem. W końcu
przecież koszty porozumień płacił ktoś inny.

Alternatywna unia Brytyjczyków

Swojego trzeźwego spojrzenia Anglicy nie utracili i po II wojnie światowej. To Winston Churchill jako pierwszy nakreślił ideę wspólnej Europy. Nie robił tego z powodów idealistycznych, lecz upatrywał w tym szansy na stawienie czoła sowieckiej ekspansji. ''Musimy głosić misję tworzenia takiej Zjednoczonej Europy, której moralne fundamenty zdobędą sobie szacunek i wdzięczność ludzkości, i której siła fizyczna będzie tak potężna, że nikt nie odważy się zakłócić jej spokojnego władania'' – mówił na początku maja 1948 r. podczas kongresu w Hadze.

Ale brytyjska zjednoczona Europa miała być sojuszem suwerennych państw, tworzących wspólną strefę handlu. Tej idei Robert Schuman oraz Jean Monnet przeciwstawili wizję federacji gospodarczej i politycznej. Na to Londyn nie zamierzał się godzić. Co więcej, kiedy w 1956 r. trwały w Messynie negocjacje dotyczące głębszej integracji krajów Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, rząd Harolda Macmillana robił co tylko możliwe, by je utrudnić. Brytyjski premier próbował stworzyć alternatywną unię, po przez promowanie Organizacji Europejskiej Współpracy Gospodarczej. Poniósł jednak porażkę i Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) powstała.

Przez następne lata Londyn próbował ją rozbić, konstruując Europejskie Stowarzyszenie Wspólnego Handlu (EFTA), do którego zaproszono Danię, Szwecję, Austrię, Portugalię i Szwajcarię. Ale mocny sojusz Francji i Niemiec czynił Brytyjczyków po raz pierwszy bezradnymi. Zwłaszcza, że Zjednoczone Królestwo nie miało dość sił na utrzymanie w całości imperium. Przeprowadzono więc jego pokojową likwidację. Szczytem angielskiego pragmatyzmu okazało się zastosowanie zasady: skoro nie da się pokonać przeciwnika, to należy się do niego przyłączyć. Ten sam Harold Macmillan, nie mogąc rozbić EWG, zgłosił do niej akcesję. W ten sposób nie tylko zostawił na lodzie partnerów z EFTA, ale użył ich jako karty przetargowej, bowiem przyjęcie Londynu do wspólnoty likwidowało znaczenie konkurencyjnej organizacji. Plan by się powiódł, gdyby nie długoletnie veto prezydenta Francji Charlesa de Gaulle'a. Dopiero jego odejście otworzyło przed Londynem możliwość wejścia do EWG, co też skrzętnie wykorzystano.

Potem Zjednoczone Królestwo konsekwentnie blokowało wszelkie plany integracyjne. I tak np. opór Margaret Thatcher przed wprowadzenia UK do utworzonego w 1979 r. Europejskiego Systemu Walutowego opóźnił o kilkanaście lat narodziny euro. Dopiero w 1991 r. Traktat z Maastricht zadecydował o jego wprowadzeniu jako jednego z elementów przyszłej unii politycznej. Wówczas premier John Major stawiał veto tak długo, aż zyskał gwarancję zachowania pełnej suwerenności królestwa. Poddani królowej Elżbiety nie musieli ani budować zjednoczonej Europy ani też wchodzić do unii walutowej, z czego skrzętnie skorzystali.

''Czy Unia jest dla nas?''

Wprowadzenie euro rozważał premier Tony Blair. Na jego polecenie kanclerz skarbu Gordon Brown stworzył formułę pięciu pytań. Określały one, jak przyjęcie euro wpłynie na rynek pracy, sektor finansowy, napływ inwestycji, elastyczność gospodarki i cykle ekonomiczne. Jeśli odpowiedź byłaby pozytywna, Zjednoczone Królestwo miało pożegnać się z funtem. Test Browna przeprowadzono dwa razy pod koniec lat 90. i w 2001 r. Za każdym razem wypadał negatywnie i Tony Blair, jak na pragmatycznego polityka przystało, odesłał euro ad Kalendas Graecas.

Dlatego trudno zrozumieć zdziwienie brukselskich elit, gdy rok temu w liście do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska premier David Cameron oświadczył: ''Jeśli unia okaże się dość elastyczna - zostaniemy. Jeśli nie, będziemy sobie musieli zadać pytanie: czy to jest organizacja dla nas?''. Zostało ono postawione, a test wypadł negatywnie. Co teraz przedsięwezmą Anglicy - łatwo zgadnąć. Zrobią to, co im się będzie najbardziej opłacało. Gorzej z Unią Europejską, która od dawna nie potrafi zrobić czegokolwiek.

###Andrzej Krajewski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiabrexitwinston churchill
Zobacz także
Komentarze (0)