Rozjechał traktorem 25 tys. kalafiorów. Padło ostrzeżenie dla konsumentów
- Stać was na markety? Jak upadną rolnicy, nie będzie nas, nie będzie też was - powiedziała jedna z rolniczek podczas burzliwej konferencji prasowej na polu pod Leżajskiem (woj. podkarpackie). Zdesperowany rolnik rozjechał tam traktorem 25 tys. główek kalafiorów. Powód? Handel odmawia przyjęcia polskiego produktu.
- Teraz przy zbiorach pracowałem po 100 godzin tygodniowo. Bywało, że spałem gdzieś na podłodze. Człowiek starał się wyprodukować najlepsze, co tylko można - mówił Sławomir Kępa, rolnik z miejscowości Giedlarowa na Podkarpaciu. - Ludzie, nawet nie wiecie... ja muszę zrozumieć, co kalafior do mnie "mówi", żeby był taki ładny, jak ten! - dodał, pokazując dorodne, wręcz idealne warzywo.
- Naprawdę, aż mnie ściska za gardło. Nie dziwcie się, że krzyczymy i protestujemy - dodawał z ogniem w oczach. - Nie opłaca się zbierać, nie chcą tego odebrać, nie ma chętnych! Teraz wszystko musi być zmulczowane - dodał. Po tych słowach wsiadł na ciągnik i zniszczył 25 tys. główek kalafiorów.
Na polu, pośród zniszczonych plonów, zorganizowano konferencję prasową, by nagłośnić dramat lokalnych producentów warzyw. Rolnicy podkreślają, że lokalne przetwórnie wpadły w kłopoty finansowe – nie tylko nie odbierają tegorocznych warzyw, ale nadal nie rozliczyły należności za dostawy z poprzednich zbiorów. Do tego dochodzą niskie ceny oferowane za tegoroczne plony.
Rolnik zaskoczył Tuska na spotkaniu w Piotrkowie Tryb. Premier musiał się tłumaczyć
Nie kończy się burza na rynku warzyw i owoców. Po serii doniesień o rolnikach zmuszonych do organizowania samozbiorów, by ratować plony przed zmarnowaniem, pojawiają się kolejne głosy o dramatycznej sytuacji w skupach. Wielu producentów nie może uzyskać godziwych cen, więc, zamiast oddawać towar za bezcen, otwiera swoje pola dla konsumentów. Polacy tłumnie odpowiedzieli na te apele - na plantacjach w całym kraju pojawiły się setki osób, które wolą kupić warzywa prosto od rolnika, niż w markecie.
Szokujące obrazy z niszczenia plonów pokazał w swoich mediach społecznościowych europoseł Konfederacji Tomasz Buczek. Polityk dwa lata temu razem z rolnikami uczestniczył w protestach przeciwko importowi towarów z Ukrainy. Wtedy też poznał Sławomira Kępę.
Ostrzeżenie dla polskich konsumentów
Na konferencji padło ostrzeżenie dla konsumentów: "Pomyślcie, gdzie kupujecie. Stać was na markety? Jeśli upadną rolnicy, nie będzie nas… i nie będzie też was" - mówiła jedna z rolniczek, podkreślając dramatyczną sytuację producentów i konsekwencje dla miejskich mieszkańców.
Agata Kępa, żona Sławomira i współprowadząca gospodarstwo rolne, tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską dramatyczną decyzję o zniszczeniu części plonów. - Ten kalafior po prostu nie nadawał się już do zbioru. Został zmulczowany - dodaje. Termin ten oznacza rozdrobnienie roślin i pozostawienie ich na polu jako naturalnego nawozu.
Wyjaśnia, że uprawa znajdowała się pośrodku dużego areału i z tego powodu rolnicy nie mogli zaprosić chętnych na popularne ostatnio samozbiory. Przed zniszczeniem część warzyw państwo Kępa przekazali do miejscowych szkół i domu dziecka.
- W tej chwili nasze polskie produkty nie mogą przebić się na półki do sklepów w Polsce. Jest za to kalafior belgijski, hiszpański. Nie rozumiem. Dlaczego? Mamy kalafiory najlepszej jakości, z ekologicznym certyfikatem Global GAP, a mimo to od wielu dni dzwonię, pytam, czy ktoś chce nasz towar. Słyszę odmowy lub ceny, które wręcz nas rujnują - relacjonuje Agata Kępa.
Ile wynosi uczciwa cena za kalafiory? Miastowi przepłacają
Rolniczka mówi, że oferty skupu, z jakimi się spotkała, to 1,80-2,80 zł za główkę kalafiora. Tymczasem w sieciach handlowych cena detaliczna tego warzywa wynosi od 8 do 11 zł. Jej zdaniem to przejaw drożyzny, ponieważ uczciwy podział powinien wyglądać tak: 3,50 zł dla rolnika i około złotówki marży sklepowej.
Rozmówczyni podkreśla, że w poprzednim roku regionalne sklepy spożywcze (polska sieć w okolicach Leżajska) płaciły za kalafiory 5 zł. Oferowały warzywa w umiarkowanej cenie i dodatkowo oznaczały tabliczką, że produkt pochodzi z gospodarstwa państwa Kępów. To wzorowa współpraca.
Nie liczą na dotacje, chcą produkować i sprzedawać
Rodzina Kępów gospodaruje na 200 hektarach, uprawiając różne warzywa. Nie wpisują się w stereotyp "typowych rolników" – to przedsiębiorcy z pasją i wizją. Agata ukończyła studia ekonomiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, a jej mąż, zanim zajął się rolnictwem, pracował jako programista w branży IT. Jak podkreślają, nie oczekują dopłat ani preferencyjnych kredytów oferowanych przez ministerstwo rolnictwa.
- My damy sobie radę, gdyby istniały uczciwe warunki produkcji. Mam wrażenie, że import z Zachodu czy umowa UE z krajami Mercosur to część większego kryzysu, który ma rzucić rolników na kolana - mówi Agata Kępa. - Proszę osoby, które chcą wspierać polską produkcję, by napisały choćby maila do swojego sklepu: "chcę kupować polskie". To może stworzyć choć minimalną presję. W tej chwili ponosimy ogromne straty - apeluje.
Jak dodaje, konsumenci często nie zdają sobie sprawy, ile pracy i kosztów pochłania wyhodowanie każdego warzywa. - Chciałabym, żeby ludzie to docenili - podkreśla. - To są kluczowe dni, w których walczymy o przetrwanie. Kalafior to bardzo wrażliwe warzywo - nie poczeka. Jeśli zostanie na polu, przerośnie, zżółknie i nie będzie się już nadawał ani do zbioru, ani do spożycia.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski