Samozbiory, zaczyna się szał. Przyjeżdża tysiąc osób, w jeden dzień ogałacają pole papryki
Osoby szukające okazji do samodzielnego zbioru warzyw i owoców u rolników zablokowały w czwartek serwery portalu MyZbieramy.pl. W gminie Jastków w ciągu jednego dnia pojawił się tłum osób, które błyskawicznie zebrały całą paprykę z pola lokalnej rolniczki. - To może być przełomowy rok, w którym samozbiory staną się naprawdę masowym trendem - mówi jeden z rolników.
Karolina Pyda, rolniczka z gminy Jastków (woj. lubelskie) zwierza się Wirtualnej Polsce, że spodziewała się takiego oblężenia. Zaledwie kilka dni temu opublikowała w internecie ogłoszenie, że ma problem ze sprzedażą papryki i pomidorów. Zaprosiła więc wszystkich chętnych na pole – z propozycją, by sami zebrali warzywa, płacąc po symbolicznej złotówce za kilogram papryki. O akcji wspomniała m.in. TVP Lublin.
- Nagle, jednego dnia, zjawiło się około 800, może nawet tysiąc osób. Auta zatarasowały pobocza. W kilka godzin zebrali całą paprykę z dwóch hektarów - relacjonuje pani Karolina w rozmowie z WP.
- Nie spodziewałam się, że pomysł, który miał być dla mnie ratunkiem, zadziała z taką siłą. Udało mi się sprzedać również pomidory, część z nich trafiła do nabywców aż z Torunia - dodaje. Na swoim Facebooku zamieściła serdeczne podziękowania.
Raj dla smakoszy. "Każdy znajdzie coś dla siebie"
Papryka za złotówkę, cebula za grosze
Trudno się dziwić popularności samozbiorów, skoro różnice cen są ogromne. - W sklepach papryka kosztuje około 8 zł za kilogram, tymczasem rolnik otrzymuje z tego zaledwie grosze. To jakaś kpina, za dużo pośredników - piszą w komentarzach uczestnicy akcji.
"Coś w tym systemie nie działa. Może to moment, żeby konsumenci przejrzeli na oczy" - czytamy w kolejnych wpisach komentujących akcję pomocy rolnikom. W mediach społecznościowych mnożą się komentarze, że to "super sprawa", zwłaszcza w czasach drożyzny. "To są warzywa prosto z krzaczka, nie leżą tygodniami w markecie, nie są pryskane utrwalaczami" - zachwala uczestniczka zbierania papryki.
Jak dowiaduje się WP, w czwartek serwery portalu MyZbieramy.pl – platformy łączącej rolników z konsumentami – uległy przeciążeniu. Zainteresowanie było tak duże, że przez kilka godzin strona była niedostępna. - To jest prawdziwy szturm internautów szukających ofert z całej Polski - przyznaje zaskoczony założyciel serwisu w rozmowie z WP.
To nie koniec zamieszania. Najbliższy weekend, 11–12 października, może być szczytem popularności samozbiorów. Na stronie MyZbieramy.pl wciąż pojawiają się kolejne ogłoszenia, a rolnicy z całej Polski zapraszają, by przyjechać z koszykiem i samemu zebrać plony prosto z pola.
Pod Halinowem można zrywać pomidory gruntowe po 3 zł za kilogram, podczas gdy w marketach te same warzywa kosztują od pięciu do nawet 11 zł. W okolicach Kruszyna Krajeńskiego w województwie kujawsko-pomorskim rolnik oferuje cebulę po 60 groszy za kilogram, gdy w sklepach ceny sięgają 4–6 zł. Z kolei w sadach w Mogielnicy jabłka deserowe zebrane własnoręcznie kosztują 2 zł za kg, gdy w sklepie trzeba za nie zapłacić około 6 zł. Różnice widać też przy owocach miękkich – późne maliny zebrane, u rolnika kosztują 18 zł za kg, a w supermarketach za 250-gramowe opakowanie trzeba zapłacić 19 zł.
Oferty samozbiorów można wyszukiwać w mediach społecznościowych, wpisując w wyszukiwarkę hasło "samozbiór", oraz na portalu OLX, gdzie w ostatnich dniach pojawiło się kilkadziesiąt ogłoszeń z całej Polski.
Rolnik był w szoku. Przyjechali Chińczycy i wyzbierali
Daniel Roszczyk z ekologicznego gospodarstwa sadowniczego "Zielone Jabłuszko" pod Warszawą podkreśla, że samozbiory to nie tylko moda, ale realna szansa na zbliżenie miasta z wsią. - Rolnicy z gmin wokół Warszawy mogliby spokojnie zaspokoić potrzeby tysięcy mieszkańców stolicy. Mam na myśli, tych warszawiaków, którym się chce pojechać do rolnika, co bardzo szanujemy - ocenia.
Jak mówi, do jego gospodarstwa od dawna przyjeżdżają obcokrajowcy – Niemcy, Anglicy, Włosi, Skandynawowie. - To prawdziwa Europa w miniaturze. W tym roku latem dołączyła do nas społeczność Chińczyków mieszkających w Warszawie. Wiem, że w jednym z sadów aż sto rodzin z tej grupy w ciągu dwóch weekendów wyzbierało wszystkie dojrzałe czereśnie – opowiada z uśmiechem Roszczyk. Komentuje, że takie historie pokazują, jak bardzo ludzie potrzebują kontaktu z naturą i jaką radość daje im samodzielne zbieranie owoców, które później trafiają na ich stół.
Daniel Roszczyk dodaje, że samozbiory stały się w Polsce społeczną innowacją, łączącą rolników z mieszkańcami miast. - To sposób, by pokazać ludziom, skąd naprawdę pochodzi jedzenie. Dzieci mogą zobaczyć, jak rosną owoce, a dorośli przekonują się, jak wiele pracy kosztuje ich uprawa - tłumaczy.
Jak dodaje, sukces tej akcji wynika z zaangażowania rolników, odwiedzających i mediów, które pomogły nagłośnić ideę. Uważa, że samozbiory wciąż stanowią niewielki procent całkowitej sprzedaży w gospodarstwach, pozwalają producentom zarabiać poza tradycyjnymi kanałami zbytu i budują zaufanie między konsumentem a rolnikiem. Coraz częściej gospodarstwa otwierają swoje bramy nie tylko w celach handlowych, ale też edukacyjnych – by przełamywać stereotypy o pracy na roli i pokazywać, że lokalne jedzenie ma wartość większą niż cena na sklepowej półce.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualna Polska